zlikwidowac pod kosciolem?

– To bylo proste. Powiedzialem mu, ze to rozkaz samej Nikolaos.

Oczywiscie.

– Jak udalo ci sie zmusic ghule do opuszczenia ich cmentarza? Jakim cudem mozesz im rozkazywac? Dlaczego sa ci posluszne?

– Znasz teorie, ze jesli pogrzebiesz na jakims cmentarzu animatora, pojawia sie tam ghule?

– Tak.

– Gdy powstalem z grobu, one rowniez sie pojawily i odtad juz byly moje. Doslownie. Moje.

Zlustrowalam wzrokiem gromade tych szkaradnych istot – bylo ich co najmniej dwadziescia. Calkiem spore stado, nie ma co.

– A wiec to w ten sposob, wedlug ciebie, pojawiaja sie ghule. – Pokrecilam glowa. – Na swiecie nie ma tak wielu animatorow, aby mozna bylo wyjasnic istnienie tylu ghuli.

– Zastanawialem sie nad tym – przyznal. – Wydaje mi sie, ze im wiecej zombi ozywisz, tym wiecej pojawia sie potem ghuli.

– Masz na mysli cos w rodzaju kumulacji?

– Dokladnie. Zawsze chcialem przedyskutowac te sprawe z innym animatorem, ale ze zrozumialych wzgledow bylo to niemozliwe.

– No jasne – powiedzialam. – To oczywiste. Nie moglbys podjac rozmowy, nie wyjawiajac rownoczesnie, kim jestes i czego zdolales dokonac.

Edward wypalil bez ostrzezenia. Kula trafila Zachary’ego w piers i okrecila wokol osi. Runal na twarz; ghule zastygly w bezruchu. Po chwili Zachary podniosl sie na lokciach. Zaraz potem wstal z pomoca jakiegos mocno wystraszonego ghula.

– Kije i kamienie moga pogruchotac me kosci, ale kule nigdy mnie nie zrania.

– Swietnie, widze, ze masz poczucie humoru – stwierdzilam.

Edward wystrzelil raz jeszcze, ale Zachary zdazyl ukryc sie za drzewem. Juz schowany za pniem, zawolal:

– No, no, tylko nie w glowe! Wypraszam sobie! Nie wiem, co mogloby sie stac, gdybys wpakowal mi kule miedzy oczy.

– Przekonajmy sie – odparl Edward.

– Zegnaj, Anito. Nie zostane tu dluzej, aby popatrzec.

To rzeklszy, oddalil sie, ochraniany przez gromade ghuli. Szedl schylony posrod otaczajacych go zlowrogich istot, zapewne obawial sie, ze albo ja, albo Edward moglibysmy wpakowac mu kule w leb. Byc moze tak by sie stalo, ale w tym tlumie ghuli trudno mi bylo dostrzec jego glowe.

Zza samochodu wylonily sie dwa nastepne ghule i przycupnely na zwirowanym podjezdzie. Byla wsrod nich kobieta przyodziana w strzepy starej sukni.

– Niech zaczna sie nas bac – rzucil Edward. Poczulam, ze sie poruszyl, a jego pistolet zagrzmial dwa razy. Noc przepelnil wysoki, przejmujacy jek. Ghul siedzacy dotad na moim aucie zeskoczyl na ziemie i schowal sie. Ale ze wszystkich stron juz nadchodzily nastepne. Bylo ich co najmniej pietnascie. Duzo. Za duzo.

Strzelilam i trafilam jednego z nich. Upadl na bok i zaczal wic sie na zwirowym podjezdzie, wydajac piskliwy dzwiek jak zraniony krolik. Zwierzece, zalosne skomlenie.

– Mamy dokad uciec? – zapytal Edward.

– Do komorki na narzedzia – odparlam.

– Jest z drewna?

– Tak.

– To ich nie powstrzyma.

– Nie – przyznalam – ale przynajmniej nie bedziemy znajdowac sie na otwartej przestrzeni.

– W porzadku, masz dla mnie jakas rade, zanim sie stad ruszymy?

– Nie biegnij, po prostu idz, dopoki nie znajdziemy sie naprawde blisko komorki. Kiedy zaczniesz biec, ghule natychmiast rzuca sie za toba w poscig. Pomysla, ze sie boisz, i zaatakuja.

– Cos jeszcze? – mruknal.

– Nie palisz, prawda?

– Nie, bo co?

– Ghule boja sie ognia.

– Swietnie, zostaniemy pozarci zywcem, bo zadne z nas nie pali.

Omal nie wybuchnelam smiechem. Edward wygladal na zniesmaczonego, ale tymczasem ghul sprezyl sie do skoku i musialam skupic sie na nim. Wpakowalam stworowi kule miedzy oczy. Nie czas na smiech.

– Idziemy, powoli i spokojnie – zadecydowalam.

– Szkoda, ze zostawilem pistolet maszynowy w samochodzie.

– Ja tez zaluje.

Edward wystrzelil trzy razy, a noc wypelnila sie jekami i zwierzecym skomleniem. Zaczelismy isc w strone komorki na narzedzia. Dzielilo nas od niej jakies cwierc mili. To bedzie dlugi spacer.

Jakis ghul rzucil sie na nas. Trafilam go i przewrocil sie na trawe, ale to bylo jak strzelanie do celu, zadnej krwi, tylko ziejace dziury po kulach. Bolesne, ale to nie wystarczalo, aby zniszczyc ghule. Aby je unicestwic, potrzebowalismy ognia.

Praktycznie szlam tylem, jedna reka dotykajac idacego przede mna Edwarda. Ghuli bylo duzo. Zbyt duzo. Nie zdolamy dotrzec do komorki. Nie ma mowy. Jeden z kurczakow zagdakal cichutko. I wtedy przyszedl mi do glowy pewien pomysl.

Zastrzelilam jednego kurczaka. Trafiony ptak zatrzepotal skrzydlami, a drugi wpadl w panike i zaczal sie miotac w ciasnej klatce. Ghule zamarly w bezruchu, po czym jeden z nich uniosl glowe do gory i zaczal weszyc. Swieza krew, chlopcy, czestujcie sie, smialo. Swieze mieso. Dwa ghule niespodziewanie rzucily sie w strone klatki. Reszta pognala za nimi, stworzenia zaczely przepychac sie brutalnie, usilujac rozerwac klatke i dotrzec do znajdujacych sie wewnatrz smakowitych kaskow.

– Nie zatrzymuj sie, Edwardzie, nie biegnij, ale troche przyspiesz kroku. Kurczaki nie zajma ich na dlugo.

Pomaszerowalismy odrobine szybciej. Odglosy pazurow skrobiacych drewno, trzask pekajacych kosci, plusk rozbryzgiwanej krwi i lapczywe mlaskanie zerujacych ghuli, a potem ich triumfalne skowyty nie wrozyly nic dobrego.

Bylismy w polowie drogi do komorki, kiedy noc rozdarl przerazliwy skowyt, dlugi i zlowrogi. To nie byl psi skowyt. Obejrzalam sie przez ramie i ujrzalam ghule pedzace na czworakach w nasza strone.

– Biegnij! – rzucilam.

Pobieglismy.

Dotarlismy do komorki, ale okazalo sie, ze drzwi sa zamkniete na klodke. Edward rozwalil ja jednym strzalem, nie bylo czasu na zabawe z wytrychem. Ghule juz byly blisko, nadciagaly, wyjac przerazliwie.

Wbieglismy do komorki, zamykajac za soba drzwi, choc wiedzielismy, ze to i tak nie zda sie na wiele. Prawie pod samym sufitem bylo niewielkie okienko, wpadalo przez nie swiatlo ksiezyca. Pod sciana stal rzad kosiarek, kilka wisialo nawet na hakach. Byly tu takze sekatory, sprzet do przycinania zywoplotu, rydle i szlauch ogrodowy. Komorka cuchnela benzyna i naoliwionymi szmatami.

– Nie ma czym zablokowac drzwi – zauwazyl Edward.

Fakt. Rozwalilismy klodke. Dlaczego, gdy potrzebujesz czegos ciezkiego, nigdy nie ma tego w poblizu?

– Podtocz pod drzwi kosiarke.

– To nie zatrzyma ich na dlugo.

– Lepsze to niz nic – stwierdzilam. Nie poruszyl sie, wiec sama przysunelam pod drzwi stojaca najblizej kosiarke.

– Nie dam sie pozrec zywcem – mruknal Edward. Wlozyl nowy magazynek do kolby swego pistoletu. – Moge skrocic twoje cierpienia, jesli zechcesz, albo zrobisz to sama.

I wtedy przypomnialam sobie o pudelku zapalek od Zachary’ego, ktore mialam w kieszeni. Zapalki, mielismy zapalki!

– Anito, sa juz blisko. Czy chcesz zrobic to sama?

Wyjelam z kieszeni zapalki. Dzieki ci, Boze.

– Oszczedzaj naboje, Edwardzie. – Podnioslam jedna z baniek z benzyna.

Вы читаете Grzeszne Rozkosze
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату