Potem jego podkute obcasy zalomotaly po pancerzu, lewy wlaz sie otworzyl i Gaj wsunal sie do kabiny. Zobaczyl Maksyma, otworzyl usta i w tej samej chwili Maksym chwycil go za kombinezon, szarpal ku sobie, powalil na galezie pod nogami i przycisnal… Czolg ryknal ogluszajaco i skoczyl do przodu. Rozwale silnik — pomyslal Maksym. — Gaj szarpal sie i podskakiwal. Helm opadl mu na twarz, niczego nie widzial i tylko szamotal sie na oslep, probujac wydobyc spod siebie automat. Przedzial wypelnil sie nagle hukiem i jazgotem, najwidoczniej w rufe uderzyly automaty i cekaem. To nie bylo grozne, ale nieprzyjemne i Maksym z niecierpliwoscia patrzyl, jak wolno zbliza sie sciana lasu. Jeszcze troche, jeszcze i oto juz pierwsze krzewy… Ktos kraciasty umknal z drogi… Nareszcie dokola rozposcieral sie las, kule nie stukaja po pancerzu i szosa w przodzie jest wolna na setki kilometrow.

Gaj wreszcie wyciagnal spod siebie automat, ale wtedy Maksym zdarl z niego helm, zobaczyl jego spocona twarz z wyszczerzonymi zebami i rozesmial sie, kiedy wscieklosc, przerazenie i zadza krwi ustapily miejsca najpierw zmieszaniu, potem zdumieniu, a wreszcie radosci. Gaj poruszyl wargami, najwidoczniej powiedzial: „Massaraksz!” Maksym porzucil dzwignie i przycisnal go do siebie, mokrego, chudego i zarosnietego, objal i wytarmosil, a potem wypuscil i trzymajac za ramiona powiedzial: „Gaj, przyjacielu, jakze sie ciesze!” — Absolutnie nic nie bylo slychac, wyjrzal wiec przez wizjer i zobaczyl, ze szosa byla nadal pusta. Zablokowal z powrotem reczny gaz, wgramolil sie na gore i pociagnal za soba Gaja.

— Massaraksz! — powiedzial oszolomiony Gaj. — To znowu ty!

— Nie cieszysz sie? Bo ja bardzo! — Maksym dopiero teraz zrozumial, jak bardzo nie chcialo mu sie jechac na Poludnie w pojedynke.

— Co to wszystko znaczy? — krzyknal Gaj. Pierwsza radosc juz minela i teraz niespokojnie rozgladal sie na boki. — Dokad ty mnie wieziesz? Po co?

— Na Poludnie! — odkrzyknal Maksym. — Mam juz dosyc twojego goscinnego kraju!

— Ucieczka?

— Tak!

— Zwariowales? Darowano ci zycie!

— Kto mi podarowal zycie?! Zycie jest moje! Nalezy tylko do mnie!

Rozmawiali z trudem, bo trzeba bylo krzyczec i jakos mimo woli zamiast przyjacielskiej pogawedki wychodzila klotnia. Maksym zeskoczyl do kabiny i zmniejszyl obroty. Czolg zwolnil i przycichl. Kiedy Maksym wyszedl na zewnatrz, Gaj siedzial naburmuszony i zdecydowany.

— Mam obowiazek przyprowadzic cie z powrotem — oswiadczyl twardo.

— A ja mam obowiazek wyrwac cie stad — odparl na to Maksym rownie twardym tonem.

— Nie rozumiem… Zupelnie zwariowales! — Stad nie mozna uciec. Trzeba wrocic… Massaraksz, wracac rowniez nie mozesz, bo cie rozstrzelaja… A na Poludniu nas zjedza… Niech cie diabli wezma razem z twoim szalenstwem! Przylepiles sie do mnie jak falszywa moneta…

— Poczekaj, nie wrzeszcz — powiedzial Maksym. — Zaraz ci wszystko wytlumacze.

— Nie chce nic slyszec. Zatrzymaj czolg!

— Poczekaj — namawial Maksym. — Daj mi opowiedziec!

Ale Gaj nie zyczyl sobie zadnych opowiadan. Gaj zadal, aby ten bezprawnie zagarniety pojazd zostal bezzwlocznie zatrzymany i zawrocony. Maksym zostal dwukrotnie, trzykrotnie i czterokrotnie zwymyslany od balwanow. Wrzask „massaraksz” zagluszal loskot silnika. Sytuacja, massaraksz, byla okropna. Byla, massaraksz, bez wyjscia! Przed nimi, massaraksz, byla pewna smierc. Za nimi, massaraksz, rowniez. Maksym byl zawsze durniem i wariatem, massaraksz, ale ten jego wybryk, massaraksz, bedzie z pewnoscia ostatnim, massaraksz i massaraksz…

Maksym nie sprzeciwial mu sie. Przyszlo mu nagle do glowy, ze pole ostatniej wiezy najprawdopodobniej konczy sie gdzies w tej okolicy, a pewnie nawet juz sie skonczylo, bo ostatni posterunek powinien stac na samej granicy skrajnego pola… Niech sie wygada, na zaludnionej wyspie slowa sie nie licza… Wymyslaj sobie, wymyslaj, ja cie i tak wyciagne, nic tam po tobie… Od kogos trzeba zaczac, bedziesz wiec pierwszym. Nie chce, abys byl marionetka, gdybys nawet lubil byc marionetka.

Zwymyslawszy Maksyma Gaj zeskoczyl do kabiny i zaczal tam majstrowac usilujac zatrzymac czolg. Nie udalo mu sie to, wyszedl wiec, juz w helmie, bardzo rzeczowy i milczacy. Najwyrazniej zamierzal zeskoczyc w biegu i wrocic. Rozpierala go zlosc. Maksym spojrzal nan, chwycil za spodnie, posadzil obok siebie i zaczal wyjasniac sytuacje.

Mowil ponad godzine, przerywajac tylko wtedy, kiedy musial wyrownac bieg czolgu na zakretach. Mowil, a Gaj sluchal. Poczatkowo usilowal przerywac, zatykal uszy i chcial zeskakiwac w biegu. Ale Maksym mowil i mowil, powtarzal jedno i to samo po kilka razy z rzedu, wyjasnial, tlumaczyl, przekonywal. Gaj wreszcie zaczal sluchac uwazniej, potem zamyslil sie, posmutnial, wepchnal obie rece pod helm i gwaltownie podrapal sie w czupryne, a pozniej nagle sam przeszedl do natarcia i zaczal po inkwizytorsku wypytywac Maksyma, skad to wszystko wie i kto mu udowodni, ze to wszystko nie jest klamstwem, i jak mozna w to uwierzyc, skoro to jest oczywisty wymysl… Maksym przygwazdzal go faktami, a kiedy faktow brakowalo, przysiegal, ze mowi prawde, a kiedy i tego bylo malo, nazywal Gaja tepakiem, marionetka i robotem. Tymczasem czolg toczyl sie ciagle na Poludnie, coraz glebiej wdzierajac sie do kraju mutantow.

— No dobrze! — powiedzial wreszcie Maksym z wsciekloscia. — Zaraz to wszystko sprawdzimy. Wedlug moich obliczen juz dawno wyjechalismy ze strefy promieniowania, a obecnie jest mniej wiecej za dziesiec dziesiata. Co wy wszyscy robicie o dziesiatej?

— O dziesiatej zero, zero — mruknal ponuro Gaj — jest poranny apel.

— Wlasnie. Ustawiacie sie w szeregi, zaczynacie ryczej idiotyczne hymny i pekacie z entuzjazmu. Pamietasz?

— Entuzjazm mamy we krwi — oswiadczyl Gaj.

— Entuzjazm wbijaja wam do waszych zakutych palek — zaoponowal Maksym. — Nie szkodzi, zaraz zobaczymy, jaki to entuzjazm masz we krwi. Ktora godzina?

— Za siedem — powiedzial mrocznie Gaj.

Przez jakis czas jechali w milczeniu.

— No? — zapytal Maksym.

Gaj spojrzal na zegarek i niepewnym glosem zaspiewal: „Naprzod, legionisci, naprzod, dzielni chlopcy…” Maksym obserwowal go z ironicznym usmiechem. Gaj zajaknal sie i pomylil slowa.

— Przestan sie na mnie gapic! — powiedzial ze zloscia. — Przeszkadzasz mi! A w ogole, jaki moze byc entuzjazm poza szykiem?

— Daj spokoj — powiedzial Maksym. — Poza szykiem zdarzalo ci sie wrzeszczec tak samo jak i w szyku. Strach bylo patrzec na ciebie i na wujaszka Kaana. Jeden ryczy „Marsz bojowy”, drugi wyspiewuje „Chwale Plomiennym”. W dodatku jeszcze Rada… No gdzie entuzjazm? Gdzie twoja milosc do Chorazych?

— Nie waz sie! — powiedzial Gaj. — Nie waz sie tak mowic o Chorazych. Nawet jesli to, co opowiedziales, jest prawda, to Chorazych po prostu oszukano.

— Ktoz to ich oszukal?

— Nnno… Malo lajdakow…

— To znaczy, ze Chorazowie nie sa wszechmocni? To znaczy, ze nie o wszystkim wiedza?

— Nie zycze sobie rozmawiac na ten temat — ucial Gaj.

Posmutnial, zgarbil sie, twarz mu sie jeszcze bardziej skurczyla, oczy zmetnialy, dolna warga opadla. Maksym przypomnial sobie nagle Fiszte-Cebule i Kotre— Pieknisia z aresztanckiego wagonu. To byli narkomani, nieszczesliwi ludzie, ktorzy nawykli do zazywania szczegolnie silnych srodkow odurzajacych. Meczyli sie straszliwie bez tej swojej trucizny, nie jedli, nie pili, i calymi dniami siedzieli tak wlasnie, ze zgaslymi oczami i opadnieta warga.

— Boli cie cos? — zapytal Gaja.

— Nie — odpowiedzial Gaj belkotliwie.

— To czemus tak sie nastroszyl?

— Tak jakos… — Gaj rozpial kolnierzyk i niemrawo pokrecil glowa. — Jakos mi niedobrze… Poloze sie, co?

Nie czekajac na odpowiedz Maksyma zsunal sie do kabiny i zwinal sie tam w klebek na podsciolce z galezi. Tak to wyglada! — pomyslal Maksym. — To nie jest takie proste, jak przypuszczalem… Nawala promienista?… Nie, z pola wyjechalismy prawie dwie godziny temu… Moze to wlasnie brak pola jest dla niego szkodliwy? Moze

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату