Wiesz, co to znaczy „patologicznie”?

Pozostala jeszcze do oczyszczenia poludniowo-zachodnia czesc kwadratu, ale niczego tam nie oczyszczali. Dosyc dawno musialo tam eksplodowac cos bardzo poteznego. Po starym lesie pozostaly tylko na pol zgnile, powalone pnie i sciete rowno jak brzytwa, opalone karpiny. Sposrod tego cmentarzyska strzelal juz ku gorze mlody, rzadki zagajnik. Ziemia poczerniala, zweglila sie i byla naszpikowana sproszkowana rdza. Zadna bron po takim wybuchu nie mogla ocalec i Maksym zrozumial, ze Zef nie przyszedl tam pracowac.

Na ich spotkanie z krzakow wylazl zarosniety czlowiek w brudnej aresztanckiej kapocie. Maksym go poznal: to byl pierwszy tubylec, jakiego tu spotkal, stary pomocnik Zefa zwany Naczyniem Frasobliwosci.

— Poczekajcie — powiedzial Dzik — ja z nim pogadam.

Zef kazal Maksymowi usiasc, a sam zaczal przewijac onuce mamrocac w brode bandycki romans „Jam chlopak zuch i znaja mnie przedmiescia”. Dzik podszedl do Naczynia Frasobliwosci i zaczal z nim szeptem rozmawiac. Maksym doskonale ich slyszal, ale nie mogl niczego zrozumiec, bo mowili jakims zargonem, z ktorego zdolal wylowic jedynie kilkakrotnie powtorzone slowo „poczta”. Niebawem przestal podsluchiwac. Czul sie zmeczony i brudny. Dzis bylo zbyt wiele bezsensownej pracy i bezsensownego napiecia, zbyt dlugo oddychal dzis wszelkim paskudztwem i otrzymal zbyt wiele rentgenow. Znow przez caly dzien nie zrobil nic prawdziwie pozytecznego i bardzo mu sie chcialo wracac do baraku.

Potem Naczynie Frasobliwosci zniknal, a Dzik wrocil, przysiadl kolo Maksyma i powiedzial:

— No, porozmawiajmy.

— Wszystko w porzadku? — zapytal Zef.

— Tak — odparl Dzik.

— Przeciez ci mowilem — powiedzial Zef ogladajac onuce pod swiatlo. — Ja mam na takich niucha.

— No wiec, Mak — powiedzial Dzik. — Sprawdzilismy pana tak dokladnie, jak tylko w naszej sytuacji jest to mozliwe. General za pana reczy. Od dzisiaj bedzie pan mnie podlegal.

— Bardzo sie ciesze — powiedzial Maksym z krzywym usmiechem. O malo mu sie nie wyrwalo: „Ale za pana General nie poreczyl” — opanowal sie jednak i dorzucil tylko: — Slucham pana.

— General donosi, ze nie boi sie pan radioaktywnosci i promieniowania emiterow. Czy to prawda?

— Tak.

— To znaczy, ze pan w kazdej chwili moze przeplynac Blekitna Zmije i ze to panu nie zaszkodzi?

— Mowilem juz, ze moge uciec chocby zaraz.

— Nie chcemy, aby pan uciekal… To znaczy, jezeli dobrze zrozumialem, ze samochody patrolowe tez nic panu nie moga zrobic?

— Ma pan na mysli ruchome emitery? Tak.

— Bardzo dobrze — powiedzial Dzik. — Wobec tego panskie zadanie na najblizszy okres stalo sie calkiem jasne. Bedzie pan kurierem. Kiedy panu rozkaze, przeplynie pan rzeke i z najblizszego urzedu pocztowego wysle pan depesze, ktora dorecze. Jasne?

— To jest dla mnie jasne — powiedzial wolno Maksym. — Nie rozumiem natomiast czegos innego…

Dzik patrzyl na niego nieruchomymi oczyma. We wzroku tego suchego, zylastego starca, zimnego i nieublaganego wojownika, wojownika od czterdziestu lat, a moze nawet od kolyski, straszliwego i zachwycajacego wytworu swiata, gdzie wartosc zycia ludzkiego rowna sie zeru, czytal Maksym swoje losy zdeterminowane jego wola. Ten czlowiek nie znal niczego poza walka, wszystko poza walka odrzucil i niczego poza walka nie mial. To samo mialo czekac Maksyma.

— Tak? — powiedzial pytajaco Dzik.

— Rozmowmy sie od razu do konca — powiedzial twardo Maksym. — Nie chce dzialac na slepo. Nie zamierzam zajmowac sie sprawami, ktore moim zdaniem sa bezsensowne i niepotrzebne.

— Na przyklad? — zapytal Dzik.

— Wiem, co to znaczy dyscyplina. Wiem tez, ze bez dyscypliny cala nasza robota nic nie jest warta. Uwazam jednak, iz dyscyplina winna byc swiadoma, a podkomendny powinien byc przekonany o sensownosci rozkazu. Kaze mi pan byc kurierem. Jestem gotow nim byc, choc stac mnie na wiecej, ale bede kurierem, jesli to konieczne. Musze jednak wiedziec, ze depesze, ktore bede nadawal, nie spowoduja bezsensownej zguby i tak juz nieszczesliwych ludzi.

Zef zadarl brode do gory, ale Dzik i Maksym powstrzymali go identycznymi gestami.

— Kazano mi wysadzic wieze — ciagnal Maksym. — Nie wytlumaczono mi, po co to jest potrzebne. Wiedzialem, ze jest to glupie i smiertelnie niebezpieczne przedsiewziecie, ale rozkaz wykonalem. Stracilem trzech towarzyszy, a potem okazalo sie, ze to byla pulapka prokuratury. Mowie wiec: dosc tego! Nie mam zamiaru nadal wysadzac wiez. Co wiecej, zamierzam wszelkimi sposobami przeciwdzialac tego rodzaju akcjom.

— Tos glupi — powiedzial Zef. — Smarkacz!

— Dlaczego? — zapytal Maksym.

— Poczekaj, Zef — powiedzial Dzik. Ciagle nie spuszczal wzroku z Maksyma. — — Innymi slowy, chce pan znac wszystkie plany naszego sztabu?

— Tak — powiedzial Maksym. — Nie chce dzialac na slepo.

— Ales ty, braciszku, bezczelny! — oswiadczyl Zef. — Brak mi slow, zeby opisac, jakis ty bezczelny… Sluchaj, Dzik, on mi sie podoba! Co jak co, ale nosa to ja mam…

— Zada pan zbyt wielkiego zaufania — powiedzial zimno Dzik. — Na takie zaufanie nalezy zasluzyc praca w organizacjach podstawowych.

— A robota dolowa polega na zwalaniu idiotycznych wiez? — powiedzial Maksym. — Jestem w podziemiu wprawdzie dopiero od kilku miesiecy, ale przez caly ten czas slyszalem tylko jedno: wieze, wieze, wieze… A ja nie chce wysadzac wiez, bo to nie ma sensu!… Chce walczyc z tyrania, glodem, chaosem, korupcja i klamstwem… Z systemem klamstw, a nie z systemem wiez! Rozumiem oczywiscie, ze wieze was gnebia, po prostu fizycznie unicestwiaja. Ale nawet z wiezami walczycie jakos po kretynsku. Nie ma cienia watpliwosci, ze wieze sa tylko przekaznikami, a co za tym idzie, nalezy atakowac osrodek nadawczy zamiast likwidowac poszczegolne przekazniki.

Dzik i Zef odezwali sie rownoczesnie.

— Skad pan wie o istnieniu osrodka nadawczego? — zapytal Dzik.

— A gdzie ty to centrum znajdziesz? — zaciekawil sie Zef.

— To, ze osrodek istnieje, musi byc jasne dla kazdego jako tako rozgarnietego inzyniera — powiedzial Maksym pogardliwie. — Natomiast odszukanie osrodka jest wlasnie tym zadaniem, ktorym powinnismy sie zajmowac. Nie biec pod ogien cekaemow, nie tracic niepotrzebnie ludzi, lecz wlasnie szukac osrodka.

— Po pierwsze, sami doskonale o tym wiemy — powiedzial Zef gotujac sie ze zlosci. — A po drugie, massaraksz, nikt nie zginal na darmo! Kazdy jako tako rozgarniety inzynier, ty zafajdany smarkaczu, powinien zrozumiec, ze po wysadzeniu kilku wiez naruszymy system retransmisji i zdolamy wyzwolic caly rejon kraju! Ale do tego potrzebna jest umiejetnosc niszczenia wiez i my sie tego uczymy, rozumiesz to czy nie? I jezeli jeszcze raz powiesz, ze nasi chlopcy gineli na darmo…

— Chwileczke — powiedzial Maksym. — Prosze zabrac rece. Wyzwolic rejon… No dobrze, a co dalej?

— Byle smarkacz przychodzi i mowi nam, ze giniemy niepotrzebnie — pienil sie Zef.

— A co dalej? — powtorzyl Maksym z naciskiem. — Legionisci podciagna ruchome emitery i wykoncza was?

— Diabla tam! — powiedzial Zef. — Do tego czasu ludnosc calej okolicy przejdzie na nasza strone i wtedy tak latwo nie podejda. Co innego garstka tak zwanych wyrodkow, a co innego dziesiec tysiecy rozwscieczonych chlopow…

— Zef, Zef! — powiedzial Dzik ostrzegawczym tonem.

Zef niecierpliwie machnal na niego reka.

— …dziesiec tysiecy rozwscieczonych chlopow, ktorzy zrozumieli i raz na zawsze zapamietali, ze ich od dwudziestu lat bezczelnie kantowano…

Dzik machnal reka i odwrocil sie.

— Zaraz, zaraz — powiedzial Maksym. — Co pan mowi? Z jakiej to niby racji ci chlopi nagle zrozumieja? Przeciez oni was na strzepy rozszarpia, bo uwazaja, ze to jest obrona przeciwbalistyczna.

— A ty jak uwazasz? — zapytal Zef z dziwnym usmiechem.

— No, ja wiem — odparl Maksym. — Powiedziano mi…

— Kto?

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату