by dac droge idacemu szybko oddzialowi policji.
Maramballe przecial ulice, dobiegl przez wolny od tlumu chodnik do naroznika i skrecil. Tutaj ruch uliczny jeszcze trwal. Tuz przy chodniku jechaly wolno samochody, jeden za drugim. Maramballe przysluchal sie, wybral najblizszy samochod, wskoczyl na stopien i wtargnal do wozu. W samochodzie rozlegly sie przerazone glosy kobiet.
— Przepraszam najmocniej — powiedzial Maramballe, przekonawszy sie, ze nie zna tych glosow. — Omal nie wpadlem pod wasz samochod i musialem do niego wskoczyc.
Zdarzaly sie istotnie takie wypadki i pasazerowie samochodu, slyszac uprzejmy glos przepraszajacego Maramballe’a, uspokoili sie.
Kiedy samochod znalazl sie przed Tiergartenem, Maramballe wyskoczyl cicho i pobiegl przez trawnik w polmrok drzew, omijajac oswietlone sciezki. Kluczyl jak zajac, a jedno oswietlone miejsce przebiegl odwrocony tylem, by zmylic slad.
Odglosy poscigu zostaly daleko w tyle, lecz Maramballe w dalszym ciagu krazyl po parku. Przebiegl cala lewa strone Tiergartenu az do ogrodu zoologicznego. W jakims zupelnie ciemnym zakatku natknal sie niespodzianie na mloda spokojna parke. Maramballe podszedl z tylu do mlodzienca siedzacego na lawce i zanim ten sie zorientowal, zerwal mu z glowy melonik i wlozyl swoja kraciasta czapke — czapka juz sie wyswietlila i zapewne byla znana scigajacym.
Nastepnie zniknal w mroku drzew, przelazl przez pusty kiosk, wyszedl z parku i okrezna droga udal sie w przeciwlegla strone miasta, do parku Treptow.
Po dluzszej wloczedze po ciemnych zakatkach tego parku doszedl do wniosku, ze ostatecznie zatarl za soba slady. Mimo to postanowil nie wracac do domu z cenna teczka. Jesli ktos z przesladowcow zdolal go rozpoznac, to policja na pewno przeprowadzi rewizje w jego pokoju. Gdzie ukryc na jakis czas akta numer sto siedemdziesiat cztery? U Layle’a. Nic lepszego nie mozna wymyslic. Znajomy Layle’a, urzednik ambasady angielskiej, ustapil mu swego pokoju na okres letni. Co prawda, gmach ambasady znajdowal sie na koncu Unter den Linden, obok Tiergartenu, calkiem blisko miejsca przestepstwa. Lecz za to eksterytorialnosc ambasady stanowila najlepsza ochrone przed wtargnieciem policji. Czy jednak Layle zgodzi sie ukryc w swym pokoju taki dokument? Mozna obejsc sie bez jego zgody! I kiedy Maramballe podjezdzal do gmachu ambasady, mial juz plan gotowy.
IX. Pozna wizyta
W ambasadzie znano Maramballe’a — nieraz bywal u Layle’a. Wiec bez specjalnych trudnosci udalo mu sie przedostac na „terytorium angielskie”.
Layle byl w domu.
Maramballe przygotowal sie do szybkiej akcji. Przed nacisnieciem dzwonka wyjal teczke i przytrzymal ja za plecami. W momencie gdy Layle otworzyl drzwi, Maramballe podszedl do lozka, podniosl materac i umiescil pod nim swoj skarb. Wszystko to bylo zrobione z takim wyliczeniem, by Layle nie spostrzegl podrzuconej teczki, gdy wyswietli sie scena przybycia Maramballe’a. „Teczka moze polezec spokojnie pod materacem kilka dni. A kiedy wszystko sie ulozy, wydostane ja stamtad w taki sam sposob” — pomyslal Maramballe.
Po schowaniu teczki przysiadl na brzegu lozka.
— Uff, jestem okropnie zmeczony! — powiedzial opierajac sie o wezglowie.
— Gdzie pan usiadl? — uslyszal glos Layle’a. — Na lozku? Niech pan siada tutaj, na fotelu.
— Dziekuje panu, musze odsapnac. Wole siadac na lozkach. Fotele sa ostatnio zdradliwe. Nigdy nie wiadomo, czy stoja na miejscu, czy nie. Juz kilka razy padalem siadajac na urojony fotel. A lozko zawsze stoi na tym samym miejscu. Lozko to solidna rzecz! — Maramballe poklepal czule miejsce, w ktorym lezala teczka z aktami.
Na jakims zegarze miejskim wybila polnoc.
Layle milczal wyczekujaco.
Trzeba bylo wymyslic przyczyne nieoczekiwanej wizyty.
— Jestem tak podniecony, ze nie moge usiedziec w domu — powiedzial Maramballe — i przyszedlem do pana, by zwierzyc sie z moich obaw. Bylem dopiero co w Towarzystwie Astronomicznym. Sluchalem referatu pewnego astronoma. Otoz przepowiada on, ze szybkosc swiatla zmniejszy sie jeszcze bardziej. Swiatlo przebywac bedzie jeden metr w ciagu dwunastu godzin i trzech sekund! Wyobraza pan sobie, co to bedzie? Cala noc po ulicach i w instytucjach beda sie bezszelestnie popychac dzienne cienie, a w dzien Berlin bedzie wygladac jak pustynia… Swiatlo elektryczne trzeba bedzie zapalac wczesnym rankiem, zeby palilo sie wieczorem, a gasic w ciagu dnia. Niech pan sobie wyobrazi, co sie bedzie dzialo nocami w Reichstagu? Oswietlona sala i widma dzialaczy politycznych, decydujacych o losach milionow ludzi… My, korespondenci, bedziemy musieli sluchac w dzien, a fotografowac w nocy te widma. Albo wezmy na przyklad bank. Jak pan otrzyma pieniadze, jezeli kasjer zobaczy pana i panskie dokumenty dopiero za kilka godzin? I jak stwierdzic, ze pan rzeczywiscie otrzymal pieniadze, a nie stare numery „Berliner Tageblatt”. A przemysl! Przemysl zostanie zupelnie unieruchomiony. Bedziemy sie czuli tak, jak gdybysmy oslepli. Caly swiat oslepnie. To bedzie katastrofa, zaglada, koniec, smierc…
Maramballe tak sie zapalil, ze nastraszyl samego siebie tymi groznymi obrazami. Lecz poruszywszy sie na lozku, przypomnial sobie o drogocennej teczce i, by jeszcze bardziej odwrocic uwage Layle’a, zakonczyl patetycznie:
— Jak nedzne i znikome wydaja sie wobec swiatla — scislej mowiac, wobec umierajacego swiatla — wszystkie „wielkie” sprawy, przemyslne porozumienia dyplomatyczne i tajne uklady!
Layle, jak prawdziwy Anglik, sluchal spokojnie, nie przerywajac gosciowi. Zdawalo sie tylko, ze kleby dymu plynace z nieodstepnej fajki staly sie gestsze.
— Jaki to astronom mowil o tym? — zapytal.
— No ten, jakze sie on nazywa, mam to nazwisko na koncu jezyka. Cos jak Schwarzbrot czy jak Butterbrot, w zaden sposob nie moge zapamietac tych niemieckich nazwisk.
— Dziwne — wycedzil Layle przez zeby.
— Te wiadomosci utrzymywane sa w tajemnicy, zeby nie denerwowac szerokiego ogolu.
— Dziwne. Ja tez bylem na posiedzeniu Towarzystwa Astronomicznego — ciagnal dalej Layle.
„Ze ten angielski dragal lazi wszedzie tam, gdzie nie trzeba!” — pomyslal ze zloscia Maramballe.
— I wszyscy uczeni twierdzili jednoglosnie, ze wedlug ich obserwacji szybkosc swiatla wzrosla w ciagu minionej doby o dalsze cztery sekundy na metrze.
— No i zrozum czlowieku tych uczonych! — Maramballe rozlozyl szeroko rece. Usilowal zachowac obojetna mine, lecz w duszy ucieszyl sie niezwykle z nowej wiadomosci. Wraz z kazda sekunda przyspieszenia szybkosci swiatla i powrotu do normalnego zycia zwiekszala sie wartosc „teczkinicosci”, na ktorej siedzial.
W obawie, ze Layle zada mu dalsze pytania, zwiazane z przebiegiem posiedzenia Towarzystwa Astronomicznego, Maramballe zmienil temat.
— Pocieszyl mnie pan. Bo niech pan sobie wyobrazi, siedze w operze. Walenty spiewa „Boze wszechmocny, Boze milosci”, tymczasem na scenie Mefistofeles zajety jest jeszcze odmladzaniem Fausta. Ale czas juz na mnie.
Maramballe niepostrzezenie poprawil materac, pozegnal sie z Layle’em i odszedl. Nie zatroszczyl sie bynajmniej o to, ze ukrywajac tajny dokument w pokoju przyjaciela naraza go na powazne niebezpieczenstwo.
X. Zaginione dokumenty
Wilhelmina slyszala halas, ktory powstal w ogrodzie po odejsciu Maramballe’a, lecz zrozumiala to po swojemu. Widocznie Maramballe nie chcial podac swego nazwiska, by nie skompromitowac jej jeszcze raz swa tajna wizyta.