powiada pani.
– Alez nie, prosze pana, trumna jest debowa i raczej jasna. Oczywiscie, ze pan ja pozna, z cala pewnoscia.
Spojrzala na niego troche podejrzliwie, co bylo uzasadnione, ale on uchylil tylko nerwowo kapelusza i pobiegl q zlym kierunku.
– Wezme taksowke! – krzyknal przez ramie. – Bardzo dziekuje, wezme taksowke!
Wrocila do domu przekonana, ze wlasciwie nie bardzo wiedzial, na czyj pogrzeb sie wybieral, a tymczasem Campion ruszyl na poszukiwanie budki telefonicznej. Z kazdym krokiem szedl lzej, plecy mu sie prostowaly, a jego jasne oczy byly coraz bardziej roztargnione.
Czerwona oszklona budke znalazl na rogu zakurzonej ulicy i kilka chwil spedzil przewracajac kartki przymocowanej lancuchem ksiazki telefonicznej.
„Knapp Thos. Czesci radiowe' – znalazl wreszcie.
Byl to numer z dzielnicy Dulwich. Wykrecil go, niewiele majac nadziei, ze to cos da.
– Pialo – glos byl ostry i podejrzliwy. Serce mu skoczylo.
– Thos?
– Ktoo tam?
Usmiech Campiona byl bardzo szeroki.
– Glos z przeszlosci – powiedzial. – A imie Bertie, tak dawniej nazywany, o czym przypominam sobie z pewnym niesmakiem.
– Rany boskie!
– Przesadzasz!
– Powiedz cos wiecej – glos podniosl sie i zadrzal.
– Widze, Thos, ze na stare lata stajesz sie ostrozny. Oczywiscie zupelnie niezly pomysl, ale jak na ciebie dosyc dziwny. No, siedemnascie lat temu… albo cos kolo tego… dobrze zapowiadajacy sie mlodzieniec z chronicznym katarem mieszkal ze swoja matka na Pedigree Place. Mial urocze hobby dotyczace telefonow, a nazywal sie Thos T. Knapp, gdzie litera „T' o ile dobrze pamietam miala oznaczac „trutnia'.
– O rany! – zahuczalo w sluchawce. – Skad mowisz? Do diabla; Bylem pewien, ze nie zyjesz. Co u ciebie slychac?
– Nie moge narzekac – powiedzial Campion utrzymujac sie w tonie. – Co tera% robisz? Jak widze, masz firme.
– No, coz – glos przycichl, – I tak, i nie. Wiesz, mama nie zyje.
– Nie wiedzialem o tym. – Campion zlozyl zdawkowe kondolencje, a pamiec podsunela mu wyrazisty obraz duzej koscistej kobiety.
– Daj spokoj. – Knapp nie byl sentymentalny. – Miala na szczescie rente. A kiedy przyszedl czas, zgasla nagle, jak swieca, z butelka w reku. Nie wpadlbys tak na pogawedke? A moze masz jakie klopoty z mojej branzy?
– W tej chwili nie moge, ale dziekuje serdecznie, bede o tym pamietal. Jestem bardzo zajety. Sluchaj. Thos, czys ty kiedy slyszal o Apron Street?
Zapanowala tak dluga cisza, ze zdazyl w tym czasie wyobrazic sobie mala twarz gryzonia i dlugi ruchliwy nos. Pewnosc, ze pod nim znajdowac sie musza teraz wasiki, przejela go zdumieniem.
– No i co? – mruknal, zeby cos powiedziec.
– Nic – glos Knappa nie brzmial zbyt przekonywajaco, z czego musial zdac sobie sprawe, bo natychmiast dodal: – Wiesz, co ci powiem. Bert, stary chlopie, jak kolega koledze, trzymaj sie z dala od tego, rozumiesz?
– Nie bardzo.
– Przynosi pecha.
– Co takiego, ta ulica?
– Nic o niej nie wiem, ale unikaj jej, tyle mi wiadomo. '
Campion stal zmarszczony ze sluchawka w reku.
– Nic nie rozumiem – powiedzial wreszcie.
– Ja tez.- Irytacja w cienkim glosie byla szczera.- Niewiele wiem teraz. Wyszedlem z obiegu, to fakt. Mam kobiete. Ale od czasu do czasu cos uslysze, a to jest najnowsza wiadomosc. „Unikaj Apron Street', tak mi poradzono.
– Dowiedzialbys sie czegos wiecej na ten temat.
– Postaram sie – Thos powiedzial to z nuta dawnego mlodzienczego entuzjazmu.
– Moze ci wpasc za to piec funciakow.
– Jesli nie bede mial w zwiazku z tym zadnych wydatkow ekstra, zrobie to wylacznie z milosci – odparl Thos wielkodusznie. – Bywaj stary. Ten sam adres, co zawsze?
12. Wywar z maku
– Widzialem ja – powiedzial stanowczo Lugg, – Widzialem na wlasne oczy.
– Wzruszajace – odparl wesolo Campion. Wlasnie wszedl do pokoiku pani Chubb, gorujacego nad polokraglym barem „Gospody Pod Platnerzem', gdzie wprawdzie w calej okazalosci mogl ujrzec swego zausznika i sluzacego, ale ani sladu inspektora. Dobre bylo i to. Lugg byl w dobrym humorze, swiadczylo o tym wysuniecie brody, skladajacej sie z kilku.warstw, i badawczy wyraz twarzy.
– Zaraz mi pan przyzna, ze to smieszna historia – powiedzial. – To dziwny sklep i stary dziadyga za kontuarem tez jest nie zwyczajny.
– O czym ty mowisz? – Campion usiadl naprzeciw niego przy stole.
– Oczywiscie, zachowuje sie pan jak urzednik, ktory wcale nie slucha i dlatego zadaje glupie pytania. – Lugg mowil z pogarda. – Duzo zdaje sie stracili na tej wyspie, ktora mial pan zarzadzac. „Uprzejmie prosze napisac to trzy razy, a potem podrzec', jak powiadaja biurokraci. Widzialem Belle Musgrave, to chcialem powiedziec.
– Belle Musgrave? – Campion powtorzyl nazwisko bezmyslnie, ale kiedy przypomnial je sobie, otworzyl szeroko oczy. – Ach tak… – rzekl. – Ta okropna mala salka sadu policyjnego… O Boze, tak, teraz ja sobie przypominam. Nieduza, zgrabna kobieta o twarzy dziecka.
– Teraz o twarzy dwojga dzieci – zauwazyl Lugg zlosliwie. – Ale wolno jej. Ten sam czarny welon, ta sama uduchowiona twarz pod nim, te same lagodne, pelne zaklamania oczy. Czy pamieta pan, jaka byla jej specjalnosc. Jego pracodawca patrzyl na niego uporczywie przez kilka chwil..
– O ile sobie przypominam – powiedzial wreszcie – Smierc.
– Zgadza sie. Na skale handlowa. – Czarne oczy Luga staly sie teraz okragle z przejecia. – Ta kobieta chodzila po domach z tanimi bibliami. Czytala w gazetach nekrologi i potem szla prosto do takiego domu. „Co takiego, nie zyje?' – swietnie nasladowal kobiece zdumienie. – Ooch, jak mi przykro. Dla mnie to rowniez wielka strata. Zmarly zamowil u mnie biblie i zostawil maly zadatek. Trzeba tylko doplacic pietnascie szylingow.' Zmartwiona rodzina chcac sie jej jak najszybciej pozbyc brala biblie warta najwyzej dziesiec szylingow. Pamieta pan teraz, szefie. Niezly artykul do handlowania.
– Tak, przypominam sobie. Ale bylo cos jeszcze. Czyz nie odgrywala roli niepocieszonej wdowy w tej aferze ubezpieczeniem? Miala jednotorowe zainteresowania.
– To ona. A teraz, kiedy juz ja pan umiejscowil, to moze sie nia pan zainteresuje. Pojawila sie znowu i to na
Apron Street. Wlasnie ja widzialem. Spojrzala na mnie z godnoscia, ale nie poznala.
– Gdzie to bylo?
– U tego bankrutujacego aptekarza. Przeciez mowilem panu. – Byl bliski rozpaczy. – Po moim fatalnym zatruciu wczoraj wieczorem poszedlem po jakis srodek na wzmocnienie, akurat rozmawiam z tym starym prykiem, kiedy wchodzi Bella. On spojrzal na nia, ona spojrzala na niego i weszla do pakamery.
– Co ty mowisz? To nadzwyczajne!
– No, przeciez caly czas to panu mowie! – Tlusty mezczyzna z irytacja podskoczyl na krzesle. – A pan co, marzy o niebieskich migdalach? Bardzo mi przykro, szefie, ale nie moglem sie powstrzymac. Smieszna historia, sam pan przyzna.
– Nadzwyczajne. Ale, ale, wlasnie rozmawialem z twoim starym przyjacielem. Pamietasz Thosa?