wampir to byl pikus w porownaniu z mistrzynia.
Woda splynela po skorze i rozlala sie po ranie niczym plynne zloto, przeszywajac cale moje cialo palacym bolem. Przezerala sie przez skore az do kosci. Niszczyla mnie. Zabijala.
Wrzasnelam. Nie moglam sie powstrzymac. Bol byl zbyt silny. Nie moglam uciec. Musialam krzyknac.
Lezalam na podlodze, opierajac policzek o chlodne plytki i oddychajac krotkimi, lapczywymi haustami.
– Spowolnij oddech, Anito. Hiperwentylujesz. Oddychaj powoli i spokojnie albo zemdlejesz.
Otworzylam usta i wzielam gleboki oddech. Towarzyszylo temu nieprzyjemne rzezenie i swist. Dusilam sie powietrzem. Zakaslalam i zaczelam walczyc o oddech. Zanim moje wysilki zakonczyly sie sukcesem, zaczelo krecic mi sie w glowie i zbierac na mdlosci, ale nie zemdlalam. Miliard punktow dla mnie.
Edward nachylil sie nade mna.
– Slyszysz mnie?
– Tak – wykrztusilam.
– Swietnie. Chce teraz sprobowac przylozyc do rany krzyzyk. Zgadzasz sie czy moze jeszcze troche na to za wczesnie?
Jezeli nie oczyscilismy nalezycie rany woda swiecona, dotkniecie krzyzyka oparzy mnie i bede miala nastepna blizne. Bylam odwazna jak malo kto. Mialam juz dosc tego wszystkiego. Otworzylam usta, zeby powiedziec „nie” – ale uslyszalam calkiem cos innego.
– Zrob to. – Cholera. Alez bylam dzielna.
Odgarnal mi wlosy z szyi. Lezalam na podlodze z dlonmi zacisnietymi w piesci, probujac sie przygotowac. Tylko ze nie sposob przygotowac sie na bol, jakby ktos przykladal ci do szyi rozpalone do bialosci zelazo.
Lancuszek zaszelescil i znalazl sie w dloni Edwarda.
– Jestes gotowa?
Nie.
– Zrob to, do cholery.
Zrobil to. Przylozyl krzyzyk do mojej szyi, poczulam chlod metalu, zadnego pieczenia, dymu, swadu palonego ciala, bolu. Bylam oczyszczona, a w kazdym razie na tyle, na ile bylo to mozliwe.
Zakolysal lancuszkiem tuz przed moja twarza. Chwycilam krzyzyk jedna reka i scisnelam tak mocno, ze az moja dlon zaczela drzec. To nie trwalo dlugo. Lzy pociekly mi z kacikow oczu. Nie plakalam. Bylam po prostu wyczerpana.
– Mozesz usiasc? – zapytal.
Skinelam glowa i zmusilam sie, by usiasc, opierajac sie plecami o wanne.
– Mozesz wstac?
Zastanawialam sie przez chwile i uznalam, ze raczej nie. Bylam strasznie oslabiona, roztrzesiona i zbieralo mi sie na wymioty.
– Sama nie dam rady.
Edward uklakl przy mnie, objal mnie ramieniem, a druga reke wsunal mi pod kolano, po czym podniosl mnie bez najmniejszego trudu. Wstal plynnie, bez wyraznego wysilku. Trzymal mnie na rekach jak dziecko.
– Postaw mnie – powiedzialam. Spojrzal na mnie.
– Co?
– Nie jestem dzieckiem. Nie chce, aby ktos mnie nosil.
Westchnal przeciagle i mruknal:
– W porzadku. – Opuscil mnie na podloge i odsunal sie. Zatoczylam sie na sciane i osunelam na podloge. Lzy powrocily, niech to szlag!
Siedzialam na podlodze, szlochajac, bylam za slaba, aby przejsc z lazienki do sypialni! Boze!
Edward po prostu stal opodal, wpatrujac sie we mnie beznamietnie. Jego oblicze pozostawalo jak zawsze nieodgadnione.
Gdy sie odezwalam, moj glos brzmial prawie normalnie.
– Nie cierpie byc bezradna. Po prostu nie cierpie!
Znow uklakl obok mnie, objal ramieniem i zacisnal dlon na moim nadgarstku. Druga reka objal mnie w pasie. Roznica wzrostu sprawila, ze bylo nam troche niewygodnie, ale przynajmniej moglam ludzic sie nadzieja, ze o wlasnych silach dotarlam do lozka.
Pluszowe pingwiny siedzialy pod sciana. Edward nie wspomnial o nich ani slowem. Jesli on nic nie powie, to ja tym bardziej. Kto wie, moze Smierc sypia z pluszowym misiem? Nigdy w zyciu.
Grube zaslony byly wciaz zaciagniete, dzieki czemu w pokoju panowal wieczny polmrok.
– Odpoczywaj. Ja bede czuwal i dopilnuje, zeby zaden czarny lud nie podkradl sie cichcem do ciebie.
Uwierzylam mu.
Edward przyniosl z pokoju krzeslo i usiadl, stawiajac je pod sciana przy drzwiach. Znow nalozyl szelki z kabura podramienna, pistolet trzymal w dloni gotowy do strzalu. Wyciagnal z samochodu torbe podrozna i wniosl do sypialni. Rozsunal zamek torby, po czym wyjal z niej cos, co wygladalo jak miniaturowy pistolet maszynowy. Nie znalam sie na peemach i jedyne, co przychodzilo mi do glowy, to uzi.
– Co to za bron? – spytalam.
– Miniuzi.
Cos takiego! Mialam racje. Wbil magazynek w kolbe, pokazal mi, jak sie go wymienia, gdzie jest bezpiecznik i takie tam. Zaprezentowal mi te bron z luboscia, jak dealer najnowszy model sportowego samochodu. Usiadl na krzesle, kladac miniuzi na kolanach.
Powieki mi opadaly, ale powiedzialam:
– Tylko nie strzelaj do moich sasiadow, dobra?
Chyba sie usmiechnal.
– Postaram sie.
Skinelam glowa.
– Czy to ty zabijasz wampiry?
Tym razem na pewno sie usmiechnal, szeroko, czarujaco.
– Spij juz, Anito.
Balansowalam na granicy snu, kiedy dobiegl mnie jego glos, lagodny i odlegly.
– Gdzie ukrywa sie za dnia Nikolaos?
Otworzylam oczy i sprobowalam odnalezc go wzrokiem. Wciaz siedzial na krzesle w bezruchu.
– Jestem zmeczona, Edwardzie, a nie glupia.
Jego smiech towarzyszyl mi, dopoki nie zapadlam w sen.
42
Jean-Claude siedzial na rzezbionym tronie. Usmiechnal sie do mnie i wyciagnal jedna reke; mial dlugie, szczuple palce.
– Chodz – powiedzial.
Mialam na sobie dluga biala suknie ozdobiona koronkami. Nawet we snie bym czegos takiego nie zalozyla. Spojrzalam na Jean-Claude’a. To byl jego wybor, nie moj. Strach scisnal mi gardlo.
– To moj sen – oznajmilam.
Wyciagnal obie rece i rzekl:
– Chodz.
Podeszlam do niego. Suknia zaszelescila o kamienie, przy kazdym kroku slyszalam wywolywane przez nia dzwieki. Te odglosy dzialaly mi na nerwy.
Nagle stanelam tuz przed Jean-Claudem. Powoli unioslam rece w strone jego czekajacych dloni. Nie powinnam tego robic. Kiepski pomysl, ale jakos nie moglam sie powstrzymac.
Ujal mnie za rece, a ja ukleklam przed nim. Uniosl moje dlonie w strone koronek zdobiacych przod jego koszuli i zmusil mnie, abym zacisnela na nich palce.
Ujal moje rece w swoje i scisnal mocno, a potem manipulujac moimi dlonmi, rozerwal przod koszuli.
Jego klatka piersiowa byla gladka i biala, jedynie posrodku widac bylo cienka kreske czarnych kreconych