ostrzezenia.
– A jesli nie pojdziemy do niego, przyczai sie, bedzie czekac, poki sobie nie pomysli, ze niebezpieczenstwo minelo, i wtedy go capniemy. – Inspektor wyjal garsc papierosow z wewnetrznej kieszeni i zaczal je uwaznie przegladac, Campiona znowu uderzyla niezwykla wyrazistosc kazdego jego ruchu. Kiedy Luke spogladal na zapisane nieporzadnie kartki, z jego miny mozna bylo poznac ich tresc, jakby podana zostala przez glosnik – ta byla zle sformulowana, tamta niewazna, inna mogla poczekac. A podczas tej segregacji na jego koscistej twarzy malowaly sie mieszane uczucia. – Hydrobromid hioscyjaminy – powiedzial nagle. – Czy jest mozliwe, zeby Tata Wilde, aptekarz, mial u siebie zapas tego?
– Nie bardzo. – Campion powiedzial to z pewnoscia, jakiej sie po nim spodziewano. – Mam wrazenie, ze jest to srodek rzadko obecnie stosowany. Jakies czterdziesci lat temu byl modny w medycynie jako lekarstwo uzywane w przypadkach manii przesladowczej. Ma ten sam charakter co atropina, ale Jest znacznie mocniejszy. Jako trucizna zdobyl sobie rozglos, kiedy Crippen wyprobowal go na Belli Elmore.
Luke'owi to nie wystarczylo. W zamysleniu przymruzyl oczy.
– Pan musi zobaczyc ten sklad apteczny – oswiadczyl.
– Pewno, ze zobacze. Ale nie powinno sie go niepokoic, dopoki nie zajdzie koniecznosc. Lepiej zaczac od doktora.
– Zgoda. – Zanotowal cos na kartce ogryzkiem olowka. – Hydrobromid hioscyjaminy. Co to takiego? A moze pan wie przypadkiem cos na ten temat?
– Mam wrazenie, ze to pochodna lulka czarnego.
– Ach tak. To zielsko?
– Chyba tak i to bardzo czesto spotykane.
– Ma pan racje, jesli to jest ta wlasnie roslina, o ktorej mysle. Kiedys w szkole nauczycielka od botaniki nieslusznie mi zarzucila, ze zrobilem zly rysunek. Tak, lulek czarny, male zolte kwiatki. Okropnie brzydko pachnie. – Inspektor mowil szybko, byl uosobieniem energii.
– Tak, zgadza sie.
– Rosnie wszedzie. – Inspektor wprost nie posiadal sie ze zdumienia. – Do licha, przeciez mozna go zerwac nawet w parku.
Campion przez kilka sekund milczal.
– Tak – powiedzial wreszcie. – Przypuszczam, ze tak.
– Ale W takim razie trzeba by go wygotowac. – Inspektor ^potrzasnal glowa z ciemnymi, sztywnymi jak u jagniecia lokami. – Zaczne najpierw od doktora, ale powinien pan zobaczyc sie ze starym Wilde'em, jesli to mialoby panu pomoc w mysleniu. Potem musze zajac sie dyrektorem banku. Czy juz wspominalem o nim?
– Owszem. To taki mily, schludny czlowieczek. Przez chwile widzialem go, kiedy wychodzil z pokoju panny Evadne. Nie byla jednak laskawa przedstawic nas.
– Gdyby to zrobila, obdarzylaby go jakims wymyslonym nazwiskiem i to tez nic by panu nie dalo. Nalezy mu Sie nasza wizyta. „Bank nie moze udzielac zadnych informacji. chyba ze na polecenie sadu' – tak mi powiedzial.
– Zly byl przy tym?
– Nie. Oczywiscie teoretycznie ma racje. Dobrze jest miec pewnosc, ze o dwoch polkoronowkach wplacanych w urzedzie pocztowym wiemy tylko ja i dziewczyna w okienku. Inna sprawa, ze nie widze przeszkod, zeby nam powiedzial cos od siebie prywatnie.
– Jako przyjaciel rodziny? Tak, w kazdym razie porozmawiamy z nim. Panna Ruth wydalala zbyt wiele pieniedzy, zanim zostala zabita. Tyle sie dowiedzialem. Moze to byc motywem, a moze i nie. Yeo powiada, ze jedynym rozsadnym motywem morderstwa sa pieniadze.
Charlie Luke nie uczynil zadnego komentarza na ten temat. Znowu zajal sie swymi karteczkami.
– O, mam to zapisane – zawolal wreszcie. – Po dlugich namowach udalo mi sie to wreszcie wydobyc od Renee. Pan Edward placil jej trzy funty tygodniowo, z praniem. Panna Evadne placi jej teraz tyle samo. To znaczy za pelne utrzymanie. Pan Lawrence placi dwa funty za czesciowe utrzymanie. To znaczy tez za pelne, bo ona nie potrafi patrzec spokojnie, jak ktos chodzi glodny. Panna Klytia placi dwadziescia szylingow, gdyz tyle tylko to biedne dziecko zarabia. I nie dostaje lunchu. Panna Jessica placi piec szylingow.
– ~ Ile?
– Piec szylingow. Fakt. Powiedzialem Renee: „Nie badz glupia, kochanie, jak wyjdziesz na swoje?', a ona na to, ze niby czego sie spodziewam? Stara dama je tylko to paskudztwo, ktore sama ugotuje, a jej pokoj znajduje sie pod samym dachem, i tak dalej, i tak dalej.,,Wariatka jestes', powiadam, jej. „Dzisiaj nawet psa nie utrzymasz za piec szylingow tygodniowo'. A ona mowi, ze panna Jessica, nie jest psem, raczej kotem. „Wydaje ci sie chyba, ze znowu grasz w pantomimie', powiadam, „krolowa wrozek'. I wtedy wylazlo szydlo z worka. „Sluchaj, Charlie', mowi do mnie.,,Zalozmy, 'ze jej wymowie i co wtedy? Bedzie musiala zadbac o nia reszta rodziny, prawda? A wtedy oni wszyscy beda musieli oszczedzac, a kto na tym traci, ty glupi malpiszonie? Strace tylko ja'. I ma swieta racje. Moglaby oczywiscie wszystkich wyrzucic, ale wydaje mi sie, ze ich lubi. Wie, ze reprezentuja soba jakas klase i ze sa nieprzecietni… zapelnie jakby hodowala kangury.
– Jakie znowu kangury'
– No, to powiedzmy mrowkojady. Interesujace i niezwykle. Cos takiego, o czym mozna opowiadac sasiadom.
W dzisiejszych czasach trudno o rozrywki. Trzeba z nich korzystac, kiedy sie zdarzaja.
Jak zwykle mowil rekami, twarza, cialem, rysowal Renee robiac dziwne gesty duzym palcem i wskazujacym. Jakim cudem potrafil oddac ostry maly nos podstarzalej aktorki i jej halasliwy sposob bycia, Campion nie pojmowal, ale mimo to widzial ja jak zywa. Poczul nagly przyplyw energii, jak gdyby zbudzil sie zamarly od dawna zakatek jego mozgu.
– A panna Ruth?- spytal ze smiechem. – Placila funta i dziewiec pensow i na tym pewno poprzestala?
– Nie. – Inspektor chowal najwieksza niespodzianke na sam koniec, – Nie. Przez ostatni rok przed smiercia panna Ruth placila bardzo nieregularnie. Czasem dawala siedem funtow, a czasem doslownie tylko -pensy. Renee prowadzi chyba dokladne rachunki. Powiada, ze byla jej winna jeszcze piataka.
– To ciekawe. A ile Ruth miala placic?
– Trzy funty jak reszta. Powiem panu jeszcze jedno, Renee jest zamozna.
– Rotschild w spodnicy.
– Dostala pieniadze, duza sume pieniedzy. – W glosie Luke'a zabrzmial smutek. – Mam nadzieje, ze nie ma zadnych konszachtow z Jasem Bowelsem. Wie pan, to by zachwialo moja wiare w kobiety.
– Mysle, ze nie ma. Czy gdyby miala z nim jakies konszachty, ciagnelaby mnie na dol w srodku nocy, zebym go przylapal?
– To prawda. – inspektor rozjasnil sie. – A teraz wychodze i biore sie do pracy. Czy razem pojdziemy odwiedzic tego jegomoscia z banku? Nazywa sie Henry James, doprawdy nie wiem, dlaczego to nazwisko wydaje mi sie dziwnie znajome. Chcialbym do niego wpasc gdzies kolo godziny dziesiatej.
– A ktora teraz? – Campion poczul wyrzuty sumienia, ze jeszcze lezy w lozku. Jego wlasny zegarek najwidoczniej stanal, bo wskazywal za kwadrans szosta.
Luke spojrzal na swoja srebrna cebule, ktora wyciagnal z kieszeni marynarki. Machnal nia gwaltownie.
– Ma pan racje, slowo daje,?a dziesiec szosta. Przyszedlem tu kilka minut po piatej, ale nie chcialem pana od razu budzic, bo mogl pan miec ciezka noc.
– My, starzy ludzie, lubimy spac – zazartowal Campion. – Czeka pana teraz kilka godzin pracy, o ile dobrze zrozumialem?
– O, tak, trzeba sie spieszyc. My tez cierpimy na brak ludzi. Przy okazji, jeszcze to przyszlo. – Zaczal uwaznie wpatrywac sie w jakas kartke. nieco czystsza od reszty. Dyrektor wiezienia Jego Krolewskiej Mosci w Charlafield donosi, ze ma u siebie w szpitalu niejakiego Looky Jeffereysa, ktory odsiaduje dwuletni.wyrok za wlamanie. Jest umierajacy, jakies dolegliwosci wewnetrzne. – Urwal. – Biedaczysko – dodal powaznie. – W kazdym razie czesto traci przytomnosc, a wtedy przez caly czas szepce: „Apron Street, unikaj Apron Street'. Stale to powtarza. A. Kiedy odzyskuje przytomnosc i pytaja go, co to ma znaczyc, oczywiscie nie chce albo nie potrafi wytlumaczyc. Powiada, ze w ogole nie slyszal o takiej ulicy. W Londynie sa trzy Apron Street, wobec tego dyrekcja wiezienia zawiadomila policje we wszystkich trzech dzielnicach. Byc moze to nie dotyczy naszej ulicy. Jednak daje do myslenia.
Campion usiadl gwaltownie i dobrze zalany dreszcz, zawstydzajaco przyjemny, powoli przesunal mu sie po