Papierosowy dym szczypal w oczy.

— Mysle, ze sztabowcy wzieli to pod uwage — kontynuowal Zef — wiec zadnych blyskawicznych rajdow nie bedzie. Zacznie sie slamazarna wojna pozycyjna, az Chontyjczycy, przy calej ich glupocie, zorientuja sie, o co tu chodzi i zaczna polowac na promienniki. A w ogole to nie wiem, co bedzie — zakonczyl. — Nie wiem nawet, czy nam dadza rano cos do zarcia. Pewnie nie dadza, bo niby z jakiej racji?

Milczeli przez chwile. Potem Maksym powiedzial:

— Jestes pewien, ze postapilismy prawidlowo? Ze nasze miejsce jest tutaj?

— Rozkaz sztabu — burknal Zef.

— Rozkaz rozkazem — rozzloscil sie Maksym — ale my tez mamy wlasny rozum. Moze lepiej byloby uciec razem z Dzikiem. Moze w stolicy bylibysmy pozyteczniejsi.

— Moze tak, a moze nie. Dzik liczy na bombardowania atomowe. Wiele wiez zostanie zniszczonych, wokol nich powstana wolne rejony… A jesli bombardowan nie bedzie? Nikt nic nie wie, Mak. Doskonale sobie wyobrazam, jaki cyrk panuje teraz w sztabie… — Zef zamyslil sie, gladzac brode. — Dzik gadal o tych bombardowaniach, ale jestem prawie pewien, ze nie po to ruszyl do stolicy. Ja go znam i to nie od dzis. Pewnie chce sie do kogos dobrac. Tak ze calkiem mozliwe, ze i u nas w sztabie poleca glowy…

— To znaczy, ze i w sztabie jest balagan — powiedzial wolno Maksym. — Tez nie sa przygotowani.

— Jak moga byc przygotowani? — zdziwil sie Zef. — Kiedy jedni chca zniszczyc wieze, a inni pragna je zachowac, oczywiscie z jak najszlachetniejszych pobudek. Podziemie to nie jest partia polityczna, tylko przekladaniec.

— Tak, przekladaniec… — powtorzyl Maksym. — Smutne. Mialem nadzieje, ze podziemie jednak zamierza jakos wykorzystac wojne, trudnosci, ewentualna sytuacje rewolucyjna…

— Podziemie ni cholery nie wie — mruknal ponuro Zef. — Skad niby mamy wiedziec, co to jest wojna z promiennikami na karku?

— Nic nie jestescie warci — powiedzial Maksym, nie umiejac sie powstrzymac.

Zef natychmiast eksplodowal.

— No, ty! — ryknal. — Wolnego! Cos ty za jeden, zeby okreslac nasza wartosc? Skadzes przylazl, massaraksz, zeby zadac od nas tego i siamtego? Prosisz o zadanie bojowe? Sluze uprzejmie. Wszystko zobaczyc, przezyc, wrocic, zameldowac. To ci sie wydaje zbyt latwe? Znakomicie! Tym lepiej dla nas. I dosc tego. Odczep sie ode mnie, massaraksz, chce mi sie spac.

Demonstracyjnie odwrocil sie do Maksyma plecami i nagle ryknal na graczy w kosci:

— Hej, wy tam, grabarze! Spac! Marsz na prycze! I to migiem, bo oberwiecie!

Maksym polozyl sie na plecach, zalozyl rece pod glowe i zagapil sie w niski sufit wagonu. Po suficie cos lazilo. Cicho, ale wsciekle klocili sie ukladajacy do snu grabarze. Sasiad z lewej jeczal i popiskiwal we snie — byl skazany i spal pewnie po raz ostatni w zyciu. I wszyscy oni dokola — chrapiacy, posapujacy, jeczacy, przewracajacy sie z boku na bok — spali chyba po raz ostatni w zyciu. Swiat byl metnozolty, duszny i beznadziejny. Postukiwaly kola, gwizdal parowoz, przez malutkie zakratowane okienko wdzieral sie do wagonu odor spalenizny.

Wszystko tu zgnilo — myslal Maksym. — Ani jednego zywego czlowieka. Ani jednej jasnej glowy. I znow wpadlem jak sliwka w kompot, bo liczylem na cos lub na kogos. Na nikogo nie mozna tu liczyc. Tylko na siebie. A co ja sam moge? Na tyle znam historie, zeby wiedziec, ze jeden czlowiek nic nie znaczy… A moze Czarownik ma racje? Moze sie wycofac? Spokojnie i zimno z wyzyn swojej wiedzy o nieuchronnej przyszlosci spozierac na to, jak kipi, gotuje sie i topi surowiec, jak podrywaja sie do boju i padaja naiwni, niezreczni, nieudolni bojownicy, jak czas wykuwa z nich stalowy miecz i hartuje go w strumieniach krwawego blota, jak tryska z niego trupami zgorzelina… Nie, nie potrafie. Nawet myslec w takich kategoriach nie potrafie. Rownowaga sil, to jednak dziwna rzecz. Ale przeciez Czarownik powiedzial, ze ja tez jestem sila. Jest tez konkretny wrog, czyli jest gdzie te sile przylozyc. Kropna mnie tutaj — pomyslal nagle. — Nie ma dwoch zdan. Ale nie jutro! — krzyknal na siebie. — To sie stanie wowczas, kiedy ujawnie sie jako sila, nie wczesniej. A i to sie zobaczy. Centrum — pomyslal. — Centrum. Oto czego trzeba szukac, na co nakierowac organizacje. Juz ja nimi pokieruje, juz oni beda zajmowac sie prawdziwa robota! Ty tez zajmiesz sie prawdziwa robota, przyjacielu. Ale chrapie! Chrap, chrap, jutro cie wyciagne… Dobra, trzeba spac. Ciekawe, kiedy sie wreszcie po ludzku przespie? W duzym przestronnym pokoju, na swiezym przescieradle… Co to za glupie zwyczaje tu panuja z tym niezmienianiem poscieli? Tak, na swiezym przescieradle, a przed snem poczytac dobra ksiazke, potem zwinac sciane do ogrodu, zgasic swiatlo i usnac. A rano zjesc sniadanie z ojcem i opowiedziec mu o tym wagonie. Mamie o tym naturalnie opowiadac nie wolno… Mamo, nie boj sie, jestem zdrowy i caly i jutro nic mi sie nie stanie… A pociag wciaz jedzie, dawno sie nie zatrzymywal, widocznie ktos doszedl do wniosku, ze bez nas wojny nie da sie zaczac… Jak tam Gaj w swoim kapralskim wagonie? Pewnie nie najlepiej, tam u nich teraz panuje entuzjazm. Dawno nie myslalem o Radzie. Pomysle wiec o niej… Nie. Nie teraz… No dobra, Maksymie, moje ty biedne mieso armatnie, spij. — Rozkazal sobie spac i natychmiast zasnal.

We snie widzial Slonce, Ksiezyc, gwiazdy. Wszystko naraz, taki to byl dziwny sen.

Niedlugo pospal. Pociag zatrzymal sie, zazgrzytaly kolka odsuwanych drzwi i donosny glos ryknal: „Czwarta kompania! Wyskakiwac!” Byla piata rano, switalo, byla mgla i proszyl drobny deszczyk. Karna kompania konwulsyjnie ziewajac i trzesac sie z zimna niechetnie zaczela gramolic sie na zewnatrz. Kaprale byli juz na miejscu, z brutalna niecierpliwoscia lapali za nogi, sciagali na ziemie, a szczegolnie flegmatycznym dawali po lbie i wrzeszczeli: „Zalogami zbiorka! Zbiorka! Gdzie leziesz, bydlaku? Z ktorego plutonu? Ty, mordziasty, ile razy mam ci powtarzac? Dokad, dokad? Biegiem, biegiem, biegiem! Zalogami zbiorka!”

Jakos tam rozbili sie na zalogi, ustawili sie przed wagonami. Jakis biedaczysko zgubil sie we mgle i teraz biegal, szukal swojego plutonu, a wszyscy na niego wrzeszczeli. Ponury, niewyspany Zef ze skoltuniona broda chrypial dudniacym basem: „Poganiajcie, poganiajcie, my juz wam dzisiaj powojujemy…” Przebiegajacy kapral dal mu mimochodem w ucho. Maksym natychmiast podstawil mu noge i kapral zaryl pyskiem w bloto. Zalogi ryknely smiechem. „Brygada, bacznosc!” — ryknal ktos niewidoczny. Rozszczekali sie dowodcy batalionow, zawtorowali im dowodcy kompanii, rozbiegli sie dowodcy plutonow. Nikt nie stanal na bacznosc, blitztraegerzy kulili sie z rekami wsunietymi w rekawy, podskakiwali na miejscu, a szczesliwi bogacze otwarcie palili; w szeregu zaczely sie rozmowy o tym, ze nic do zarcia znow pewnie nie dadza, wiec niech ich szlag trafi z taka wojna. „Brygada, spocznij! — ryknal Zef donosnym glosem. — Do latryn rozejsc sie!” Zalogi zaczely sie skwapliwie rozchodzic, ale znowu podskoczyli kaprale, a wzdluz wagonow rozciagnela sie nagle rzadka tylariera legionistow w blyszczacych czarnych plaszczach i z automatami gotowymi do strzalu. Za nimi nad pociagiem rozlala sie pelna przestrachu cisza; zalogi ustawily sie pospiesznie, rownaly, a niektorzy z blitztraegerow z przyzwyczajenia zakladali rece na karki i szeroko rozstawiali nogi.

Zelazny glos dobiegajacy z mgly powiedzial niezbyt glosno, ale bardzo dobitnie: „Jesli jeszcze jakis lobuz otworzy paszczeke, to kaze strzelac”. Wszyscy zamarli. Wolno wlekly sie minuty oczekiwania. Mgla powoli rzedla, odslaniajac nedzne zabudowania stacyjki, mokre szyny i slupy telegraficzne. Z prawej, przed frontem brygady, zamajaczyla ciemna grupka ludzi. Dobiegaly stamtad przytlumione glosy, ktos krzyknal ze zloscia: „Wykonac rozkaz!”

Maksym zerknal przez ramie — z tylu nieruchomo stali legionisci i patrzyli na nich spod kapturow podejrzliwie i z nienawiscia.

Od grupki oderwala sie przysadzista postac w kombinezonie maskujacym. To byl dowodca brygady eks- pulkownik Anipsu, zdegradowany i uwieziony za handel sluzbowym paliwem.

Anipsu pomachal przed soba laska, podrzucil glowe i rozpoczal przemowienie:

— Zolnierze! Tak jest, nie pomylilem sie, zwracajac sie do was jak do zolnierzy, chociaz my wszyscy — i ja rowniez — jestesmy na razie zwyklymi wyrzutkami spolecznymi. Badzcie wdzieczni, ze pozwolono wam dzis ruszyc do boju. Za pare godzin niemal wszyscy zdechniecie — i bardzo dobrze… Ale ci, ktorzy ocaleja, beda mieli jedwabne zycie. Zolnierskie racje, gorzala i tak dalej. Teraz pojdziemy na pozycje wyjsciowe i wsiadziecie do maszyn. To zadna robota przejechac czolgiem poltorej setki kilometrow. Czolgisci z was, jak ze mnie baletnica, ale za to wszystko, do czego sie dorwiecie, bedzie wasze. To wam mowie ja, wasz towarzysz broni Anipsu. Nie ma drogi odwrotu, jest tylko droga naprzod. Kto sprobuje sie cofnac, tego spale na miejscu. To w szczegolnosci dotyczy kierowcow… Nie ma pytan. Brygada! W prawo zwrot. Czworkami naprzod. Bydlo! Czworkami, powiedzialem! Kaprale, co z wami? Stonogi! Kaprale, ustawcie te swinie czworkami! Massaraksz…

Z pomoca legionistow kapralom udalo sie ustawic brygade w kolumne czworkowa, po czym znow padla komenda bacznosc. Maksym znalazl sie o pare krokow od dowodcy brygady. Eks-pulkownik byl kompletnie zalany.

Вы читаете Przenicowany swiat
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату