Stary. Wieczne odpoczywanie racz mu dac, Panie. Wymienilismy spojrzenia z kierownikiem.

— A pan jest tutejszym dozorca? — spytalem staruszka.

— Tak, senhor.

— Nie pozwolilby nam pan zajrzec do muzeum?

Starzec pokrecil glowa.

— Don Ricardo, sedzia, nie kazal nikogo wpuszczac. Muzeum zamkniete od ubieglego roku. Don Antonio otwieral je sam, bez zezwolenia. Ja sie boje…

— Chcielibysmy tylko obejrzec podziemna sale.

Starzec zamachal reka.

— Niestety, senhor, to zupelnie niemozliwe. To podziemia klasztoru, ktory lezy za obrebem muzeum. Przeor, jak sie tylko dowiedzial o smierci don Antonia, od razu kazal mi oddac klucze od podziemi i biblioteki.

Ksieza juz nawet drzwi zamurowali. Mowilem don Ricardowi, sedziemu.

Tylko machnal reka. Przeora wszyscy sie tu boja. Paskudny czlowiek, chociaz i ksiadz.

— No, a co ze zbiorami w podziemnej sali, z biblioteka?

— Teraz nie oddadza. Przeor mowil, ze to zbiory heretyckie. Don Antonio, mowi, przez wiele lat nie placil czynszu za podziemia. Biblioteke i zbiory, mowi, zabiera zamiast czynszu.

— Alez to skandal! — oburzylem sie. — Zbiory maja bezcenna wartosc.

Jak smial ten ciemny mnich…

— Poczekaj, az bedziemy w domu — przerwal mi kierownik. — Chcesz, zeby nas oskarzono o mieszanie sie w wewnetrzne sprawy suwerennego panstwa?

— Alez to zbiory unikalne. Jesli zostana zniszczone…

— Mozesz byc spokojny, ze nie zostana. Oni swietnie wiedza, ile sa warte. Schowaja je gdzies jak najglebiej, tak jak schowali wiele dokumentow swiadczacych przeciw nim.

— Alez do tego nie wolno dopuscic. Mozna sie zwrocic do Organizacji Narodow Zjednoczonych.

— A do papieza do Rzymu nie chcesz? — spytal drwiaco kierownik. — Komu beda w glowie zbiory prowincjonalnego muzeum? Gdzie masz dowody ich unikalnosci? Opowiadanie starego? Jego rekopis? Malo. Nie zapominaj, ze jeszcze za zycia zrobiono z niego wariata. Atlantyda, jesli rzeczywiscie istniala, wczesniej czy pozniej sie znajdzie…

Przed wyjsciem wetknalem staruszkowi kilka monet. Nie chcial ich wziac.

— Niech pan wezmie — poprosilem. — Jesli panu niepotrzebne, niech pan kupi kwiatow na grob don Antonia.

— Dziekuje — rzekl starzec, a jego oczy znow napelnily sie lzami — dziekuje, senhor.

— No i co teraz z sondowaniem? — zapytalem, kiedy podjezdzalismy do Funchal.

— Bylo nie bylo, sprobujemy — odburknal kierownik bez szczegolnego entuzjazmu.

Pobralismy z dziesiec probek dna, w glebokich miejscach nie objetych programem naszych badan. Na powierzchnie wyciagnelismy tylko kawalki porowatej lawy bazaltowej.

W Moskwie okazalo sie, ze wiek lawy wynosi rzeczywiscie kilkanascie tysiecy lat.

* * *

Do referatu chcialem wlaczyc opis spotkan na Maderze, historie dziwnego Muzeum w Porto Alte i tresc rekopisu don Antonia di Riveiry.

Jednakze kierownika az zatrzeslo i nagadal mi kupe nieprzyjemnych slow.

— Trzeba miec dobrze w glowie — rzekl na koniec. — Referat bedzie zamieszczony w biuletynie Instytutu…

Ale na widok mej zawiedzionej miny troche zmiekl.

— Jesli juz nie mozesz wytrzymac, napisz o tym opowiadanie — doradzil klepiac mnie po ramieniu. — Tym bardziej ze smierc don Antonia zwolnila cie od zlozonego mu przyrzeczenia.

Tak wlasnie zrobilem.

Przelozyl Z. Burakowski

A. Dnieprow

ROWNANIA MAXWELLA

Owa koszmarna przygoda zaczela sie pewnego sobotniego wieczoru.

Przegladalem miejscowa gazete popoludniowa i na ostatniej stronie natrafilem na ogloszenie: „Towarzystwo Kraftstudta przyjmuje od instytucji oraz osob prywatnych zlecenia na wykonanie wszelkiego rodzaju prac z zakresu obliczen oraz analiz matematycznych. Gwarancja wysokiej jakosci wykonania. Zlecenia kierowac pod adresem: Weltstrasse 12”.

Bylo to akurat to, o czym nie smialem nawet marzyc. Przez wiele tygodni trudzilem sie nad rozwiazaniem rownan Maxwella, ktore opisywaly zachowanie sie fal elektromagnetycznych w osrodkach niejednorodnych o osobliwej budowie. W koncu udalo mi sie dokonac szeregu przyblizen i uproszczen i nadac rownaniom taka postac, ze mogla je rozwiazac matematyczna elektronowa maszyna cyfrowa. Sadzilem juz, ze wypadnie mi przedsiewziac podroz do stolicy, gdzie mialem zamiar prosic administracje osrodka obliczeniowego, aby dokonano tam wszystkich potrzebnych mi obliczen. Obecnie jednak osrodek obliczeniowy zawalony jest zamowieniami wojskowymi. Nic tam nikogo nie obchodza proby teoretyczne prowincjonalnego fizyka, interesujacego sie prawami rozchodzenia sie fal radiowych.

A oto prosze, w naszym malym miasteczku znalazl sie osrodek obliczeniowy, ktory poprzez ogloszenia prasowe poszukuje zleceniodawcow.

Wstalem zza biurka i podszedlem do telefonu, chcac natychmiast polaczyc sie z Towarzystwem Kraftstudta. W tym momencie zorientowalem sie, ze procz adresu osrodka obliczeniowego nie podano w gazecie nic wiecej. „Solidny osrodek matematyczny bez telefonu? To niemozliwe!” Wobec tego zadzwonilem do redakcji gazety. — Niestety, to jest wszystko, cosmy otrzymali od Kraftstudta — powiedzial sekretarz redakcji. — W ogloszeniu nie podano zadnego telefonu.

W ksiazce telefonicznej Towarzystwo Kraftstudta takze nie figurowalo.

Plonac z niecierpliwosci, by jak najszybciej otrzymac rozwiazania rownan, wyczekiwalem poniedzialku. Parokrotnie odrywalem sie od starannie wypisanych na papierze rownan, za ktorymi kryly sie skomplikowane procesy fizyczne, i mysli moje zwracaly sie ku Towarzystwu Kraftstudta. „Wychodza ze slusznego zalozenia — rozwazalem. — W naszych czasach, gdy kazdej mysli czlowieka probuje sie nadac postac wzoru matematycznego, trudno wykoncypowac bardziej intratne zajecie”. Ale, ale, kim wlasciwie jest ten Kraftstudt? Od dawna mieszkam w tym miescie, ale zadnego Kraftstudta chyba nie znam. Mowie „chyba”, bo jakos bardzo niejasno przypominam sobie, ze kiedys, zdaje sie, spotkalem sie juz z tym nazwiskiem. Ale gdzie, kiedy, w jakich okolicznosciach, tego nie pamietam.

Wreszcie nadszedl dlugo oczekiwany poniedzialek. Wsadzilem do kieszeni kartke ze swoimi rownaniami i wyruszylem na poszukiwanie Weltstrasse 12. Mzyl drobny wiosenny deszczyk, musialem wiec wziac taksowke.

— To dosyc daleko — rzekl kierowca — za rzeka, przy szpitalu psychiatrycznym.

W milczeniu skinalem glowa i pojechalismy.

Jechalismy okolo czterdziestu minut. Minawszy rogatki miasta, przejechalismy przez most nad rzeka, okrazylismy jezioro i znalezlismy sie na pagorkowatym terenie, poroslym wyschnietymi zeszlorocznymi chwastami. Gdzieniegdzie przebijala juz wczesna wiosenna zielen.

Wreszcie ukazaly sie dachy, a potem czerwona cegla murow polozonego w dole szpitala psychiatrycznego, ktory w naszym miescie nazwano zartobliwie „przybytkiem medrcow”.

Wzdluz wysokiego murowanego ogrodzenia z tluczonym szklem biegla droga wysypana szlaka. Kierowca skrecal kilka razy w labiryncie murow.

W koncu zatrzymal auto przed niewielkimi drzwiami.

— To tu. Dwunasty numer.

Вы читаете Ostatni z Atlantydy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату