— A kto ci powiedzial, zesmy ja przegrali? — zapytal leniwie Zef.

— Przeciez nie wygralismy — powiedzial Maksym. — Zwyciezcy tak nie zyja.

— We wspolczesnej wojnie nie ma zwyciezcow — zauwazyl jednoreki. — Ma pan oczywiscie racje. Wojne przegralismy. Te wojne przegrali wszyscy. Wygrali tylko Plomienni Chorazowie.

— Plomiennym Chorazym tez nie jest lekko — powiedzial Maksym mieszajac polewke.

— Tak — powiedzial powaznym tonem Zef. — Bezsenne noce i trudne rozmyslania nad losem swego narodu… Zmeczeni i dobrzy, wszystkowidzacy i wszystkorozumiejacy… Massaraksz, zapomnialem, jak tam dalej idzie, dawno gazet nie czytalem…

— Wierni i dobrzy — poprawil jednoreki. — Poswiecajacy sie bez reszty postepowi i walce z chaosem.

— Odwyklem od takich slow — powiedzial Zef. — My tu slyszymy raczej „pyskacz” i „morda”… Chlopak, jak ci tam…

— Maksym.

— Tak, racja… Mieszaj, mieszaj, Mak. Uwazaj, zeby sie nie przypalilo!

Maksym mieszal. Pozniej Zef oswiadczyl, ze juz czas, ze nie ma sily dluzej czekac. Zupe zjedli w calkowitym milczeniu. Maksym czul jednak, ze cos sie zmienilo, ze cos dzisiaj zostanie powiedziane. Ale po obiedzie jednoreki znowu sie polozyl i zaczal patrzec w niebo, Zef z nieartykulowanym pomrukiem zabral kociolek i wytarl jego dno kawalkiem chleba. „Warto by cos ustrzelic… — mamrotal. — Zrec sie chce, jakbym nic do pyska nie bral… Tylko apetyt sobie niepotrzebnie zaostrzylem…” Maksym poczul sie niezrecznie i probowal nawiazac rozmowe o polowaniu w tych okolicach, ale bez skutku. Jednoreki lezal z zamknietymi oczami i zdawal sie spac. Zef wysluchal do konca przemowy Maksyma i warknal tylko: „Jakie tu znow polowanie, wszystko zakazone, aktywne!…” — i rowniez wyciagnal sie na plecach.

Maksym westchnal, wzial kociolek i powlokl sie do strumyka, ktory uslyszal w poblizu. Woda w strumieniu byla przezroczysta, wygladala na smaczna i czysta. Maksym poczul pragnienie i zaczerpnal reka. Niestety, kociolka nie wolno bylo tu myc, pic tez nie bylo warto: strumyk byl wyraznie radioaktywny. Maksym przykucnal, postawil kociolek obok siebie i zamyslil sie.

Najpierw nie wiedziec czemu pomyslal o Radzie i o tym, jak zawsze sama myla naczynia po posilku i nie pozwalala sobie pomagac pod smiesznym pretekstem, ze to nie jest meska robota. Uprzytomnil sobie, ze ona go kocha, i odczul dume, gdyz do tej pory jeszcze zadna kobieta go nie kochala. Gwaltownie zapragnal zobaczyc Rade i zaraz potem ze skrajnym brakiem konsekwencji ucieszyl sie, ze jej przy nim nie ma. To nie jest miejsce dla kobiet — pomyslal. — To nie jest miejsce nawet dla najgorszych mezczyzn. Nalezaloby tu wpuscic ze dwadziescia tysiecy automatow utylizacyjnych, a moze po prostu rozpylic te wszystkie lasy z cala ich zawartoscia i wyhodowac nowe, wesole. Moga byc zreszta ponure, byleby byly czyste i mroczne w sposob naturalny.

Potem przypomnial sobie, ze zostal tu zeslany dozywotnio i zdumial sie naiwnosci tych, ktorzy go tutaj wpakowali nie biorac od niego zadnego slowa i wyobrazajac sobie, ze bedzie tu dobrowolnie wegetowal i w dodatku pomagal im ciagnac przez te lasy na poludnie linie wiez promiennikowych. W aresztanckim wagonie uslyszal, ze lasy rozposcieraja sie na setki kilometrow, a sprzet bojowy trafia sie nawet na pustyni…No nie, dlugo tu sie nie zatrzymam. Massaraksz, jeszcze wczoraj te wieze wysadzalem w powietrze, a teraz bede oczyszczal teren pod ich budowe? Dosyc juz narobilem glupstw!

Dzik mi nie wierzy. Zefowi wierzy, a mnie nie. Ja nie wierze Zefowi i zdaje sie, ze sie myle. Pewnie Dzikowi wydaje sie tak samo nachalny i podejrzany, jak mnie wydaje sie Zef… No, dobrze. Dzik mi nie wierzy, wiec znowu jestem sam. Moge oczywiscie liczyc na spotkanie z Generalem lub Kopytem, ale to jest zbyt malo prawdopodobne: katorznikow jest tu podobno ponad milion, a obszary ogromne… Tak, na takie spotkanie nie ma co liczyc… Mozna wprawdzie sprobowac zorganizowac grupe z nieznajomych, ale — massaraksz! — wstyd sie przyznac, nie nadaje sie do tego. Jestem zbyt latwowierny… Chwileczke, ustalmy najpierw warunki zadania. Czego ja chce?

Przez kilka minut ustalal warunki zadania.

W kazdym razie trzeba stad uciekac — pomyslal. Sprobuje oczywiscie zebrac jakas grupe, ale jezeli nic z tego nie wyjdzie, uciekne sam. No i koniecznie czolg. Broni wystarczy tu na sto armii. Bron wprawdzie jest mocno zdezelowana, badz co badz rdzewieje tu juz ponad dwadziescia lat, ale sprobujemy ja doprowadzic do porzadku, rozeznac sie w miejscowej automatyce. Czyzby Dzik mial mi nie uwierzyc? — pomyslal niemal z rozpacza, chwycil kociolek i pobiegl z powrotem do ogniska.

Zef i Dzik nie spali. Lezeli glowa przy glowie i o cos cicho, lecz goraco sie spierali. Zef ujrzawszy Maksyma powiedzial pospiesznie: „Wystarczy” — i wstal. Zadarl do gory rude brodzisko, wytrzeszczyl slepia i wrzasnal:

— Gdzie cie nosi, massaraksz? Kto ci pozwolil oddalac sie? Trzeba pracowac, bo inaczej nie dadza zarcia, trzydziesci trzy razy massaraksz!

Wtedy juz Maksym nie wytrzymal. Zdaje sie, ze po raz pierwszy w zyciu huknal na czlowieka pelnym glosem:

— Niech pana diabli wezma, Zef! Czy pan w ogole potrafi myslec o czymkolwiek innym niz zarcie? Od rana do nocy slysze tylko jedno: zrec, zrec, zrec! Zezryj pan moje konserwy!!!

Cisnal kociolek na ziemie, chwycil plecak i zaczal przekladac pasy przez rece. Zef, przygnieciony fala akustyczna, patrzyl na niego oglupialy, ziejac czarna jama w ognistej brodzie. Potem paszczeka zatrzasnela sie, rozleglo sie bulgotanie, charkot i Zef zarechotal na caly las. Dzik mu wtorowal, ale mozna sie bylo tego jedynie domyslac, bo „smiech” Zefa pokrywal wszystko. Maksym rowniez troche niepewnie sie rozesmial. Bylo mu nieprzyjemnie, ze nakrzyczal na Zefa.

— Massaraksz — wykrztusil wreszcie Zef. — To dopiero glosik!… — Nie, przyjacielu — zwrocil sie do Dzika. — Zapamietaj moje slowa. A zreszta powiedzialem: wystarczy… Wstac! — ryknal. — Do roboty, jezeli chcecie… Hmm… Zrec dzis wieczorem…

I to wszystko. Pohalasowali, posmieli sie, spowaznieli i ruszyli dalej. Maksym z pasja rozbrajal miny, wylamywal z gniazd sprzezone karabiny maszynowe i odkrecal glowice bojowe rakiet sterczacych z otwartych wyrzutni. Znowu byl ogien, fetor, syk strumieni gazow lzawiacych i wstretny odor gnijacych zwierzecych trupow rozstrzelanych przez automaty. Stali sie jeszcze brudniejsi, jeszcze bardziej zli i obdarci, a Zef ciagle chrypial do Maksyma: „Naprzod, naprzod! Jezeli chcesz zrec wieczorem, naprzod!” Jednoreki Dzik zupelnie opadl z sil i wlokl sie daleko z tylu, wspierajac sie na swoim wykrywaczu min jak na szczudle.

Ostatnie godziny sprawily, ze Maksym mial juz Zefa zupelnie dosyc, wiec niemal sie ucieszyl, kiedy rudobrody nagle ryknal i z wielkim rumorem zapadl sie pod ziemie. Maksym, wycierajac pot z brudnego czola brudnym rekawem, podszedl niespiesznie do miejsca wypadku i zatrzymal sie na skraju mrocznej waskiej szczeliny ukrytej w trawie. Szczelina byla gleboka i ciemna, jej wnetrze tchnelo wilgocia i zimnem, a z ciemnosci dobiegaly tylko jakies pobrzekiwania i niewyrazne przeklenstwa. Przykustykal Dzik, ktory rowniez zajrzal do szczeliny, i zapytal Maksyma:

— Zef jest tam? Co on tam robi?

— Zef! — zawolal Maksym pochylajac sie nad dziura. — Zef, gdzie pan jest?

Ze szczeliny zadudnilo:

— Zlazcie tutaj! Skaczcie, tu jest miekko…

Maksym zerknal pytajaco na jednorekiego, ktory pokrecil glowa.

— To nie dla mnie — powiedzial. — Niech pan skacze, zrzuce wam linke.

— Kto tu jest?! — ryknal nagle z dolu Zef. — Bede strzelal, massaraksz!

Maksym spuscil nogi do szczeliny, odepchnal sie i skoczyl. Niemal natychmiast zapadl sie po kolana w jakas miekka mase i usiadl. Zef byl gdzies w poblizu. Maksym zamknal oczy i przez kilka sekund siedzial nieruchomo, przyzwyczajajac sie do ciemnosci.

— Chodz tutaj, Mak, tutaj ktos jest — zadudnil Zef. — Dzik! — krzyknal. — Skacz!

Dzik odparl, ze zmeczyl sie jak pies i z przyjemnoscia posiedzi na gorze.

— Jak chcesz — odpowiedzial Zef. — Ale moim zdaniem to jest Twierdza. Potem bedziesz zalowal…

Jednoreki powiedzial cos niewyraznym, slabym glosem. Chyba go mdlilo i nie mial teraz glowy do zadnej Twierdzy. Maksym otworzyl oczy i rozejrzal sie. Siedzial na stercie ziemi posrodku dlugiego korytarza o nierownych cementowych scianach. Dziura w stropie byla albo otworem wentylacyjnym, albo przestrzelina. Zef stal o jakies dwadziescia metrow dalej i tez sie rozgladal, swiecac na wszystkie strony latarka.

— Co to jest — zapytal Maksym.

— Skad niby mam wiedziec? — odparl swarliwie Zef. — Moze jakis schron, a moze naprawde Twierdza. Wiesz, co to jest Twierdza?

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату