wiedzial.
– Rozumiem. Wybieglas wiec z biura i przyszlas tutaj, zeby sie rozejrzec. Dlaczego weszlas na stryszek?
Klytia chwile sie zastanawiala, jej wahanie bylo calkiem szczere.
– Ja nie mialam gdzie szukac – powiedziala wreszcie. – Jesliby go tu nie bylo… to by znaczylo, ze odszedl. Bylam przestraszona. Czy pan tego nie rozumie?
– O tak. – Campion byl bardzo rzeczowy. – Oczywiscie. Weszlas tu, rozejrzalas sie i potem spostrzeglas drabine i… weszlas po niej.
Klytia stracila teraz rumience, twarz jej byla bardzo blada, skora napieta.
– I wtedy go zobaczylam – powiedziala powoli. – Pomyslalam, ze nie zyje. – Odwrocila glowe, gdyz odglosy krokow na dole swiadczyly, ze nadchodza posilki.
– Jeszcze jedno, inspektorze – powiedzial niepewnie Campion. – Jak on sie nazywa?
– Howard Edgar Wyndham Dunning. Tak sie przynajmniej nazywal, kiedy ostatnim razem sprawdzalismy jego prawo jazdy. – Luke z trudem panowal nad irytacja.
– Ja go nazywam Mike – cicho powiedziala Klytia.
Sierzant Dice pojawil sie pierwszy na drabinie i obrocil sie, zeby pomoc lekarzowi, ktory najwyrazniej mial o to do niego pretensje. Byl to doktor Smith, Campion nie zywil watpliwosci co do tego. W rzeczywistosci byl zdumiony, kiedy uswiadomil sobie, ze sie nigdy jeszcze nie spotkali i ze rozpoznal Smitha tylko na podstawie opisu inspektora.
. – Dzien dobry. Luke, co sie tu dzieje? Znowu jakies klopoty? Ach, tak, o Boze! – Mowil cicho, urywanymi slowami. Podszedl do nieprzytomnego chlopca z taka pewnoscia, jak sie podchodzi do swojej osobistej wlasnosci. – Panski czlowiek nie mogl znalezc chirurga policyjnego, wobec tego sprowadzil mnie – ciagnal klekajac. – Odsun sie od swiatla, dziewczyno. Ach, to ty Klytio. Co ty tu robisz? Zreszta niewazne. W kazdym razie odsun sie. No tak!
Zapanowala dlugo cisza i Campion, ktory stal blisko Klytii, czul, ze cala drzy. Luke, zgarbiony, stal tuz za lekarzem z rekami w kieszeniach.
– Tak, no tak. Zyje, i to zakrawa _na maly cud. Czaszke musi miec z zelaza. – Slowa wypowiadane powoli brzmialy rzeczowo. – To bylo brutalne, straszliwe uderzenie, inspektorze. Ktos chcial go zabic. Jest bardzo mlody. Zatelefonujcie do szpitala swietego Bedy. Powiedzcie im, ze to pilne.
Kiedy sierzant Dice znowu zniknal w otworze, Luke dotknal plecow lekarza.
– Czym zostal ten cios zadany? Czy moze pan okreslic?
– Nie, dopoki nie pokaze mi pan przypuszczalnego narzedzia. Nie jestem wrozka. Trzeba go jak najszybciej polozyc do lozka. Ma bardzo niska temperature ciala. Czy ten brudny plaszcz nieprzemakalny to wszystko, czym mozna go przykryc.
Klytia bez slowa zdjela z siebie swoj za szeroki i za dlugi plaszcz i podala lekarzowi. Juz wyciagnal reke, zeby go wziac od niej, potem zawahal sie, spojrzal na jej twarz i postanowil nie protestowac. Znowu zbadal puls chlopca i lekko pokiwal glowa chowajac zegarek.
– Kiedy to sie stalo, panie doktorze? – spytal Luke.
– Wlasnie sie zastanawialam nad tym. Jest bardzo zimny. Nie moge jednak udzielic scislej odpowiedzi-na to pytanie. Pozno w nocy… albo wczesnym rankiem. A teraz powinnismy sie zbierac.
Campion wzial Klytie za lokiec.
– Teraz jest juz pod dobra opieka – powiedzial. – Na twoim miejscu poszedlbym do domu po inny plaszcz.
– Nie. – Jej ramie bylo nieczule jak kamien. – Nie,. pojade razem z nim. – Byla calkowicie, niepokojaco opanowana. W jej nieugietym uporze bylo cos z panny Evadne.
Doktor spojrzal na Campiona.
– Nic z tego – szepnal. – Lepiej z nia nie dyskutowac. Moze zaczekac w szpitalu. On Jest powaznie chory.
– Panie doktorze? – Glos Klytii byl rzeczowy.
– Slucham.
– Mam nadzieje, ze moge polegac na panu, ze nic nie powie pan ciotkom ani… wujowi Lawrence'owi?
– Oczywiscie, mozesz na mnie liczyc, drogie dziecko. Nie mam w zwyczaju biegac i roznosic plotek. Od dawna.sie znacie?
– Od siedmiu miesiecy.
Wstal sztywno z brudnych desek i zaczal otrzepywac z kurzu spodnie..
– Skoczylas osiemnascie lat, prawda? – Jego niespokojne oczy szukaly jej twarzy. – To najwyzszy czas.
Czlowiek jest glupcem, jesli zbyt dlugo zwleka. Dla twojej rodziny to bedzie szok. Czy bylas z nim razem, kiedy to sie stalo?
– Och nie. Znalazlam go niedawno. Nie moge wprost sobie wyobrazic, kto… jak… to zrobil. Myslalam, ze on nie zyje.
Popatrzyl na nia uwaznie, chcac sie przekonac, czy przypadkiem nie klamie, a potem zwrocil sie do Campiona.
– Nowa tajemnica?
– Na to wyglada! – powiedzial ze sztuczna wesoloscia. – Chyba, ze to ciag dalszy tej samej sprawy..
– Dobry Boze! – Oczy doktora rozszerzyly sie, a pochylone plecy zgarbily jeszcze bardziej niz zwykle. – To okropne! Ilez klopotu! I te podejrzenia, jakie rodza sie w umysle…
Klytia krzyknela glosno, protestujac.
– Niech pan da spokoj – glos jej sie zalamal. – Niech sie pan tym nie przejmuje, 'niech pan sie nie przejmuje rzeczami niewaznymi. Czy jemu sie wkrotce polepszy?
– Moje dziecko – odparl lagodnie, przepraszajaco. – Jestem tego pewien. Tak, jestem tego pewien. – Konczac te slowa uniosl glowe i zaczal nasluchiwac, w tej samej chwili rozlegl sie sygnal karetki pogotowia, gorujacy nad pomrukiem odleglego ruchu ulicznego.
Inspektor Luke wyprostowal sie i zmarszczywszy czolo bawil sie luznymi monetami w kieszeni.
– Chcialbym z panem, porozmawiac, panie doktorze. – Dostalem wynik sekcji.
– Ach tak. – Stary czlowiek zgarbil sie jeszcze, bardziej, jak gdyby ktos nalozyl mu dodatkowy ciezar na plecy.
W tym momencie Campion szybko sie pozegnal, wybiegl na Apron Street i labiryntem malych uliczek ruszyl na polnoc.
Zajelo mu troche czasu, zanim znalazl Lansbury Terrace, a kiedy sie tam wreszcie znalazl, okazalo sie, ze jest to dosc szeroko ulica, niezbyt daleko polozona od kanalu, gdzie oryginalne domy z epoki regencji ustapily mniejszym, bardziej nowoczesnym rezydencjom pyszniacym sie oknami w stylu Tudorow i ostro zakonczonymi dachami.
Numer piecdziesiat dziewiec cechowala ta sama anonimowosc co reszte. Czerwone drzwi byly zamkniete, firanki starannie zapuszczone.
Campion wbiegl spiesznie na szerokie kamienne schody i nacisnal dzwonek. Ku jego wielkiej uldze drzwi otworzyly sie i ujrzal przed soba kobiete w srednim wieku.
Spojrzal na nia z rozbrajajacym zaklopotaniem.
– Obawiam sie, ze sie spoznilem – powiedzial.
– Tak, prosze pana. Odjechali jakies przeszlo pol godziny temu.
Stal tak widomie szarpany rozterka.- pokusa nie do odparcia dla kazdej praktycznej kobiety, by podsunac decyzje.
– Ktoredy? W tamta strone? – wskazal nieokreslonym gestem za siebie.
– Tak, prosze pana, ale to bardzo daleko. Najlepiej wziac taksowke;
– Tak, tak, oczywiscie. Ale czy poznam kondukt? Chodzi mi o to, ze na tych wielkich cmentarzach… odbywaja sie nieraz rownolegle dwa, trzy pogrzeby… i mozna latwo sie pomylic. Okropna sytuacja natrafic na… niewlasciwe obrzedy. O Boze, alez glupiec ze mnie! Juz jestem spozniony. Prosze mi powiedziec, pojechali samochodami?
Tak znakomicie udawal wzburzenie, ze wzruszylo to kobiete.
– Och, nie pomyli sie pan z pewnoscia- powiedziala. – To byl karawan konny. Bardzo piekny i staroswiecki. Bardzo duzo kwiatow i ludzi. No, i zobaczy pan od razu pana Johna.
– Tak, tak, oczywiscie -Campion spuscil wzrok. – Musze sie spieszyc. Duzo kwiatow na czarnej trumnie,