koryto Rzeki wypelni sie trupami, ale zacznie sie wielka wojna, ktora byc moze doprowadzi do obalenia tyranow. Trzeba zrobic wszystko dla urzeczywistnienia szlachetnego idealu. No coz, powiedzialo lekko zdegustowane sumienie, bede musialo dla dobra wielkiej sprawy otrzasnac ze swych skrzydelek nieco pylku niewinnosci.

— Massaraksz… — syknal Maksym, pasowy na twarzy i tak zly, jakim Gaj go jeszcze nigdy nie widzial. — Tak, massaraksz! Tak! Wszystko jest dokladnie tak, jak pan mowi! A co innego mozna zrobic? Za Rzeka ludzie zostali przeksztalceni w chodzace kukly.

— Slusznie, slusznie — powiedzial Czarownik. — Inna rzecz, ze sam plan jest nie najlepszy: barbarzyncy rozbija sie o wieze i dadza drapaka, a nasi biedni zwiadowcy do niczego powazniejszego w gruncie rzeczy sie nie nadaja. W ramach tego samego planu moglby pan nawiazac kontakt na przyklad z Imperium Wyspiarskim… Nie o to chodzi. Obawiam sie, ze pan w ogole przyszedl zbyt pozno, Mak! Niech pan tylko nie mysli, ze chce pana zniechecic. Nic podobnego, przeciez widze, ze pan jest sila. Zreszta panskie pojawienie sie samo przez sie oznacza nieuchronne zaklocenie rownowagi na powierzchni naszego malutkiego swiatka. Prosze dzialac. Tylko niechaj panskie sumienie nie przeszkadza panu jasno myslec, a rozum, kiedy trzeba, niechaj nie waha sie odsunac sumienia na bok… I radze jeszcze pamietac o jednym: nie wiem, jak tam w panskim swiecie, ale w naszym zadna sila nie moze dlugo pozostawac bezpanska. Zawsze znajdzie sie ktos, kto postara sie ja oswoic lub podporzadkowac sobie — niezauwazalnie lub pod byle jakim pretekstem. To wszystko, co chcialem powiedziec.

Czarownik nadspodziewanie zwinnie wstal — ptak na jego ramieniu przysiadl i rozlozyl skrzydla — przeslizgnal sie na krotkich nozkach wzdluz sciany i zniknal za drzwiami. I natychmiast za nim zaczeli rozchodzic sie wszyscy zebrani. Wychodzili pojekujac, postekujac i sapiac, nie zrozumiawszy wlasciwie ani slowa z tego, co zostalo na koncu powiedziane, ale najwyrazniej zadowoleni z tego, ze wszystko pozostaje po staremu, ze Czarownik nie pozwolil na niebezpieczna awanture, ulitowal sie, nie dal skrzywdzic i mozna teraz bedzie zyc, jak dawniej, bo przeciez czeka ich jeszcze cala wiecznosc: dziesiec lat albo i wiecej… Ostatni podreptal Boszku z pustym czajnikiem i w pokoju zostal tylko Gaj i Mak z ksieciem-hrabia, a poza tym w kacie mocno spal Piekarz, niepomiernie zmeczony umyslowym wysilkiem. W glowie Gaja bylo pusto, a w duszy niespokojnie. Zrozumial tylko jedno: nieszczesne moje zycie — przez pierwsza jego polowe bylem kukla, narzedziem, w czyichs rekach, a reszte pewnie przyjdzie spedzic jako wloczega bez ojczyzny, bez przyjaciol, bez jutra…

— Jest pan zmartwiony? — zapytal Maksyma ksiaze-hrabia przepraszajacym tonem.

— Nie, nie bardzo — odpowiedzial Mak. — Raczej na odwrot, poczulem nawet pewna ulge. Czarownik ma racje, moje sumienie jeszcze nie jest gotowe do podejmowania podobnych spraw. Bede musial chyba jeszcze troche sie porozgladac. Potrenowac sumienie… — Rozesmial sie jakos nieprzyjemnie. — Co mi pan moze zaproponowac, ksiaze-hrabio?

Starzec uniosl sie z trudem i rozcierajac zdretwiale boki przespacerowal sie po pokoju.

— Po pierwsze nie radze panu zapuszczac sie na pustynie — powiedzial. — Bez wzgledu na to, czy sa tam barbarzyncy, czy tez ich nie ma, nic odpowiedniego dla siebie pan tam nie znajdzie. Moze warto, zgodnie z rada Czarownika, nawiazac kontakt z wyspiarzami, chociaz Bog mi swiadkiem, nie mam najmniejszego pojecia, jak mozna by to zrobic. Chyba trzeba isc nad morze i zaczynac stamtad, o ile wyspiarze tez nie sa mitem i jesli beda chcieli z panem rozmawiac… Najsluszniejsze wydaje mi sie wrocic, skad pan przyszedl, i dzialac tam w pojedynke. Prosze sobie przypomniec, co powiedzial Czarownik: pan jest sila. A ponadto ma pan racje: siec wiez musi miec Centrum, a wladza nad Polnoca nalezy do tego, kto tym Centrum dysponuje. Powinien pan dobrze to zapamietac.

— Obawiam sie, ze to nie dla mnie — odpowiedzial z wahaniem Maksym. — Nie moge na razie powiedziec dlaczego, ale to nie dla mnie. Czuje to. Nie chce przejmowac wladzy przy pomocy Centrum. Co do jednego ma pan racje: nie mam czego szukac ani tu, ani na pustyni. Pustynia jest zbyt daleko, a tutaj nie mam sie na kim oprzec. Ale powinienem jeszcze wielu rzeczy sie dowiedziec: jest przeciez jeszcze Pandea i Chontia, sa jeszcze gory, jest jeszcze gdzies Imperium Wyspiarskie… Slyszal pan o bialych lodziach podwodnych? Nie? A ja slyszalem i Gaj slyszal, a obaj znamy czlowieka, ktory je widzial i z nimi walczyl. A zatem wyspiarze moga walczyc… No dobrze — Maksym zerwal sie na rowne nogi. — Nie ma co zwlekac. Dziekuje, ksiaze-hrabio, bardzo pan nam pomogl. Idziemy, Gaj.

Wyszli na plac i zatrzymali sie obok stopionego pomnika. Gaj smetnie popatrywal na boki. Dokola w rozpalonym tumanie wibrowaly szarozolte ruiny, bylo duszno i smrodliwie, ale juz nie chcialo sie stad odchodzic, porzucac to straszliwe, ale juz znane miejsce i znowu wedrowac przez lasy, zdawac sie na gre slepych przypadkow, ktore czyhaja tam na czlowieka na kazdym kroku… Wrocilby teraz czlowiek do swojej izdebki, pobawil sie z lysa Tanga, zrobilby jej w koncu obiecany od dawna gwizdek z pustej gilzy, nie pozalowal biednemu dzieciakowi pocisku wystrzelonego na wiwat, massaraksz…

— Dokad pan ostatecznie zamierza isc? — zapytal ksiaze-hrabia, oslaniajac twarz przed kurzem swoim zdefasonowanym, wyplowialym na sloncu kapeluszem.

— Na zachod — odparl Maksym. — W strone morza. Daleko stad do morza?

— Trzysta kilometrow… — powiedzial ksiaze-hrabia roztargnionym glosem. — Trzysta kilometrow przez bardzo skazone tereny. Prosze posluchac! — ozywil sie nagle — a moze zrobimy tak? — Zamilkl na dluzsza chwile i Gaj zaczal juz niecierpliwie przestepowac z nogi na noge w przeciwienstwie do Maksyma, ktory spokojnie czekal. — Ech, na co mi on! — powiedzial wreszcie ksiaze— hrabia. — Szczerze mowiac przechowywalem go dla siebie… Myslalem, ze kiedy juz bedzie naprawde zle, to wsiade i wroce do domu, a tam choc kula w leb… Ale teraz juz na to za pozno…

— Samolot? — szybko zapytal Maksym, patrzac z nadzieja na ksiecia-hrabiego.

— Tak. „Orzel Gorski”. Mowi cos panu ta nazwa? No jasne, ze nie… A panu, mlody czlowieku? Tez nie… Slawny to byl bombowiec, moi panowie. Osobisty Bombowiec Jego Cesarskiej Wysokosci, Kawalera Czterech Zlotych Sztandarow, Najjasniejszego Ksiecia Pirnu, „Orzel Gorski”… Zolnierzom, jak pamietam, kazali wykuwac te nazwe na pamiec… Szeregowy taki to a taki! Podaj nazwe osobistego bombowca Jego Cesarskiej Wysokosci! A ten podaje… Tak… No wiec udalo mi sie go uratowac. Z poczatku chcialem nim ewakuowac rannych, ale bylo ich zbyt wielu. Potem, kiedy wszyscy ranni umarli… Co tam zreszta wspominac. Wez go sobie, moj drogi. Lec. Paliwa starczy na pol swiata…

— Dziekuje — powiedzial Maksym. — Dziekuje, ksiaze-hrabio. Nigdy tego panu nie zapomne.

— Co tam ja… — odezwal sie starzec. — Nie po to go panu daje… Ale jesli cos sie panu uda, to o tych tutaj prosze nie zapomniec.

— Uda sie — powiedzial Maksym. — Uda sie, massaraksz! Musi sie udac z sumieniem czy bez sumienia!… A ja nikogo nigdy nie zapomne.

Rozdzial XVI

Gajowi jeszcze nigdy nie zdarzylo sie leciec samolotem. Malo tego, nigdy w zyciu prawdziwego samolotu nie widzial. Smiglowce policyjne i latajace platformy sztabowe widzial nieraz, a nawet kiedys bral udzial w oblawie z powietrza: ich sekcje zaladowali do smiglowca i wysadzili przy szosie, ktora gnal tlum wychowywanych, ktorzy podniesli bunt z powodu okropnego jedzenia. Ten powietrzny skok pozostawil mu jak najgorsze wspomnienia: smiglowiec lecial bardzo nisko trzeslo i kolysalo tak, ze wywracalo wnetrznosci, a w dodatku byl jeszcze oglupiajacy gwizd smigla, benzynowy smrod i tryskajace zewszad fontanny gorejacego oleju.

Ale tu wszystko wygladalo zupelnie inaczej.

Osobisty Bombowiec J. C. W. K. C. Z. S. N. K. P. „Orzel Gorski” wywarl na Gaju niezatarte wrazenie. To byla tak potwornej wielkosci machina, ze po prostu nie miescilo sie w glowie, iz moze oderwac sie od ziemi i uniesc w powietrze. Jej dlugachne, zebrowane cielsko ozdobione niezliczonymi zlotymi emblematami ciagnelo sie bez konca jak ulica. Groznie i majestatycznie rozposcieraly sie gigantyczne skrzydla, pod ktorymi moglaby sie ukrywac cala brygada. Bylo do nich tak daleko, jak do dachu domu, ale lopaty szesciu ogromnych smigiel niemal dotykaly ziemi. Bombowiec stal na trzech kolach o srednicy przekraczajacej parokrotnie wzrost przecietnego czlowieka, z ktorych dwa podpieraly czesc dziobowa, trzecie zas etazerkowaty ogon. Do zawieszonej na zawrotnej wysokosci blyszczacej szklem kabiny prowadzila srebrzysta nitka lekkiej aluminiowej drabinki. Tak, to byl prawdziwy symbol starego Imperium, symbol wspanialej przeszlosci, symbol bylej potegi panujacej nad calym kontynentem. Gaj z

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату