Starzec przywiazany do slupa. Twarz wykrzywiona od krzyku. A typ oczywiscie tez jest: z zatroskana twarza sprawdza wielka lekarska strzykawke.
Potem znow powieszeni, paleni, spaleni mutanci, wychowywani, legionisci, rybacy, chlopi, mezczyzni, kobiety, starcy, dzieciaki. Panoramiczne zdjecie: linia plazy, na wydmach cztery plonace czolgi, na pierwszym planie dwie czarne figurki z podniesionymi do gory rekami… Dosc! Gaj zatrzasnal i odrzucil album, posiedzial kilka sekund, potem z glosnym przeklenstwem zrzucil wszystkie albumy na podloge, zerwal sie i podbiegl do Maksyma.
Maksym wylaczyl odbiornik.
— To z nimi chcesz sie dogadywac?! — wrzasnal mu Gaj w plecy. Chcesz ich tutaj sprowadzic?! Tego kata, tego oprawce?! — Podskoczyl do sterty albumow i kopnal je z rozmachem.
— Nie wsciekaj sie — powiedzial Maksym. — Ja juz nic wiecej nie chce. I nie ma co na mnie wrzeszczec, jesli to wy sami jestescie winni, jesli sami zapaskudziliscie wasz swiat, jesli zezwierzeciliscie sie jak ostatnie bydleta! Co teraz z wami robic — Nagle wyrosl przed Gajem i chwycil go za klapy kombinezonu. — Co ja mam teraz z wami zrobic? — ryknal. — Co? Co? Nie wiesz? Gadaj!
Gaj w milczeniu krecil szyja i bez przekonania usilowal sie bronic. Maksym puscil go.
— Sam wiem — powiedzial ponuro. — Nikogo tu nie wolno przyprowadzac. Same bestie dokola… Na nich samych nalezaloby kogos naslac. — Chwycil z podlogi jeden z albumow i zaczal gwaltownie przerzucac kartki. — Taki swiat zapaskudzili! — wykrzykiwal. — Taki swiat! Patrz, jaki swiat!
Gaj patrzyl mu przez ramie. W tym albumie nie bylo zadnych okropnosci, tylko po prostu rozne krajobrazy na zdumiewajaco pieknych i wyraznych kolorowych fotografiach. Blekitne zatoki obramowane bujna zielenia, oslepiajaco biale miasta nad morzem, wodospad w gorskim wawozie, jakas wspaniala autostrada ze strumieniami roznobarwnych samochodow i jakies starozytne zamki, i osniezone szczyty nad chmurami, i ktos wesolo pedzi na nartach po gorskim zboczu, i rozesmiane dziewczeta bawia sie w morskim przyboju.
— Gdzie to wszystko teraz jest? — mowil Maksym. — Gdziescie to wszystko podzieli? Zamieniliscie na zelazo? Ech wy… ludzie… — Rzucil album na stol. — — Idziemy.
Z wsciekloscia naparl na drzwi, ze zgrzytem otworzyl je na osciez i niemal pobiegl korytarzem.
Na pokladzie zapytal:
— Jestes glodny?
— Uhm… — odparl Gaj.
— W porzadku — powiedzial Maksym. — Zaraz cos zjemy. Skacz do wody.
Gaj pierwszy dotarl do brzegu, od razu rozebral sie i rozlozyl odziez do suszenia. Maksym wciaz jeszcze plywal i Gaj obserwowal go z rosnacym niepokojem: zbyt gleboko nurkowal jego przyjaciel Mak i zbyt dlugo zostawal pod woda. Przeciez tak nie wolno, to niebezpieczne… I w ogole jak mu na tak dlugo starcza powietrza? Wreszcie Maksym wyszedl na brzeg, ciagnac za skrzela ogromna rybe. Ryba byla kompletnie oglupiala i zupelnie nie mogla zrozumiec, jak to sie stalo, ze zostala zlapana golymi rekami. Maksym rzucil ja daleko na piasek i powiedzial:
— Ta sie chyba nada. Prawie nieaktywna. Tez pewnie mutant. Zazyj pigulki, a ja ja zaraz przyrzadze. Mozna ja jesc na surowo, naucze cie, jak to sie robi, jak sie przygotowuje sasimi. Nigdy nie jadles? Dawaj noz!
Gaj podal mu noz, a Maksym szybko i sprawnie oprawil rybe.
Potem, kiedy juz najedli sie sasimi — bylo calkiem niezle, trudno sie uskarzac — — i polozyli sie nago na goracym piasku, Maksym po dluzszej chwili milczenia zapytal:
— Co by sie stalo, gdybysmy zostali zlapani przez patrol, gdybysmy sie im poddali? Gdzie by nas wyslali?
— Jak to gdzie? Ciebie do miejsca odbywania kary, a mnie na miejsce sluzby. Bo co?
— Jestes pewien?
— Jasne… Zgodnie z instrukcja samego generala-komendanta. A dlaczego pytasz?
— Zaraz pojdziemy szukac legionistow — powiedzial Maksym.
— Zdobywac czolg?
— Nie. Lgac, jak proponowales. Zostales porwany przez wyrodkow, a katorznik cie uratowal.
— Jak to? — Gaj usiadl. — Jakze tak? I ja tez? Z powrotem pod promieniowanie?
Maksym milczal.
— Przeciez znow zrobia ze mnie marionetke — powiedzial bezradnie Gaj.
— Nie — powiedzial Maksym. — To znaczy naturalnie tak… Ale to juz nie bedzie zupelnie tak, jak dawniej. Bedziesz oczywiscie troche marionetka, ale marionetka, ktora wierzy juz w cos innego, slusznego. To naturalnie tez nie jest… Ale jednak lepsze, o wiele lepsze…
— Ale po co? — wykrzyknal zrozpaczony Gaj. — Po co ci to potrzebne?
Maksym przeciagnal dlonmi po twarzy.
— Widzisz, Gaj, przyjacielu — powiedzial z wahaniem — zaczela sie wojna. Albo mysmy napadli na Chontyjczykow, albo oni na nas. Jednym slowem wybuchla wojna.
Gaj patrzyl na niego z przerazeniem. Wojna… Rada… Moj Boze, po co to wszystko? Znow sie zaczelo…
— Musimy byc tam — ciagnal Maksym. — Mobilizacja juz zostala ogloszona, wszystkich wzywaja do szeregow, nawet katorznikom daja amnestie i do szeregow… Musimy byc razem, Gaj. Najlepiej, gdybym dostal sie pod twoje dowodztwo.
Gaj prawie go nie sluchal. Wczepil sie palcami we wlosy i kiwal sie na boki, powtarzajac w duchu: Po co to, po co to wszystko? Niech was szlag trafi, dranie, niech was trzydziesci trzy razy szlag trafi!
Maksym potrzasnal go za ramie.
— Wez sie w garsc! — powiedzial ostro. — Nie rozsypuj sie. Musimy teraz walczyc, a nie histeryzowac. — Znow przetarl rekami twarz. — Prawda, z tymi waszymi przekletymi wiezami… Massaraksz, zadne wieze im nie pomoga. Ubieraj sie i idziemy. Musimy sie spieszyc.
— Szybciej, Fank, szybciej. Spiesze sie.
— Tak jest. Rada Gaal… Zostala usunieta spod wladzy pana prokuratora generalnego i znajduje sie w naszych rekach.
— Gdzie?
— U nas, w willi „Krysztalowy Labedz”. Uwazam za swoj obowiazek jeszcze raz wyrazic watpliwosc co do celowosci tej akcji. Watpie, aby tego rodzaju kobieta mogla nam pomoc w spacyfikowaniu Maka. O takich latwo sie zapomina i jesli nawet Mak…
— Sadzi pan, ze Madrala jest glupszy od nas?
— Nie, ale…
— Madrala wie, kto wykradl kobiete?
— Obawiam sie, ze tak.
— W porzadku, niech wie. W tej sprawie wszystko jest jasne. Co wiecej?
— Sendi Cziczaku spotkal sie z Histerykiem. Histeryk najwidoczniej zgodzil sie skontaktowac go z Baronem, pod warunkiem…
— Stop. Co za Cziczaku? Lysy Czik?
— Tak.
— Sprawy podziemia mnie teraz nie interesuja. O Maku wszystko? Wobec tego prosze sluchac uwaznie. Ta cholerna wojna pokrzyzowala mi wszystkie plany. Wyjezdzam i wroce za jakies trzydziesci do czterdziestu dni. Przez ten czas musi pan zakonczyc sprawe Maka. Niech mu pan da jakas funkcje. Niechaj pracuje. Wolnosci osobistej prosze mu nie ograniczac, ale musi zrozumiec — wystarczy tu jakas subtelna aluzja — ze od jego zachowania zalezy los Rady… Prosze pokazac mu instytut i opowiedziec, nad czym pracujemy… w rozsadnych granicach, rzecz jasna. I pod zadnym pozorem nie wolno mu spotkac sie z Rada! Niech pan mu o mnie opowie, opisze jako madrego, dobrego, sprawiedliwego czlowieka, wybitnego naukowca, niech mu pan da do przeczytania moje artykuly… poza scisle tajnymi. Prosze mu tez dac do zrozumienia, ze jestem w opozycji do rzadu. Mak ani przez chwile nie powinien zapragnac uciec z instytutu. To wszystko. Pytania?
— Tak. Ochrona?
— Zadnej. To nie ma sensu.
— Inwigilacja?
— Bardzo ostrozna… Albo lepiej nie. Niech pan go nie sploszy. Najwazniejsze, zeby nie chcial porzucic