– Co zamierzasz? – spytal Edward.
Wokol komorki rozbrzmialy glosne zawodzenia, ghule byl tuz-tuz.
– Mam zamiar podpalic komorke. – Chlusnelam benzyna na drzwi komorki. Ostra won paliwa drapala w gardle i zapierala dech.
– Z nami w srodku?
– Tak.
– Wole raczej palnac sobie w leb, jesli nie masz nic przeciwko temu.
– Nie zamierzam jeszcze zegnac sie z tym swiatem, Edwardzie.
Szponiaste dlonie zadudnily do drzwi komorki, pazury zaczely zlobic stare drewno, rozdzierac je. Zapalilam zapalke i rzucilam na oblane benzyna drzwi. Buchnely niebiesko-biale plomienie. Ghul wrzasnal, plonac jak pochodnia i odskoczyl od gorejacych, mocno juz uszkodzonych drzwi.
Z wonia paliwa zmieszal sie smrod smazonego miesa. Palonych wlosow. Zakaslalam, zaslaniajac usta dlonia. Ogien zaczal sie rozprzestrzeniac, przenoszac sie z drzwi wzdluz scian, coraz wyzej w strone dachu. Nie musielismy nawet podsycac plomieni benzyna. Ta cholerna komorka byla jedna wielka ogniowa pulapka. Sucha jak wior, plonela az milo. A my wciaz bylismy w srodku. Nie sadzilam, ze pozar rozprzestrzeni sie w takim tempie.
Edward stal pod tylna sciana, przykladajac dlon do ust. Po chwili odezwal sie zduszonym glosem:
– Masz jakis plan, aby nas stad wydostac, prawda?
Szponiasta dlon przebila drewniana sciane, usilujac go pochwycic. Odskoczyl poza zasieg dlugich, powykrzywianych palcow zakonczonych czarnymi pazurami. Ghul zaczal rozbijac drewniana sciane. Patrzyl przy tym na nas, szczerzac sie upiornie. Edward wpakowal mu kule miedzy oczy i stwor odfrunal w tyl, pchniety impetem pocisku. Zdjelam wiszace na scianie grabie. Z sufitu zaczely sypac sie na nas rozzarzone popioly. Jesli sie wczesniej nie zaczadzimy, lada moment dach zwali sie nam na glowy.
– Zdejmij koszule – powiedzialam.
Nawet nie zapytal dlaczego. To caly Edward: zawsze praktyczny, az do konca. Zdjal kabure podramienna, sciagnal koszule przez glowe, rzucil mi, po czym wlozyl szelki na gole cialo.
Owinelam koszula zeby grabi i nasaczylam material benzyna. Podpalilam koszule od gorejacego wokol nas ognia, po co marnowac zapalki? Z sufitu nad wejsciem do komorki skapywaly krople ognistego deszczu. Male plomyki, ktore w zetknieciu ze skora palily jak zadla os.
Edward wzial sie do roboty. Zdjal ze sciany siekiere i zaczal powiekszac wybity przez ghula otwor w scianie. Ja w jednej rece trzymalam prowizoryczna pochodnie, a w drugiej banke z benzyna. Nie grozilo nam juz, ze sie zaczadzimy, lecz ze wylecimy w powietrze. To niezbyt pocieszajace odkrycie.
– Pospiesz sie! – zawolalam.
Edward przecisnal sie przez otwor, a ja podazylam za nim, omal nie przypalajac go „pochodnia”. W odleglosci stu metrow wokol komorki nie bylo ani jednego ghula. Te stworzeni byly cwansze, niz moglo sie wydawac. Pobieglismy, a po chwili dal sie slyszec huk eksplozji i fala uderzeniowa smagnela mnie po plecach jak podmuch silnej wichury. Wywrocilam sie i przekoziolkowalam po trawie bez tchu. Odlamki palacego sie drewna posypaly sie na ziemie wokol mnie. Zakrylam glowe rekoma i odmowilam krotka modlitwe. Przy moim szczesciu moglam zostac trafiona jakims paskudnym gwozdziem.
Cisza, a raczej zadnych wiecej wybuchow. Ostroznie unioslam glowe. Komorka zniknela. Wokol mnie w trawie dopalaly sie drewniane szczatki. Edward lezal na ziemi, na wyciagniecie reki. Spojrzal na mnie. Czy mialam rownie zdziwiona mine jak on? Podejrzewam, ze tak.
Od naszej prowizorycznej pochodni zajela sie trawa. Edward uklakl i podniosl owiniete koszula grabie.
Banka z benzyna byla nietknieta; podnioslam sie powoli. Edward takze wstal, niosac plonaca pochodnie. Ghule chyba juz sie stad ulotnily, widac mialy troche oleju w glowie, ale mimo wszystko… Porozumiewalismy sie z Edwardem bez slow. Tak to jest, gdy laczy cie z kims paranoja.
Ruszylismy w strone samochodu. Adrenalina juz rozeszla sie po kosciach i bylam bardziej zmeczona niz kiedykolwiek. Czlowiek ma ograniczona ilosc adrenaliny wydzielanej jednorazowo w stresujacej sytuacji, pozniej jest po prostu otepialy.
Klatka z kurczakami byla juz historia; wokol grobu walaly sie tylko trudne do zidentyfikowania resztki. Niej przygladalam sie im uwazniej. Przystanelam, aby zabrac swoja torbe. Byla nietknieta, niczego nie zabrano. Edward wyprzedzil mnie i rzucil pochodnie na zwirowy podjazd. Wiatr szumial wsrod drzew; nagle Edward krzyknal:
– Anito!
Odtoczylam sie w bok. Huknal pistolet Edwarda i cos z piskiem zwalilo sie na trawe. Spojrzalam na ghula, podczas gdy Edward poslal mu jeszcze pare kul. Gdy moje serce wrocilo juz na swoje miejsce, przelknelam sline, podpelzlam do banki z benzyna i odkrecilam nakretke.
Ghul wrzasnal. Edward przyszpilil stwora do ziemi plonacymi grabiami. Oblalam wijaca sie upiorna istote benzyna, osunelam sie na kleczki i powiedzialam:
– Przypal go.
Edward ponownie przytknal grabie do ciala ghula. Buchnely plomienie. Stwor stanal w ogniu i zaczal wyc. W powietrzu rozszedl sie swad palonego miesa i wlosow. Oraz benzyny.
Istota wila sie po ziemi jak oszalala, usilujac zdusic plomienie, ale bez rezultatu.
– Ty bedziesz nastepny, Zachary – wyszeptalam. – Teraz twoja kolej, zlotko.
Koszula calkiem sie wypalila, a Edward upuscil grabie na ziemie.
– Wynosmy sie stad – powiedzial.
Zgadzalam sie z nim w zupelnosci. Otworzylam drzwiczki, wrzucilam torbe sportowa na tylne siedzenie i uruchomilam woz. Ghul lezal na trawie, plonac jak swieca, nie poruszal sie.
Edward zajal miejsce na fotelu obok, na podolku trzymal pistolet maszynowy. Po raz pierwszy, odkad go poznalam, Edward wygladal na wstrzasnietego. A moze nawet przerazonego.
– Zamierzasz spac z tym peemem? – zapytalam.
Spojrzal na mnie.
– A czy ty sypiasz z bronia? – odparowal.
Punkt dla Edwarda. Wzielam zakret na zwirowanym podjezdzie dosc szybko, ale mozliwie jak najbezpieczniej. Moj Nova nie byl przeznaczony do rajdow samochodowych. Nie chcialam rozwalic auta tej nocy. Swiatla reflektorow omiataly pobliskie nagrobki, ale nic sie wsrod nich nie poruszalo. Ghule zniknely. Jak okiem siegnac nie bylo ani jednego z tych stworow.
Wzielam gleboki oddech i powoli wypuscilam powietrze. To byl juz drugi w ciagu dwoch dni zamach na moje zycie. Szczerze mowiac, wole juz, gdy do mnie strzelaja.
44
Jechalismy przez dluzszy czas w milczeniu. Wreszcie Edward przerwal cisze zaklocana jedynie szumem silnika.
– Chyba nie powinnismy wracac do twojego mieszkania – stwierdzil.
– Jestem tego samego zdania.
– Zabiore cie do mojego hotelu. Chyba ze wolalabys pojechac gdzies indziej?
Dokad mialabym sie udac? Do Ronnie? Nie chcialam narazac jej jeszcze bardziej. Kogo procz niej moglam narazic na niebezpieczenstwo? Nikogo. Procz Edwarda, ma sie rozumiec. A on da sobie rade. Moze nawet lepiej ode mnie.
Zapiszczal pager, ktory mialam przy pasie, pulsowanie aparaciku poczulam az w klatce piersiowej. Nie znosilam przelaczac pagera na tryb pulsacyjny. To cholerstwo napedzalo mi stracha, kiedy sie wlaczalo.
– Co sie stalo? – zapytal Edward. – Podskoczylas, jakby cos cie ugryzlo.
Wylaczylam pager i wcisnelam guzik, aby zobaczyc, kto do mnie dzwonil. Wyswietlil sie numer.
– Wlaczyl mi sie pager. Byl przelaczony na tryb wibracyjny.
Spojrzal na mnie.
– Chyba nie zamierzasz zadzwonic do pracy. – To zabrzmialo bardziej jak stwierdzenie niz pytanie.