Pigula. Poruszyl sie na krzesle i wolno zaczal przygladac sie zgromadzonym ludziom. Widzial najrozniejsze typy. Niektorzy mezczyzni nosili marynarki i krawaty, stroj zupelnie nieprzystajacy do szpitalnych realiow. Wiedzial, ze ubrali sie tak, zeby zrobic dobre wrazenie, podczas gdy o wiele bardziej prawdopodobne bylo, ze wywola to efekt odwrotny. Kobiety mialy na sobie proste sukienki i sciskaly w dloniach jednorazowe chusteczki, czasem ocierajac lzy. Francis pomyslal, ze atmosfere sali wypelnilo w rownej mierze poczucie porazki i winy. Na wielu twarzach widnialo pietno wstydu; przez chwile mial ochote zawolac: „To nie wasza wina, ze wyszlo nam tak, a nie inaczej…”, ale sam nie byl pewien, czy to prawda.
– Idzmy dalej – prychnal sedzia czerwony na twarzy i lupnal mlotkiem. Francis odwrocil sie, zeby poogladac posiedzenie.
Zanim jednak sedzia odchrzaknal, a pani psychiatra grzebiaca w papierach ze zmieszaniem odczytala nazwisko, Francis uslyszal kilka swoich glosow naraz.
Francis obejrzal sie najpierw w prawo, potem w lewo. Zaden z pacjentow nie zauwazyl jego wejscia, nikt sie mu nie przypatrywal, nikt nie spogladal ze zla wola, nienawiscia czy wsciekloscia.
Francis podejrzewal, ze to sie moglo zmienic.
Wzial gleboki oddech, bo uswiadomil sobie, ze jesli ma racje, to jest w ogromnym niebezpieczenstwie. Mimo ze siedzial otoczony przez pacjentow i personel szpitala, w cieniu Duzego Czarnego. A jednak grozilo mu niebezpieczenstwo z powodu konkretnego czlowieka, ktory tez byl na tej sali i wlasnie uwalnial swoje emocje.
Francis przygryzl warge i sprobowal oczyscic umysl. Postanowil zamienic sie w pusta karte i zaczekac, az cos zostanie na niej zapisane. Pomyslal, ze Duzy Czarny moze zauwazyc jego plytki oddech i pot na czole albo lepkosc rak, ktora nagle poczul. Wytezajac sile woli, nakazal sobie spokoj.
Potem odetchnal gleboko i powiedzial w duchu do wszystkich swoich glosow: kazdy potrzebuje wyjscia.
Wiercil sie, majac nadzieje, ze nikt, zwlaszcza Duzy Czarny albo pan Zly, albo inny pracownik szpitala, nie dostrzeze, co sie z nim dzieje. Siedzial na skraju krzesla, zdenerwowany i przestraszony. Ale musial tu byc, bo spodziewal sie uslyszec tego dnia cos waznego. Zalowal, ze nie ma przy nim Petera albo Lucy, chociaz nie sadzil, by udalo sie mu przekonac pania prokurator, ze sluchanie jest takie wazne. Byl w tym momencie sam i zgadywal, ze jest blizszy odpowiedzi, niz komukolwiek mogloby sie wydawac.
Lucy weszla do szpitalnej kostnicy i poczula chlod zle ustawionej klimatyzacji. Kostnica znajdowala sie w malym pomieszczeniu w piwnicy, w jednym z dalej stojacych budynkow szpitala, uzywanym generalnie do przechowywania starego sprzetu i zapomnianych zapasow. Posiadal on te watpliwa zalete, ze stal blisko prowizorycznego cmentarza. Na srodku pomieszczenia lsnil metalowy stol sekcyjny, w jedna sciane wbudowane bylo pol tuzina chlodni. W przeszklonej szafce z polerowanej stali znajdowal sie skromny zbior skalpeli i innych narzedzi chirurgicznych. W kat wcisnieto szafke na akta i biurko z poobijana maszyna do pisania IBM Selectric. Jedyne okno, umieszczone wysoko na scianie, na poziomie gruntu, wpuszczalo przez skorupe brudu tylko waski, szary snop swiatla. Dwie jaskrawo swiecace lampy pod sufitem buczaly jak para wielkich owadow.
Panowala tu atmosfera pustki i opuszczenia, nie liczac unoszacego sie w powietrzu lekkiego odoru ludzkich odchodow. Na stole sekcyjnym lezal plik formularzy zlaczonych spinaczem biurowym. Lucy rozejrzala sie w poszukiwaniu pracownika kostnicy, ale nikogo nie zobaczyla. Weszla dalej. Na stole zauwazyla kanaliki odprowadzajace plyny, a w podlodze kratke odplywu. Na jednym i drugim byly ciemne plamy. Wziela spinacz i przeczytala wstepny raport z autopsji, zawierajacy oczywiste: kobieta umarla wskutek uduszenia przescieradlem. Lucy zatrzymala wzrok na drugim wpisie. Dotyczyl samookaleczenia i opisywal odciety kciuk. Nizej wisiala diagnoza: niezroznicowana schizofrenia paranoidalna z omamami i sklonnosciami samobojczymi. Lucy podejrzewala, ze ostatnia uwage, jak wiele innych rzeczy, dodano posmiertnie. Kiedy ktos sie wiesza, jego uprzedni ped do samozaglady zawsze staje sie bardziej oczywisty, pomyslala.
Czytala dalej: brak krewnych. W rubryce w przypadku smierci lub zranienia prosze poinformowac… postawiono dluga kreche.
Pewien lekarz patolog, slawny w kregach medycyny sadowej, prowadzil na ostatnim roku studiow Lucy wyklad dotyczacy dowodow rzeczowych. Powiedzial studentom prawa, uzywajac pretensjonalnych sformulowan, ze martwi bardzo wiele mowia o przyczynach swojego odejscia, czesto bezposrednio wskazujac osobe, ktora pomogla im udac sie w ostatnia podroz. Wyklad cieszyl sie duza popularnoscia, ale w tej chwili Lucy odnosila wrazenie, ze byl niedorzeczne abstrakcyjny i odlegly. Miala milczace zwloki w chlodni, w kacie zapuszczonego, zapomnianego pokoiku, oraz protokol z autopsji, scisniety na pojedynczej kartce zoltego papieru, i nie uwazala, zeby cokolwiek jej to mowilo, a juz na pewno nic, co pomogloby w sciganiu mordercy.
Odlozyla spinacz na stol i podeszla do chlodni. Drzwiczki nie byly oznaczone, wiec otworzyla pierwsze, potem drugie. Znalazla tam szesciopak coca-coli, zostawiony, zeby sie chlodzil. Trzecie jednak nie chcialy sie calkiem otworzyc, jakby sie lekko przyciely, wiec domyslila sie, ze w tej szufladzie leza zwloki. Wziela gleboki oddech i uchylila drzwiczki na kilkanascie centymetrow.
W srodku spoczywalo wtloczone cialo Kleo.
Byla tam wcisnieta na styk; kiedy Lucy pociagnela wysuwana palete, ta ani drgnela.
Lucy zacisnela zeby i zaparla sie, zeby pociagnac mocniej, kiedy uslyszala, ze za nia otwieraja sie drzwi. Odwrocila sie i zobaczyla w wejsciu doktora Gulptilila.
Przez moment wygladal na zaskoczonego. Ukryl to jednak szybko i pokrecil glowa.
– Panna Jones – powiedzial wolno. – Nie spodziewalem sie tu pani. Nie jestem pewien, czy powinna pani tu byc.
Lucy nie odpowiedziala.
– Czasami – ciagnal dyrektor – nawet tak publiczny zgon jak Kleo powinien zachowac pewna prywatnosc.
– Sluszna zasada, ale nie zawsze praktyczna – powiedziala Lucy wyniosle. Jej poczatkowe zaskoczenie pojawieniem sie doktora natychmiast przeobrazilo sie w wojowniczosc, ktora nosila jak zbroje.
– Czego spodziewa sie pani tu dowiedziec? – spytal doktor.
– Nie wiem.
– Uwaza pani, ze ta smierc moze cos nowego wniesc do sprawy?
– Nie wiem – powtorzyla. Byla troche zawstydzona, ze nie umiala wymyslic lepszej odpowiedzi.
Doktor wszedl do pomieszczenia; jego ciemna skora lsnila w swietle lamp. Poruszal sie zadziwiajaco szybko, biorac pod uwage jego gruszkowata sylwetke. Przez chwile Lucy miala wrazenie, ze doktor zatrzasnie drzwiczki do tymczasowego grobowca Kleo. Zamiast tego jednak szarpnal za palete; w koncu martwa kobieta wysunela sie tak, ze jej tors znalazl sie miedzy nimi.
Lucy spojrzala na czerwone slady otarc wokol szyi. Ginely w faldach skory, ktora juz zrobila sie porcelanowo biala. Kleo miala na ustach slaby, groteskowy usmiech, jakby jej smierc byla zartem. Lucy wolno odetchnela.
– Chce pani, zeby cos bylo proste, wyrazne, oczywiste – odezwal sie Gulptilil. Ale, panno Jones, odpowiedzi nigdy takie nie sa. A przynajmniej nie tutaj.
Lucy spojrzala na niego i kiwnela glowa. Doktor usmiechnal sie kpiaco, co przypominalo troche usmiech Kleo.
– Zewnetrzne slady uduszenia sa widoczne – stwierdzil. – Ale prawdziwe sily, ktore pchnely ja do takiego konca, pozostaja ukryte. I podejrzewam, ze wlasciwa przyczyna smierci pozostalaby tajemnica nawet po najbardziej drobiazgowym badaniu, przeprowadzonym przez najlepszego patologa w kraju, bo przyczyny tkwily w jej szalenstwie. – Doktor dotknal skory Kleo. Patrzyl na martwa kobiete, ale jego slowa byly skierowane do Lucy. – Nie rozumie pani tego miejsca – powiedzial. – Nie zrobila pani nic, zeby je zrozumiec, bo przyjechala tu pani z tymi samymi obawami i uprzedzeniami, ktore zywi wiekszosc ludzi niezaznajomiona z umyslowo chorymi. Tutaj anormalne jest normalne, a to, co dziwne, jest codziennoscia. Podeszla pani do swojego dochodzenia, jakby bylo prowadzone w swiecie na zewnatrz. Szukala pani dowodow rzeczowych i poszlak. Przegladala karty pacjentow i przemierzala korytarze, tak jak robilaby pani gdzies indziej. To oczywiscie, jak probowalem wykazac, bezcelowe. I dlatego, obawiam sie, pani wysilki sa skazane na niepowodzenie. Jak podejrzewalem od samego poczatku.
– Zostalo mi jeszcze troche czasu.
– Tak. I prowokuje pani domniemanego morderce. Byc moze to byloby stosowne posuniecie w swiecie, do ktorego pani przywykla, panno Jones. Ale tu?
Lucy przesunela dlonia po swoich krotkich wlosach.