Spojrzal na mnie, a jego niebieskie oczy staly sie nagle lodowate. Jego oblicze zmienilo sie. Bylo puste, zupelnie bez wyrazu, jesli nie liczyc tego nieludzkiego chlodu. Kompletna pustka. Tak samo patrzyl kiedys na mnie lampart ze swej klatki; nie rozumialam doznan tego zwierzecia, jego mysli byly mi obce; rownie dobrze moglby byc przybyszem z innej planety. Ten drapieznik moglby zabic mnie szybko, sprawnie i skutecznie tylko dlatego, ze taka mial nature, byl glodny lub moze rozdrazniony. I dlatego, ze moglby to zrobic. Nie musial, ale moglby.

Nie zemdlalam ze strachu ani nie wybieglam z krzykiem z pokoju, ale kosztowalo mnie to troche wysilku.

– Pokazales, na co cie stac, Edwardzie. Odpusc sobie odgrywanie zimnokrwistego zabojcy i chodzmy juz.

Jego oczy natychmiast staly sie normalne, ale jeszcze chwile potrwalo, zanim sie rozgrzaly. Mialam nadzieje, ze Edward nigdy nie spojrzy na mnie w ten sposob na serio. Gdyby tak sie stalo, jedno z nas musialoby zginac. I moglabym to byc ja.

43

Noc byla niemal doskonale czarna. Geste chmury zasnuly niebo. Wiatr wiejacy nad ziemia niosl ze soba zapach deszczu.

Nagrobek Iris Jensen byl gladka, biala marmurowa plyta. Zdobila ja duza figura aniola stojacego z rozlozonymi jak na powitanie ramionami i rozpostartymi skrzydlami. W swietle latarki wciaz mozna bylo odczytac napis „Ukochana corka. Nieodzalowanie utracona”. Ten sam czlowiek, ktory kazal wyrzezbic tego aniola i ktory tak tesknil za corka, przez dlugi czas ja molestowal. Popelnila samobojstwo, aby sie od niego uwolnic, a on przywolal ja z grobu. Wlasnie dlatego bylam tu tej nocy, czekajac na Jensenow, nie na niego, lecz na nia. Choc wiedzialam, ze jej umysl i jazn odeszly na zawsze, pragnelam, by Iris Jensen powrocila do swej mogily i spoczela w spokoju.

Nie umialam wyjasnic tego Edwardowi, wiec nawet nie probowalam. Nad pustym grobem rosl niczym straznik olbrzymi dab. Wiatr szumial w koronie drzewa i zrywal liscie, ktore unosily sie w powietrzu nad naszymi glowami. Zbyt szelescily, nie jak letnie, a raczej jesienne liscie. Powietrze bylo chlodne i wilgotne, lada chwila zacznie padac. Zrobilo sie strasznie parno.

Wzielam z samochodu dwa kurczaki. Zagdakaly cichutko w swojej klatce, gdy postawilam je obok mogily. Edward oparl sie o moj woz z nogami skrzyzowanymi w kostkach i rekoma opuszczonymi luzno wzdluz bokow. Obok mnie na ziemi stala otwarta torba sportowa. Blysnela znajdujaca sie wewnatrz maczeta.

– Gdzie on jest? – zapytal Edward.

Pokrecilam glowa.

– Nie wiem. – Od zmierzchu uplynela juz prawie godzina. Cmentarz swiecil pustkami, lagodne stoki wzgorz tu i owdzie upstrzone byly pojedynczymi drzewami. Powinnismy byli ujrzec swiatla samochodu sunacego wzdluz zwirowanej drogi. Gdzie sie podzial Jensen? Czyzby strach go oblecial?

Edward odszedl od samochodu i zblizyl sie do mnie.

– To mi sie nie podoba, Anito.

Ja tez czulam sie nieswojo, ale…

– Dajmy mu jeszcze kwadrans, jak sie nie zjawi, spadamy.

Edward rozejrzal sie dokola.

– Nie ma tu wielu miejsc, gdzie mozna by sie schronic.

– Nie sadze, abysmy musieli obawiac sie snajperow.

– Mowilas, ze ktos do ciebie strzelal, zgadza sie?

Skinelam glowa. Poczulam na plecach lodowate ciarki, na moich rekach pojawila sie gesia skorka. Wiatr na moment rozwial chmury i teren cmentarza zalal srebrzysty blask ksiezyca. W oddali, w szarawej poswiacie zablysl nieduzy budynek.

– Co to? – spytal Edward.

– Komorka na sprzet ogrodniczy – odparlam. – Myslisz, ze trawa kosi sie sama?

– Nigdy sie nad tym nie zastanawialem – przyznal.

Chmury ponownie zgestnialy, pograzajac cmentarz w ciemnosciach. Wszystko wokol stalo sie eteryczne i widmowe, bialy marmur zdawal sie lsnic wlasnym swiatlem. Nagle nieopodal cos glosno zaskrobalo, jakby pazury zgrzytnely o metal. Odwrocilam sie gwaltownie. Na moim samochodzie siedzial ghul. Byl nagi i wygladal jak ktos, kogo rozebrano do rosolu, a potem unurzano w srebrno-szarej farbie; jego skora miala dziwny, prawie metaliczny odcien. Zeby natomiast, podobnie jak pazury u palcow dloni i stop, byly czarne, dlugie i zakrzywione jak noze. Oczy polyskiwaly szkarlatem.

Edward podszedl jeszcze blizej do mnie, w jego dloni pojawil sie pistolet.

Ja takze wyjelam bron. Trening czyni mistrza. Odrobina cwiczen i robisz pewne rzeczy bezwiednie.

– Co on tu robi? – zapytal Edward.

– Nie wiem. – Machnelam na stwora reka i krzyknelam: – Sio!

Stwor przykucnal, gapiac sie na mnie. Ghule sa z natury tchorzliwe, nie atakuja zdrowych ludzi. Postapilam dwa kroki naprzod, wymachujac w strone ghula pistoletem.

– Wynocha, precz stad, ale juz!

Wystarczy zrobic grozna mine i pokazac, ze sie ich nie boisz, a uciekna w poplochu. Ten byl inny. Siedzial na moim aucie jak przyklejony.

Cofnelam sie.

– Edwardzie – powiedzialam.

– Tak.

– Na tym cmentarzu nie wyczuwalam zadnych ghuli.

– No i co z tego? Po prostu przeoczylas jednego. To wszystko.

– Ghule nie dzialaja w pojedynke. Wedruja zawsze stadami. I nie sposob ich przeoczyc. Pozostawiaja za soba silna paranormalna aure. Zla aure.

– Anito. – Jego glos brzmial cicho i z pozoru zwyczajnie, ale nie byl normalny. Spojrzalam w te sama strone co Edward i ujrzalam podchodzace do nas od tylu dwa kolejne ghule.

Stanelismy plecami do siebie, z pistoletami w dloniach.

– Pare dni temu przeprowadzilam ekspertyze w sprawie ataku ghuli. Zabily zdrowego mezczyzne na cmentarzu, gdzie wczesniej nie wystepowaly ghule.

– Brzmi znajomo – mruknal.

– Taa. Kule ich nie zabija.

– Wiem. Na co czekaja? – zapytal.

– Mysle, ze zbieraja sie na odwage.

– Czekaja na mnie – powiedzial ktos. Zza pnia drzewa wylonil sie Zachary. Usmiechal sie.

Szczeka opadla mi chyba do samej ziemi. Moze wlasnie dlatego sie usmiechnal. I wtedy zrozumialam. Zachary nie zabijal ludzi, aby karmic ich krwia swoje gris-gris. Mordowal wampiry. Theresa znecala sie nad nim, wiec stala sie jego kolejna ofiara. Mimo to wciaz pozostawalo wiele pytan, na ktore nie znalam odpowiedzi. Bylo wsrod nich kilka kluczowych.

Edward spojrzal na mnie, a potem na Zachary’ego.

– Kto to jest? – spytal.

– Seryjny morderca wampirow, jak przypuszczam – odparlam.

Zachary sklonil sie lekko. Ghul przytulil sie do jego nogi, a Zachary pogladzil stwora po niemal lysym czerepie.

– Kiedy sie domyslilas?

– Przed chwila. Ostatnio jakos wolno rozumuje.

Zmarszczyl brwi.

– Bylem pewien, ze w koncu do tego dojdziesz.

– To dlatego unicestwiles umysl tego swiadka zombi. Aby ocalic skore.

– Mialem szczescie, ze to mnie Nikolaos zlecila przesluchanie tego nieszczesnika. – Usmiechnal sie, wypowiadajac ostatnie dwa slowa.

– Nie watpie – mruknelam. – A jak udalo ci sie skaptowac tego pozal sie Boze zamachowca, ktory mial mnie

Вы читаете Grzeszne Rozkosze
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату