– Musze tam isc.

– Co?

– Musze zobaczyc te rozmowy.

– Dlaczego?

Francis nie mogl wyartykulowac tego, co naprawde myslal.

– Bo chce sie stad wydostac – odparl. – I moze cos z tych rozmow wywnioskuje. Nie popelnialbym tych samych bledow.

Duzy Czarny uniosl brew.

– No, Mewa, to brzmi logicznie – stwierdzil. – Nie wiem, czy ktos mnie juz o cos takiego prosil.

– Pomogloby mi to, na pewno.

Pielegniarz spojrzal na Francisa z powatpiewaniem, potem wzruszyl ramionami. Znizyl glos.

– Nie wiem, czy ci do konca wierze, Mewa. Ale sluchaj, obiecasz, ze nie narobisz zadnych klopotow, a ja cie ze soba zabiore i bedziesz mogl ze mna popatrzec. To moze wbrew zasadom. Nie wiem. Ale mam wrazenie, ze dzisiaj zostalo zlamanych wiele roznych zasad.

Francis odetchnal.

W jego wyobrazni powstawal portret, a to bylo wazne pociagniecie pedzla.

Jasnoszare chmury zbieraly sie na niebie. Panowal nieprzyjemny, duszny upal. Lucy Jones, Peter w kajdankach i Maly Czarny szli wolno przez teren szpitala. Lucy czula deszcz, ktory mial spasc za godzine lub dwie. Przez pierwszych kilka metrow wszyscy milczeli; nawet odglos ich krokow na czarnym asfalcie wydawal sie stlumiony w gestniejacym upale, pod ciemniejacym niebem. Maly Czarny otarl z potu czolo.

– Cholera, czuc, ze idzie lato – mruknal.

Przeszli jeszcze kilka krokow, wtedy Peter Strazak nagle sie zatrzymal.

– Lato? – powiedzial. Spojrzal w gore, jakby szukajac na niebie slonca i blekitu, ale jedno i drugie bylo zasloniete. Cokolwiek chcial znalezc, nie bylo tego w otaczajacym ich parnym powietrzu. – Panie Moses, co sie dzieje?

Maly Czarny tez sie zatrzymal i popatrzyl na pacjenta z zaciekawieniem.

– Jak to: „co sie dzieje”? – zapytal.

– No, na swiecie. W Stanach Zjednoczonych. W Bostonie czy Springfield. Czy Red Soksom dobrze idzie? Czy zakladnicy wciaz sa w Iranie? Trwaja demonstracje? A gospodarka? Co sie dzieje na rynku? Jaki jest ostatni kinowy hit?

Maly Czarny pokrecil glowa.

– Powinienes o to zapytac Gazeciarza. To on zna wszystkie naglowki.

Peter sie rozejrzal. Utkwil wzrok na murach szpitala.

– Ludzie mysla, ze zabezpieczenia sa po to, zebysmy sie nie wydostali – powiedzial wolno. – Ale wcale nie o to chodzi. Te mury nie wpuszczaja tu swiata zewnetrznego. – Potrzasnal glowa. – To jak zycie na wyspie. Albo bycie jednym z tych japonskich zolnierzy w dzungli, ktorym nikt nie powiedzial, ze wojna sie skonczyla, wiec rok po roku mysleli, ze wykonuja tylko swoj obowiazek, walcza za cesarza. Tkwimy w jakims zalomie czasowym, strefie cienia, gdzie wszystko po prostu mija nas bokiem. Trzesienia ziemi. Huragany. Katastrofy, naturalne i spowodowane przez czlowieka.

Lucy pomyslala, ze Peter ma racje, ale mimo to zawahala sie, zanim powiedziala:

– Do czegos zmierzasz?

– Tak. Oczywiscie. W krainie zamknietych drzwi kto bylby krolem? Lucy kiwnela glowa.

– Ten, ktory ma klucze.

– A wiec, jak zastawic pulapke na kogos, kto moze otworzyc kazde drzwi? – spytal.

Lucy przez chwile myslala.

– Trzeba go sklonic, zeby otworzyl odpowiednie drzwi, i tam na niego czekac.

– Wlasnie – powiedzial Peter. – A wiec ktore to beda?

Maly Czarny wzruszyl ramionami. Ale Lucy zamyslila sie gleboko, potem zrobila raptowny, gleboki wdech, jakby oszolomila ja nagla mysl, moze nawet zaszokowala.

– Wiemy, ktore drzwi otwieral – stwierdzila.

– To znaczy?

– Gdzie byla Krotka Blond, kiedy po nia przyszedl?

– Sama, pozno w nocy, w dyzurce budynku Amherst.

– A wiec tam musze byc ja – wywnioskowala Lucy.

Rozdzial 29

Po poludniu pojawila sie mzawka, przerywana mocniejszymi ulewami; co jakis czas spomiedzy chmur wygladalo zbyt optymistyczne slonce, zapowiadajace przejasnienie, ale szybko scieral je kolejny front ciemnego deszczu.

Francis szedl szybko obok Duzego Czarnego prawie z nadzieja, ze pielegniarz swoim wielkim cialem przetrze droge i ochroni go przed lepka wilgocia powietrza. Taki dzien kojarzyl sie z malaryczna choroba: byl goracy, przytlaczajacy, duszny i parny. Jakby zwykly, konserwatywnie suchy nowoangielski swiat szpitala stanowego zarazil sie niespodziewanie klimatem lasu tropikalnego. Taka pogoda, pomyslal Francis, byla rownie dziwna i szalona, jak oni wszyscy. Nawet lekki wiatr, ktory zwiewal kaluze z asfaltowych chodnikow, wydawal sie nieziemsko gesty.

Posiedzenia komisji zwolnien jak zawsze odbywaly sie w budynku administracji, w niezbyt duzej stolowce dla personelu, ktora na te okazje upodobniono do sali sadowej. W oczy bila prowizorka. Staly tam stoly dla komisji i adwokatow. W rzedy ustawiono niewygodne, metalowe skladane krzesla dla pacjentow i ich rodzin. Przyniesiono biurko dla stenotypistki i krzeslo dla swiadkow. Sala byla prawie pelna. Jesli cos mowiono, to szeptem. Francis i Duzy Czarny usiedli w tylnym rzedzie. W pierwszej chwili Francis mial wrazenie, ze powietrze dookola jest geste i duszne, potem jednak stwierdzil, ze to raczej opary nadziei i bezradnosci.

Komisji przewodniczyl emerytowany sedzia okregowy ze Springfield. Byl siwowlosy, otyly i rumiany na twarzy, mial sklonnosc do zamaszystego gestykulowania. Co rusz stukal mlotkiem bez zadnego wyraznego powodu. Jego troche wytarta czarna toga prawdopodobnie widziala lepsze dni i wazniejsze sprawy wiele lat temu. Po prawej stronie sedziego zasiadala psychiatra ze stanowego Wydzialu Zdrowia Psychicznego, mloda kobieta w grubych okularach, ktora bez przerwy przekladala jakies papiery, jakby nie mogla znalezc tego wlasciwego. Po lewej zas na krzesle rozwalil sie prawnik z biura miejscowego prokuratora okregowego. Mial mlode, znudzone oczy. Mezczyzna najwyrazniej przegral jakas biurowa rozgrywke i w efekcie zostal wyslany na rozprawe do szpitala. Przy drugim stole siedzial inny mlody prawnik, ze sztywnymi wlosami, w zle lezacym garniturze, troche zywszy niz pierwszy – on reprezentowal pacjentow. Naprzeciwko niego zasiadali rozni czlonkowie personelu szpitala. Wszystko to mialo nadac posiedzeniom oficjalny posmak, a decyzjom, oprawionym terminologia prawnicza i medyczna, naukowa powage. Stwarzalo sie pozory autentycznosci i odpowiedzialnosci, jakby kazdy kolejny przypadek byl doglebnie badany, odpowiednio weryfikowany i dokladnie oceniany przed wydaniem decyzji. Francis natychmiast zrozumial, ze prawda tego bylo dokladne przeciwienstwo.

Poczul bezbrzezna rozpacz. Rozgladajac sie po sali, pojal, ze najwazniejszym elementem posiedzen komisji byla siedzaca w milczeniu rodzina, czekajaca na wywolanie nazwiska syna, corki, siostrzenicy, bratanka czy nawet matki albo ojca. Bez niej nie wypuszczano nikogo. Nawet jesli pierwotne nakazy sadu, ktore skierowaly kogos do Western State, dawno stracily waznosc, bez kogos, kto bylby gotow wziac na siebie odpowiedzialnosc za chorego, pacjent nie mial szans przekroczyc bram szpitala. Francis nie mogl sie powstrzymac od rozmyslan, jak ma przekonac rodzicow, zeby znow otworzyli dla niego swoje drzwi, skoro nie przyjezdzali go nawet odwiedzac.

Uslyszal glos w swojej glowie, mowiacy z naciskiem: Nigdy nie pokochaja cie az tak, zeby dopominac sie tu o ciebie…

A potem drugi, pospieszny, nalegajacy: Francis, musisz znalezc inny sposob, zeby udowodnic, ze nie jestes wariatem.

Sam sobie przytaknal, rozumiejac, ze najwazniejsze bylo to, co udawalo mu sie ukryc przed panem Zlym i

Вы читаете Opowiesc Szalenca
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату