Jestem przerazliwie spiacy.

— Spij, naturalnie! — pospiesznie zgodzil sie Kazimierz. — Przeciez jestes cholernie zmeczony.

Wiktor czul, ze Kazimierz przyglada mu sie z trwoga, ale bylo mu juz wszystko jedno. Wiedzial, ze jezeli choc troche nie odespi zaleglosci, dalej nie pociagnie.

— Idz. Wszystko bedzie w porzadku. Nic sie nie boj — powiedzial na pozegnanie.

Ledwie powloczac nogami, wrocil do izolatki. Jung nadal siedzial bez ruchu, z wzrokiem utkwionym w podloge.

— Herbercie — cicho odezwal sie Wiktor. — Jezeli poloze sie spac, czy obudzisz mnie za trzy godziny?

— Naturalnie. — Jung spojrzal na zegarek. — Za trzy godziny? To znaczy obudze cie o dziesiatej dwanascie. Mozesz spac spokojnie.

— A ty bedziesz tak siedziec? — zapytal Wiktor, wyciagajac sie na lozku. — Jezeli sie dobrze czujesz, sprobuj uporzadkowac swoje notatki.

Przeciez miales zamiar to zrobic.

Zdazyl jeszcze zobaczyc, jak Jung podniosl sie w milczeniu i podszedl do stolu. Potem od razu zasnal.

* * *

Tym razem bylo latwiej sie dogadac. Tam, za sciana, przygotowali sie na ich przyjscie: oczyscili duze okno, za ktorym teraz stalo az czworo.

Kiedy oczy troche przywykly do bialawej, migocacej mgly, Kazimierz powiedzial:

— Nie, oni nie sa jednakowi. Nam sie wydaja podobni do siebie jak kropla wody tylko dlatego, ze roznia sie bardzo od nas. Podobnie jak Europejczykowi poczatkowo wydaja sie podobni wszyscy Chinczycy czy Japonczycy. Popatrz, ten wysoki — to starzec. A ten z tylu na pewno jest jeszcze bardzo mlody, a raczej nie… to kobieta. Bez watpienia — kobieta.

— Ale, co ty gadasz! — zaprzeczyl Wladyslaw.

— Zobaczymy! — Kazimierz nadal przygladal sie dziwnym ptasim twarzom czytajacym ich list, przytkniety do sciany.

Po przeczytaniu zaczeli w ozywiony sposob rozmawiac miedzy soba.

Ich gestykulacja i mimika byly tak swoiste, ze trudno bylo wywnioskowac, czy sie ciesza, czy smuca. Kazimierz odnosil wrazenie, ze sa czyms ogromnie rozgniewani, a potem wydalo mu sie, ze za sciana prowadza zazarty spor. Jeden z dyskutujacych odwrocil sie do astronautow i zaczal cos goraczkowo wykrzykiwac, potem nagle zamilkl z otwartymi ustami.

— Przypomnial sobie, ze prosilismy, by nie mowili, tylko pisali — domyslil sie Kazimierz.

— Jestes bardzo spostrzegawczy. Genialny jasnowidz — zazartowal Wladyslaw.

— Zebys przeczytal tyle ich ksiazek, ile ja w ciagu ostatnich dni, tez bylbys spostrzegawczy… O, juz zaczeli pisac… No naturalnie, to kobieta.

Czego sie smiejesz? Kobiety nosza tutaj wysokie nakrycia glowy i maja jaskrawsze ubrania niz mezczyzni.

— Ale slicznotka! — zadrwil Wladyslaw.

— A wyobrazasz sobie, jakimi potworami my sie im wydajemy? — usmiechnal sie Kazimierz. — Z naszymi grubymi nosami i wargami, z malenkimi oczkami, wielcy, niezgrabni… No, list jest juz gotow.

Do przegrodki przytknieto list. Kazimierz w napieciu zaczal go odczytywac, co chwila zerkajac do slowniczka. Wladyslaw caly czas przygladal sie stojacym za sciana. Teraz i on zauwazyl, ze nie sa jednakowi. Nawet oczy maja rozne. Starzec i kobieta — wielkie i troche jasniejsze, jak gdyby ciemnozielone lub ciemnobrazowe, a pozostali dwaj — zupelnie ciemne, prawie czarne. I maja powieki: cienkie, pomarszczone blonki, troszke ciemniejsze niz cala twarz, ale mozna bylo je dostrzec wtedy, kiedy ludzie — ptaki opuszczali wzrok. Byly to pierwsze rozumne istoty, jakie mial okazje ogladac Wladyslaw. W czasie pierwszych dwoch lotow na nieznane planety widzial tylko jaszczurki i ryby. Myslal juz, ze i tutaj zobaczy to samo. Ludzie-ptaki takze patrzyli na niego i Wladyslaw czul sie pod ich napietym, uporczywym spojrzeniem troche nieswojo.

— Posluchaj, co oni pisza — zagadnal go Kazimierz. — Albo poczekaj, sprawdze jeszcze raz.

Podkreslil jedno slowo w liscie, przylozyl papier do sciany i wskazal na skafander. Za sciana dwukrotnie machneli reka z prawa na lewo.

— Tak jest — z zadowoleniem powiedzial Kazimierz. — Sluchaj: „Nie mamy skafandrow. Skafandry chronia przed glegami. Ale badzcie ostrozni. Mozecie nam pomoc, jezeli wrocicie tu ponownie i dostarczycie nam srodkow przeciwko glegom. Kiedy bedziecie mogli wrocic?”

— Bardzo rzeczowy list — zauwazyl Wladyslaw. — Zostaje tylko wyjasnic, co to sa glegi i jakie srodki sa przeciwko nim potrzebne. Moze bron termojadrowa?

— Tylko tego im brakowalo! — powaznie odparl Kazimierz. — A co do glegow, zdaje sie, ze jestem na tropie. Zreszta sprawdzimy, chociaz moje pytanie wyda im sie smieszne.

— Czy oni umieja sie smiac?

— Przypuszczam. Istota rozumna bez poczucia humoru? To chyba niemozliwe. — Kazimierz szybko napisal cos na arkusiku papieru i przytknal go do sciany. — Zapytalem ich: „Jak wygladaja glegi i gdzie je mozna zobaczyc?” Spojrz, jak sie smieja.

— Chyba raczej sie dziwia. Po prostu ich oszolomiles! — Wladyslaw przygladal sie szeroko roztwartym ptasim ustom. — Moim zdaniem, nie maja zebow.

— Jednolita kostna plytka na brzegach szczek. Jest malo widoczna.

— A wlosy maja?

— Owszem, tylko nie takie jak my. Cos w rodzaju krotkiej, lsniacej siersci na glowie i plecach. Na twarzy nie maja zarostu. Czego sie otrzasasz? Myslisz, ze jak masz co golic i strzyc, to jestes piekny jak bostwo? Czego jeszcze chcesz? Ciesz sie i badz szczesliwy. Acha, odpowiadaja! No oczywiscie, jest tak, jak przypuszczalem. Glegi — to sa te paleczki, ktorymi sie tak zachwycalem wczoraj przy mikroskopie.

— Wirusy?

— Wlasnie! Prawdopodobnie przed wirusami ukryli sie w podziemiach.

Ale skad sie wziely te glegi? Czyzby zostaly zawleczone z innej planety?

Gdyby byly miejscowe, mieszkancy mieliby dosc czasu, zeby sie do nich przyzwyczaic i przystosowac. Zaraz o to zapytam. — Skreslil pare slow i natychmiast przytknal do sciany. — Napisalem im: „Musimy wszystko wiedziec o glegach, gdyz inaczej nie potrafimy wam pomoc”.

— A jak mozemy im pomoc w ogole?

— Wlasciwie wcale nie mozemy. Nawet nie wiemy, czy sie jakos dostaniemy na Ziemie. Ale jezeli sie dostaniemy, to tam juz te glegi przyskrzynia. Dalismy sobie rade i z wscieklizna, i z choroba Heinego-

Medina, i z grypa. A przeciez wirusow grypy bylo licho wie ile rodzajow.

Czytales, jak szalala grypa jeszcze dwadziescia lat temu? Epidemia za epidemia. Tylko zeby sie dostac do swoich. Odbedziemy kwarantanne na stacji Ksiezycowej, wylecza naszych chorych…

— Ech ty, niepoprawny optymisto! — westchnal Wladyslaw. — Dlaczego przypuszczasz, ze nie zachorujemy wszyscy?

— Okres wylegania tych glegow jest bardzo krotki, a ty i ja do tej pory jakos chodzimy. Moze jestesmy odporni? Ty posterujesz rakieta, a ja z Wiktorem bede pielegnowal chorych i robil wszystko, co potrzeba.

Chociaz, moim zdaniem, Wiktor takze jest chory, mimo ze stara sie jakos trzymac. Moze ma lzejsza postac choroby?

— Wiktor jest chory? — nachmurzyl sie Wladyslaw. — Od dawna?

— Juz wczoraj mi sie nie podobal. Dzisiaj stracil przytomnosc. Co prawda, to moze byc i cos innego, niekoniecznie glegi.

— A co jeszcze? Wiktor jest zdrowy jak byk i zupelnie mlody. — Wladyslaw zamilkl. — Dlugo sie czegos naradzaja. Niee!! Dotrzemy jakos na Ziemie na pewno. Tylko ze wrocimy tutaj niepredko.. Najwczesniej za dziesiec lat. My czy inni, to wszystko jedno. Ile oni juz tak siedza pod ziemia?

— Zaraz sie dowiemy. Napisali do nas znow krotki, ale rzeczowy list. „Za dwa sinemi…” To jest ich miara czasu. Sinemi — to tyle, co naszych czterdziesci albo czterdziesci piec minut. To znaczy za poltorej godziny. „Wezcie ksiazki, sa tam, gdzie i listy”. To znaczy w bocznym korytarzu? „W ksiazce wszystko jest napisane”. Coz, doskonale! — Dwukrotnie machnal reka z prawa na lewo. Istoty za sciana spojrzaly po sobie i szeroko otworzyly

Вы читаете Ostatni z Atlantydy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату