— Nie — odpowiedzial Maksym i zaczal wygramalac sie ze sterty ziemi.
— Nie wiesz… — burknal Zef nieuwaznie, wciaz rozgladajac sie i szperajac promieniem latarki po betonowych scianach. — Co ty wobec tego w ogole wiesz… Massaraksz! — wykrzyknal. — Ktos tu przed chwila byl…
— Czlowiek?
— Nie wiem. Przesliznal sie wzdluz sciany i zniknal… A Twierdza, przyjacielu, to taka zabawka, ze dzieki niej moglibysmy w ciagu dnia skonczyc nasza robote… Aha, slady…!
Przykucnal. Maksym przykucnal obok niego i zobaczyl lancuszek sladow odbitych w kurzu pod sciana.
— Dziwne tropy — powiedzial.
— Tak, przyjacielu — powiedzial Zef nerwowo sie rozgladajac. — Ja takich sladow tez nie widzialem.
— Jakby ktos przespacerowal sie na piesciach — powiedzial Maksym. — Zacisnal reke i odbil ja obok sladow.
— Podobne — powiedzial z szacunkiem Zef. Poswiecil w glab korytarza, gdzie cos slabo polyskiwalo, zakret albo slepa sciana. — Zajrzymy tam? — zapytal.
— Cicho — powiedzial Maksym. — Prosze milczec i nie ruszac sie.
W podziemiu panowala tepa, wilgotna cisza, ale korytarz nie byl martwy. Ktos w przodzie — Maksym nie potrafil okreslic, kto to jest i jak daleko sie znajduje — — stal przytulony do sciany. Ten ktos byl niewielki, slabo i obco pachnacy, obserwujacy ich i niezadowolony z ich obecnosci. To bylo cos zupelnie nieznanego, o calkiem nieuchwytnych intencjach.
— Koniecznie musimy isc? — zapytal Maksym.
— Dobrze by bylo — odparl Zef.
— Dlaczego?
— Trzeba sie rozejrzec, moze to rzeczywiscie Twierdza… Gdybysmy znalezli Twierdze, to wowczas, przyjacielu, sytuacja zupelnie by sie odmienila. Ja osobiscie w Twierdze nie wierze, ale skoro ludziska gadaja, to moze istotnie cos w tym jest… Moze nie wszyscy klamia…
— Tam ktos jest — powiedzial Maksym. — Nie moge sie zorientowac kto.
— Tak? Hm… Jesli to jest Twierdza, to wedle legendy gniezdza sie tu resztki garnizonu albo… Podobno siedza tu ludziska i nie wiedza, ze wojna sie skonczyla, podobno w trakcie najgorszych walk oglosili neutralnosc, zamkneli sie w podziemiu i zagrozili, ze wysadza w powietrze caly kontynent, jesli ktos ich bedzie niepokoil…
— A mogliby?
— Jesli to jest Twierdza, to moga wszystko… Ta-ak… Przeciez na gorze ciagle sa jakies eksplozje, strzelanina… Bardzo mozliwe, iz oni uwazaja, ze wojna jeszcze sie nie skonczyla… Ksiaze tu jakis dowodzil czy inny hrabia… Dobrze byloby spotkac sie z nim i pogadac.
Maksym znow nadstawil ucha.
— Nie — powiedzial zdecydowanie. — Nie ma tam zadnego ksiecia ani hrabiego. Tam jest jakies zwierze… Nie, to nie zwierze… Albo?
— Co albo?
— Powiedzial pan: zostaly tu resztki garnizonu albo…
— A… No, to tylko takie babcine bajki… Chodzmy sie rozejrzec.
Zef zaladowal granatnik, wsunal go pod pache i ruszyl naprzod, przyswiecajac sobie latarka. Maksym szedl obok niego. Przez kilka minut posuwali sie korytarzem, a potem natrafili na poprzeczna sciane i skrecili w prawo.
— Okropnie pan halasuje — powiedzial Maksym. — Przed nami cos sie dzieje, a pan tak sapie…
— To co, mam nie oddychac? — natychmiast zjezyl sie Zef.
— Panska latarka tez mi przeszkadza! — dodal Maksym.
— Jak to przeszkadza? Przeciez jest ciemno…
— W ciemnosci widze, a przez panska latarke zupelnie nie moge sie zorientowac… Wie pan co? Pojde przodem, a pan niech tu zostanie. W przeciwnym razie niczego sie nie dowiemy.
— No, jesli tak uwazasz… — powiedzial Zef dziwnie jak na niego niepewnym tonem.
Maksym znow zmruzyl oczy, odpoczal od migotliwego swiatla, pochylil sie i ruszyl wzdluz sciany, starajac sie zachowywac zupelnie cicho. Nieznany stwor byl gdzies w poblizu i Maksym z kazdym krokiem sie do niego zblizal. Korytarz ciagnal sie bez konca. Z prawej pokazaly sie drzwi. Wszystkie byly stalowe i wszystkie zamkniete. W korytarzu panowal lekki przeciag. Powietrze bylo wilgotne, wypelnione zapachem plesni i czegos nieznanego, zywego i cieplego. Z tylu ostroznie halasowal Zef, ktory najwyrazniej czul sie nieswojo. Spostrzeglszy to, Maksym zasmial sie w duchu. Odprezyl sie doslownie na sekunde i w czasie tej sekundy nieznany zniknal. Dopiero co byl tuz, tuz w przodzie, a potem w mgnieniu oka jakby rozplynal sie w powietrzu i rownie momentalnie zmaterializowal sie za plecami, tez niemal o krok.
— Zef! — zawolal polglosem Maksym.
— Jestem! — oddudnil rudobrody.
Maksym wyobrazil sobie, jak nieznany stoi miedzy nimi i kreci glowa lowiac ich glosy.
— On jest miedzy nami — powiedzial Maksym. — Niech panu nie przyjdzie do glowy strzelac.
— Dobra — powiedzial Zef po chwili milczenia. — Jak on wyglada?
— Nie wiem — odparl Maksym. — Miekki.
— Zwierze?
— Chyba nie.
— Przeciez powiedziales, ze widzisz w ciemnosciach!
— Ja widze nie oczami — powiedzial Maksym. — Cicho!
— Nie oczami… — warknal Zef i zamilkl.
Nieznany postal chwile, przeszedl pod druga sciana, zniknal i po jakims czasie znow objawil sie w przodzie. On tez jest ciekawy, pomyslal Maksym i sprobowal wzbudzic w sobie uczucie sympatii do tego stworzenia. Cos jednak mu przeszkadzalo — prawdopodobnie nieprzyjemne polaczenie niezwierzecego intelektu z na poly zwierzecym wygladem. Znow ruszyl do przodu. Nieznany cofal sie, zachowujac staly dystans.
— Co slychac? — zapytal Zef.
— Wciaz to samo — odparl Maksym. — On nas gdzies prowadzi albo stara sie zwabic w pulapke.
— A damy sobie rade?
— Nie zamierza nas atakowac. Sam jest ciekawy. Zamilkl, bo nieznany znowu zniknal. W tej samej chwili Maksym pojal, ze korytarz sie skonczyl. Dokola rozposcieralo sie wielkie pomieszczenie, zbyt jednak ciemne, zeby dalo sie cokolwiek wyrazniej dojrzec. Maksym wyczuwal obecnosc metalu, szkla, won rdzy i wibracje pradu wysokiego napiecia. Przez pare sekund stal bez ruchu, potem, zorientowawszy sie, gdzie jest wylacznik, siegnal do niego reka, ale w tym momencie nieznany znowu sie pojawil. I to nie sam. Byl z nim drugi, podobny, ale nieidentyczny. Stali pod ta sama sciana co i Maksym, bo slyszal ich oddechy, szybkie i wilgotne. Znieruchomial w nadziei, ze podejda blizej, ale nie podchodzili, wiec wowczas zwezil maksymalnie zrenice i nacisnal klawisz wylacznika.
Widocznie w instalacji bylo jakies zwarcie, bo lampy zaplonely jedynie na ulamek sekundy. Potem gdzies z trzaskiem wyskoczyly bezpieczniki i swiatlo znowu zgaslo. Maksym jednak zdazyl zobaczyc, ze nieznane istoty byly niewielkie wzrostu duzego psa, staly na czworakach, byly pokryte ciemna sierscia i mialy wielkie, ciezkie glowy. Ich oczu nie zdolal dostrzec. Dziwne istoty natychmiast zniknely, jakby nigdy ich nie bylo.
— Co sie tam u ciebie dzieje? — zapytal Zef z niepokojem. — Co to za blysk?
— Zapalalem swiatlo — odparl Maksym. — Prosze tu przyjsc.
— A tego widziales?
— Prawie nie widzialem — odparl Maksym. — Jednak podobne sa do zwierzat. Cos jakby wielkoglowe psy…
Na scianach pojawily sie odblaski latarki. Zef ruszyl do przodu mowiac:
— A, psy… Wiem, ze sa takie w lesie. Zywych wprawdzie nigdy nie widzialem, ale zastrzelone wiele razy…
— Nie — powiedzial Maksym z powatpiewaniem w glosie. — To jednak nie sa zwierzeta.
— Zwierzeta, zwierzeta — powiedzial Zef. Glos jego dudnil pod wysokim stropem. — Niepotrzebnie sie balismy. A ja juz pomyslalem, ze to jakies wampiry… Massaraksz! Przeciez to jest Twierdza!
Zatrzymal sie posrodku hali, szperajac promieniem latarki po scianach, po rzedach cyferblatow i tablicach