rozdzielczych. Polyskiwalo szklo, nikiel, wyplowialy plastyk.

— Gratuluje ci, Mak. Jednak ja znalezlismy. A ja, glupi, nie wierzylem… Co to takiego? Aha, mozg elektronowy, i to w dodatku pod pradem! Cholera, ze tez tu nie ma Kowala…! Sluchaj, a ty przypadkiem sie w tym nie orientujesz?

— W czym mianowicie? — zapytal Maksym zblizajac sie do niego.

— W calej tej maszynerii… To przeciez jest pulpit sterowniczy! Gdyby go tak rozszyfrowac, to caly kraj bylby nasz! Cale to zelastwo na gorze jest przeciez stad sterowane! Zeby tak sie w tym wszystkim zorientowac, massaraksz!

Maksym zabral mu latarke, ustawil tak, zeby uzyskac rozproszone swiatlo, i rozejrzal sie. Wszedzie lezal kurz, lezal juz od wielu lat, a na stole w kacie na zetlalym papierze stal ubrudzony czyms czarnym papier i obok niego widelec. Przeszedl wzdluz pulpitow, dotknal jakiegos pokretla, sprobowal wlaczyc komputer, ale dzwignia wlacznika zostala mu w palcach…

— Watpie — powiedzial wreszcie. — Watpie, aby stad dalo sie czyms powazniejszym sterowac. Po pierwsze dlatego, ze tutaj wszystko jest zbyt prymitywne… Najprawdopodobniej to tylko jeden z posterunkow obserwacyjnych albo podstacja kontrolna… Tutejsza maszyna jest bardzo slaba, nie wystarczy jej mocy do kierowania bodaj dziesiecioma czolgami… W dodatku wszystko sie tutaj rozsypalo i rozlazi sie w rekach. Prad wprawdzie jest, ale napiecie ma ponizej normy. Pewnie kociol calkiem sie zmulil… Nie, Zef, to nie jest takie proste, jak sie panu wydaje.

Zauwazyl nagle wystajace ze sciany dlugie rury polaczone gumowym polhelmem obserwacyjnym. Przysunal sobie aluminiowe krzeselko, usiadl na nim i przytknal oczy do okularow. Ku jego zdziwieniu optyka byla w znakomitym stanie, ale jeszcze bardziej zdumialo go to, co zobaczyl. W polu widzenia mial zupelnie nieznany krajobraz: bialozolta pustynie, wydmy piaszczyste i szkielet jakiejs metalowej konstrukcji… Wial tam silny wiatr, po diunach biegly strumyki piasku, zamglony horyzont zwijal sie we wklesla czare.

— Niech pan spojrzy — zwrocil sie do Zefa. — Gdzie to jest?

Zef oparl granatnik o pulpit, podszedl i popatrzyl.

— Dziwne — powiedzial po pauzie. — To jest pustynia. To, przyjacielu, o jakies czterysta kilometrow stad… — Oderwal sie od okularow i podniosl oczy na Maksyma. — Ilez ci dranie wladowali w to roboty… I co osiagneli? Teraz tylko wiatr hula po wydmach, a jaki to byl piekny kraj! Pamietam, jak jeszcze przed wojna rodzice zabrali mnie tam na wakacje… — Wstal. — Chodzmy stad w diably — powiedzial z gorycza i wzial latarke. — Nic tu nie wymyslimy. Trzeba bedzie zaczekac, az zlapia Kowala i tu go przysla. Tyle, ze go z pewnoscia od razu rozstrzelaja… No jak, idziemy?

— Tak — powiedzial Maksym przygladajac sie dziwnym sladom na podlodze. - — To mnie interesuje o wiele bardziej — oswiadczyl.

— Calkiem niepotrzebnie — burknal Zef zarzucajac granatnik na ramie. — Tu z pewnoscia mnostwo innych zwierzakow sie wloczy.

Ruszyl do wyjscia: Maksym, zerkajac wciaz na slady, pospieszyl za nim.

— Glodny jestem — powiedzial Zef.

Znalezli sie w korytarzu. Maksym zaproponowal wylamanie ktorychs drzwi, ale zdaniem Zefa nie mialo to najmniejszego sensu.

— Cala ta sprawa trzeba zajac sie powaznie — powiedzial. — Stracimy na prozno czas, a nie wyrobilismy jeszcze dzisiejszej normy. Tutaj trzeba przyjsc z fachowcem…

— Na panskim miejscu zbytnio bym na te Twierdze nie liczyl. Po pierwsze wszystko tu przegnilo, a po wtore to podziemie juz jest zajete.

— Niby przez kogo? Aha, mowisz o tych psach…? Ty tez? Jedni gadaja o wampirach, a ty…

Zef zamilkl. Korytarzem przetoczyl sie gardlowy krzyk, wielokrotnie odbil sie od betonowych scian i ucichl. Od razu gdzies z tylu dobiegl taki sam glos. To byly bardzo znajome dzwieki, ale Maksym nie mogl sobie przypomniec, gdzie je slyszal.

— To one krzycza po nocach! — powiedzial Zef. — A mysmy mysleli, ze to ptaki…

— Dziwny krzyk — zauwazyl Maksym.

— Nie wiem, czy dziwny — mruknal Zef — ale z pewnoscia dosc przerazajacy. Kiedy noca zaczynaja wrzeszczec w lesie, to az dreszcz czlowieka przechodzi. Ilez to o tych krzykach ludziska bajek opowiadali! Pewien kryminalista chwalil sie nawet, ze zna ten jezyk. Tlumaczyl go.

— I coz on takiego tlumaczyl? — zapytal Maksym.

— Brednie. Nie ma mowy o zadnym jezyku…

— A gdzie jest ten kryminalista?

— Zaginal bez wiesci — odparl Zef. — Byl w oddziale budowlanym, ktory zabladzil w lesie.

Skrecili w lewo i daleko przed nimi pokazala sie przymglona plama swiatla. Zef wylaczyl latarke i schowal ja do kieszeni. Szedl teraz przodem i nagle gwaltownie sie zatrzymal. Maksym omal na niego nie wpadl.

— Massaraksz — wymamrotal Zef.

Na posadzce w poprzek korytarza lezaly ludzkie kosci. Zef zerwal granatnik z ramienia i rozejrzal sie nerwowo.

— Tego tu nie bylo — mruknal.

— Tak — powiedzial. — Te kosci ktos tu przed chwila polozyl.

Z tylu, z glebi podziemia rozlegl sie nagle caly chor przeciaglych, gardlowych wrzaskow. Wrzaski nakladaly sie na echo i wydawalo sie, ze krzyk dobywa sie z tysiaca gardel, skandujacych chorem jakies dziwne czterosylabowe slowo. Maksym wyczul w nim grozna, pogardliwa ironie. Potem chor umilkl rownie nagle, jak sie odezwal. Zef glosno sapnal i opuscil przygotowany do strzalu granatnik. Maksym znow spojrzal na szkielet.

— Wedlug mnie to jest aluzja — powiedzial.

— Wedlug mnie rowniez — burknal Zef. — Chodzmy stad szybciej.

Niemal biegiem dotarli do dziury w stropie, wdrapali sie na sterte ziemi i zobaczyli nad soba zaniepokojona twarz Dzika, ktory lezal piersia na krawedzi szczeliny, przez ktora przerzucil linke z petla na koncu.

— Co tam u was? — zapytal. — To wy krzyczeliscie?

— Zaraz ci wszystko opowiemy — powiedzial Zef. Zamocowales linke?

Wygramolili sie na gore. Zef skrecil sobie i jednorekiemu po papierosie, zapalil i przez dluzsza chwile milczal, najwidoczniej usilujac sobie wyrobic jakis poglad na to, co zaszlo w podziemiach.

— Dobra — powiedzial wreszcie. — No wiec tak. Krotko. To jest Twierdza. Tam sa pulpity, mozg i rozne inne. Wszystko w zalosnym stanie, ale energia jest i zdolamy to wykorzystac, kiedy tylko znajdziemy ludzi, ktorzy sie na tym znaja… To nie wszystko. — Zaciagnal sie i szeroko rozwarlszy usta wypuscil klab dymu, zupelnie jak uszkodzony miotacz pociskow gazowych. — Wszystko wskazuje na to, ze tam gniezdza sie psy. Pamietasz, opowiadalem ci? Psy z ogromnymi glowami… To one wrzeszczaly… A jesli dobrze sie zastanowic, to moze i nie one, bo widzisz… Jak by ci tu powiedziec… Kiedysmy sie z Makiem tam wloczyli, ktos polozyl w korytarzu ludzki szkielet. To wszystko.

Jednoreki popatrzyl na niego, potem na Maksyma.

— Mutanci? — zapytal.

— Mozliwe — odparl Zef. — Ja w ogole nikogo nie widzialem, ale Mak utrzymuje, ze widzial psy… Tylko nie oczami. Czym ich wlasciwie widziales, Mak?

— Oczami tez ich widzialem — powiedzial Mak. — I chce przy okazji dodac, ze nikogo poza tymi waszymi psami tam nie bylo. Wiedzialbym, gdyby bylo inaczej. I te wasze psy wcale nie sa tym, za co je uwazacie. To nie sa zwierzeta.

Dzik nie powiedzial slowa. Wstal, zwinal linke, zawiesil ja u pasa i usiadl obok Zefa.

— Diabli ich wiedza — wymamrotal Zef. — Moze to istotnie nie sa zwierzeta… Tutaj wszystko moze sie zdarzyc. Tu jest Poludnie…

— A moze wlasnie te psy sa mutantami? — zapytal Maksym.

— Nie — odpowiedzial Zef. — Mutanci to po prostu bardzo znieksztalceni ludzie. Dzieci najzwyklejszych w swiecie rodzicow. Mutanci. Wiesz, co to takiego jest?

— Wiem — odparl Maksym. — Ale rzecz w tym, jak daleko mutacja moze zajsc.

Przez jakis czas wszyscy milczeli. Potem Zef powiedzial:

— No, skoro jestes taki wyksztalcony, to dosc tego gadania. Wstawaj! — Podniosl sie z ziemi. — Pozostalo nam niewiele, ale czasu tez za duzo nie mamy. A zrec sie chce… — mrugnal do Maksyma — wrecz patologicznie.

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату