usta. — Oni sie tak smieja lub usmiechaja, zapewniam cie. Ale poczekaj, zadajmy im jeszcze jakies pytanie. Zaraz! — siegnal po nowy arkusz papieru. — „Jak dlugo zyjecie na dole?”
— Zapytaj o najwazniejsze — ponuro zauwazyl Wladyslaw. — Co sie dzieje z chorymi? Umieraja, wariuja czy co? I jak uchronic sie przed choroba?
— Masz racje! — Kazimierz sie wzdrygnal. — Az strach pytac… No, juz napisalem.
Wladyslaw poczul, ze jego takze oblecial strach. Czekal w napieciu przygladajac sie, jak wysoki starzec kresli bialym pretem znaki na cienkiej plytce. „Pret jest bialy, a znaki ciemnoczerwone — mimochodem pomyslal Wladyslaw. — Szybciej by juz skonczyl pisanie”.
Tabliczka mocno przylgnela do sciany. Kazimierz zaczal tlumaczyc:
— Pod ziemia sa niedawno. Wedlug naszej rachuby mniej wiecej siedem lat. Ich rok jest krotszy. Co do choroby, to nie wszystko rozumiem.
Powiadaja, ze sami dokladnie nie wiedza. „Przedtem umierali tylko slabi i starzy. Teraz, byc moze, jest inaczej, nie wiemy. Zreszta, to jest gorsze niz smierc. O wszystkim przeczytacie w ksiazce. Wloze do niej list”. Widzisz, starzec usiadl i juz pisze. Jeszcze jedno zdanie: „Glegi przenikaja razem z oddechem”. To znaczy zakazenie kropelkowe.
— Zapytaj, czy duzo ich tam jest pod ziemia, czy sa zabezpieczeni przed glegami i w ogole, jak im sie zyje. I kto oni sa, czlonkowie rzadu czy co?
Tym razem odpowiedz pisala kobieta. Starzec tylko przeczytal kartke i znow wrocil do swego listu.
— Mowia, ze jest ich bardzo duzo, ze jest im ciasno, ze ciagle kopia nowe korytarze i buduja podziemne miasta. Glegi tu nie przenikaja, ale wielu sposrod nich przeszlo chorobe, kiedy jeszcze mieszkali na gorze.
Ksiazke przyniesie ten, co przebyl chorobe, bysmy popatrzyli, do czego ona doprowadza. Wszystkim jest bardzo zle pod ziemia, psuje sie wzrok, wielu choruje i umiera od skapego pozywienia i braku powietrza.
Rozmawiaja z nami w tajemnicy przed rzadem. Sa uczonymi. Te trzy splecione kola na piersi, to symbol ich wiedzy. Czytalem juz o tym. Jezeli uda sie oczyscic planete od glegow, wszyscy wyjda na gore i beda zyc normalnie. A jezeli rzad bedzie temu przeciwny, lud sie zbuntuje i obali go. Ponownie pytaja, czy mozemy im pomoc i kiedy bedziemy mogli wrocic. No i co im odpowiedziec?
— Napisz cala prawde. Ze jestesmy chorzy. Ze mamy nadzieje dotarcia do Ziemi. Ze tam znajda srodki przeciwko glegom. Ze wrocimy niepredko, ale wrocimy na pewno. Zapytaj jeszcze, czy istnieje odpornosc przeciwko glegom?
— Nie wiem, jak sie to u nich nazywa. Ale dobra jest, jakos napisze. — I Kazimierz zaczal kreslic znaki, co rusz zagladajac do slownika.
Wladyslaw oparl sie o sciane, patrzac w migocaca dal podziemnego korytarza. „Chcialbym wiedziec, czym sie to wszystko skonczy…
pomyslec tylko, co by bylo, gdyby Karel nie natknal sie na tego zwierzaka! Ale rzucic wszystko i ukryc sie pod ziemie ze strachu przed tymi przekletymi glegami?… Skad sie jednak one wziely, to zagadkowa historia… No, wkrotce sie wszystkiego dowiemy”. I znow popatrzyl na podziemnych mieszkancow miasta. I siedmiopalczaste istoty o wylupiastych oczach wydaly mu sie teraz jakos bardziej sympatyczne. „Ostatecznie mozna sie do nich przyzwyczaic. Do czarnej skory i kreconych, welnistych wlosow tez trzeba bylo przywyknac, a ja do Luisa Mbonge tak sie przyzwyczailem, ze jest mi blizszy niz brat… Czytaja notatke. Kobieta odrzucila do tylu glowe i skrzyzowala rece na piersiach.
Rozpacz? Zmartwienie? Dlaczego tak przypuszczam? No tak, gwaltowny gest… a poza tym jest rzecza watpliwa, zeby tresc naszej notatki mogla ich ucieszyc. U pozostalych twarze takze sie zmienily. Aha, pisza… Co oni nam napisza?” „Wasza choroba, to wielkie zmartwienie dla nas — tlumaczyl Kazimierz. — Jak to sie stalo? Czyzby skafandry nie zabezpieczaly?
Chcemy miec nadzieje i wierzyc razem z wami. Bedziemy czekac. Sa tacy, wobec ktorych glegi sa bezsilne. Ale jest ich bardzo malo. Zyczymy wam szczescia!”
Astronauci spojrzeli po sobie.
— No coz — powiedzial po chwili Wladyslaw. — Wierzmy i nie tracmy nadziei. Nic nam innego nie pozostaje. Szybciej by dostarczyli te ksiazke. Bo jezeli z Wiktorem jest zupelnie zle…
— O, do diabla! — wykrzyknal Kazimierz. — Masz racje. Ale wracac bez ksiazki…
— Nie! Musimy poczekac… Opowiedz o tym zwierzaku. Moze im sie to przyda.
Po przeczytaniu kartki Kazimierza, kobieta znow gestem okazala rozpacz. Dal sie slyszec ozywiony szczebiot. Potem do sciany przytknieto notatke: „To byl sunimi. Przestraszyl sie. O sunimi przeczytacie w ksiazce”.
— Sunimi to sunimi — powiedzial Wiktor. — Ale ktoz to mogl wiedziec, ze ze strachu podrze skafander! Ech, Karel, Karel… Ale a propos, prawdopodobnie maja skafandry, skoro istnieje nawet takie slowo.
Zapytaj, jak u nich wygladaja loty w Kosmos. Czy juz latali, a moze goscili juz kogos?
W odpowiedzi zakomunikowano, ze istnieja skafandry, a takze lzejsze ubrania ochronne, ale wszystko to znajduje sie w rekach rzadu, a oni nie maja do tego dostepu. Nikogo z innych planet tu nie bylo, chyba ze w ciagu ostatnich lat, kiedy oni juz siedza pod ziemia. Sami szykowali sie do lotow miedzyplanetarnych, ale wszystko, rzecz jasna, wzielo w leb, jak tylko zjawily sie glegi.
— Zjawily sie! — wykrzyknal Kazimierz. — To znaczy, ze przedtem ich nie bylo. Ale skad sie zjawily?
— O, zobacz, tam za sciana jest jakis nowy. A oto i ksiazka! Jaka wielka! Ale bedziesz mial robote!
— Nie tyle ja, ile „Ling”. Da sobie rade, badz pewien. Do samej sciany przyprowadzili tego, ktory przyniosl ksiazke. Nie roznil sie od innych wygladem, jedynie odzieza, krotsza i koloru czerwono-czarnego. Po lewej stronie piersi mial przytwierdzona duza, jasna tabliczke, w rodzaju szyldu z jakimis znakami.
— To zdaje sie stanowi dowod, ze nalezy on do nizszej warstwy spolecznej — wyjasnil Kazimierz. — Przyczepiaja im takie szyldy z wymienieniem zawodu i miejsca pracy.
— Mily obyczaj, prawda? — powiedzial Wlodzimierz. — Traci faszyzmem.
— Taak. Mysle, ze i bez glegow zycie tutaj bylo niezbyt wesole…
Popatrz, ten przeciez wyglada na zupelnie zdrowego, tylko jest jakis ospaly. Spojrz, co oni z nim wyprawiaja?
Istota w czerwono-czarnym ubraniu zaczela sie kiwac, a potem wykonywac przysiady mechanicznie, zupelnie jak lalka, otwarlszy lekko usta. Astronauci spostrzegli, ze spelnia on polecenie kobiety. Starzec w tym czasie siedzial i pisal list, nie zwracajac zupelnie uwagi na to, co sie wokol dzieje.
Czerwono-czarna istota to zamierala, to na komende wykonywala rozne ruchy. Wladyslawowi ciarki przeszly po grzbiecie.
— Oto w czym rzecz… — wyszeptal. — Gorsze niz smierc…
Oczywiscie… czlowiek staje sie marionetka.
Czerwono-czarna istota rozwarla szeroko usta i zastygla z podniesionymi rekami. Potem, na komende, powoli nachylila sie do przodu, dotykajac palcami podlogi, i ponownie znieruchomiala. „Cc on czuje? Co on mysli? A moze w ogole utracil rozum?” — zastanawial sie Wladyslaw. Spojrzal na Kazimierza. Ten stal blady jak plotno, a jego niebieskie oczy byly rozszerzone i blyszczaly jak w goraczce.
— Napisz im, ze sie spieszymy — powiedzial po chwili Wladyslaw. — Juz chyba dosc tego widowiska. I powiedz takze, ze my raczej juz wiecej nie przyjdziemy. Co do ksiazki, to zapytaj, czy mozemy ja zabrac ze soba na Ziemie.
Po przeczytaniu nowego listu, za sciana zaczeto gwaltownie machac rekami z prawa na lewo. Czerwono- czarna istota takze machnela reka.
Potem wlozono do ksiegi list i wreczono ja czerwono-czarnemu. Wkrotce zjawil sie on w bocznym korytarzu i podal ksiazke. Wladyslaw wzial ja do reki; rzeczywiscie byla bardzo ciezka. Astronauci z przerazeniem i wspolczuciem przygladali sie poslancowi zza sciany. Byl ubrany w obszerna tunike z krotkimi rekawami, siegajaca kolan, wymalowana w szerokie czerwone i czarne spirale. Wynurzala sie z niej cienka, ciemna szyja z jakimis dziwnymi poprzecznymi liniami, podobnymi do blizn.
Glowe mial obnazona i Wladyslaw ze zdziwieniem przygladal sie czerwonej, lsniacej siersci, pokrywajacej rownomiernie czaszke, male, ostre i scisle przylegajace uszy oraz kark.
— Moim zdaniem — powiedzial — sa oni bardziej niz my podobni do zwierzat i ptakow.
— My za to jestesmy tak podobni do malp, ze szkoda slow — zaopiniowal Kazimierz. — Zaluje, ze nie ma tu ani Junga, ani Wiktora!