czolganie sie ze zlamanymi nogami w krzewy jezyn i smierc w samotnosci i bolu, podczas gdy tamta Swinia wrzeszczy z wscieklosci z powodu uszkodzonego blotnika. Cale zycie tych zwierzat polega na przetrwaniu od jednej paniki do drugiej. Sa najglupiej bojazliwymi zwierzetami, mimo ze sa tak piekne w swietle ksiezyca.
Patrzyla jak skubia trawe, podnoszac co chwila glowy, czujne na kazdy szczegol. W ciagu paru chwil na otwartej przestrzeni przed oczami Olivii stadko, poczatkowo Uczace pol tuzina sztuk, zwiekszylo sie do ponad dwoch tuzinow. A kiedy wreszcie wystraszylo je cos, rzucily sie przed siebie drugimi susami, przeplywajac w pospiechu przez pole jak ciemne zmarszczki na stawie gonione przez wiatr.
Kiedy jelenie zniknely w lesie, oprzytomniala i pomyslala o swoich wiezniach na strychu, a takze o Megan i Duncanie.
Ciekawe czy placza? Siedza przez cala noc i szlochaja? A moze tkwia bez ruchu z oczami utkwionymi w przestrzen? Czy sa w stanie pomyslec, co sie na nich szykuje?
Zerknela na Billa Lewisa i zanotowala w pamieci, zeby troche przycisnac Ramona, zeby mocniej zaczely sie w nim gotowac zmysly. Musi mnie pozadac. Ale musi tez pozadac Billa. Slyszac jego pochrapywanie, przykazala sobie, by i jego namietnosc utrzymac w stanie wrzenia.
Jesli beda podnieceni, nie zauwaza nawet, co w istocie robia. Musze pieprzyc ich obu i nie dac im ostygnac. Sa jak wszyscy mezczyzni, niezdolni widziec nic wiecej poza wlasnym fiutem.
To, co robie, jest wylacznie moja sprawa, niczyja inna. Ale oni beda pomagac mi, dopoki sadza, ze chodzi rowniez o cos innego. Potem beda zbyt zaskoczeni, by zrozumiec, w czym brali udzial.
A ja znowu bede sama.
Wyprostowala sie, zrzucajac koc na podloge i pozwalajac, aby swiatlo ksiezyca obmylo jej nagosc.
Czula jakby noc zaglebiala sie w nia powolnymi, dlugimi, wspanialymi uderzeniami. Poczula skurcz zoladka, oddychala szybciej, wewnatrz niej wszystko migotalo w rytm falujacej ciemnosci. Wysunela do przodu biodra, lekko rozchylila uda a chlodne powietrze owiewalo ja, muskalo, piescilo. Mocniej objela sie ramionami, jak gdyby przyciskajac swego nowego kochanka.
Z nastaniem brzasku Duncan rozejrzal sie po salonie. Owladnela nim mysl o problemach, jakie przynosi nowy dzien. Megan zasnela w koncu na kanapie. Dziewczeta odeslali na gore troche po polnocy. Bylo cicho i nie byl pewien, czy spia, ale przypuszczal, ze tak – nastolatki byly w stanie spac w kazdej sytuacji, jak tego dowiodly wczesniej.
Duncan wciaz tkwil w fotelu. Patrzyl bezmyslnie na cienie przesuwajace sie z wolna po scianie, z kazda minuta coraz bledsze i bardziej niewyrazne. Przez chwile wydawalo mu sie, ze widok ten zahipnotyzowal go, potrzasnal wiec glowa, zeby uspokoic wyobraznie i sprobowac skoncentrowac sie na nowym dniu.
– No wiec – powiedzial na glos. – Coz powinienem zrobic?
W pamieci odtworzyl jeszcze raz rozmowe z Olivia. Ostrzegla go przed kontaktem z policja i nie zrobil tego. Jak dotad jej pogrozki byly ogolnikowe, nie udzielila tez zadnych instrukcji. Nie kazala mu gromadzic pieniedzy, nie wydala zadnych polecen. To nastapi pozniej, uznal. Co powinienem zrobic teraz? Odpowiedz napawala go odraza: Nic. Mogl tylko czekac.
Na mysl o pojsciu na gore do sypialni, wyjeciu swiezej koszuli i krawata, zdjeciu z wieszaka tradycyjnego welnianego garnituru, a takze wzieciu prysznica i ubraniu sie – slowem wykonaniu codziennych porannych czynnosci – zrobilo mu sie niedobrze. Jak zdola przetrwac ten dzien – usmiechac sie, sciskac cudze dlonie, uczestniczyc w zebraniach, przegladac papiery?
Rozejrzal sie po pokoju, znajdowal sie w otoczeniu znanych sobie przedmiotow. Wszystko zdawalo sie takie normalne, poukladane, przyjemne. Tak ciezko pracowalem na wszystko, co mam – na nowy samochod, wspanialy dom, niewielka wakacyjna posiadlosc zaszyta w lasach. Zaspokajanie potrzeb. To jest wlasnie to, co robilem. Zaspokajalem potrzeby. Zapewnialem rodzinie byt, to sa owoce mojej pracy. Nie brakowalo im niczego.
A wszystko to bylo w istocie klamstwem.
Przez moment wydawalo mu sie, ze zazdrosci Olivii. Czesto o niej myslalem, zwlaszcza w pierwszych latach, kiedy kazdego dnia spodziewalem sie, ze to wszystko musi sie przeciez skonczyc. Wyobrazalem sobie jej zycie w wiezieniu i z przerazeniem oczekiwalem na aresztowanie, na bicie i rezim wiezienny. Minely lata, zanim zrozumial, ze to jej przypadl luksus postepowania zgodnie z wlasnymi ideami, ze to ona w istocie pozostala wolna. A ja stalem sie mieszczuchem, filistrem, stalem sie wiezniem z wyboru. Ona nie musiala, myslalem, troszczyc sie o blizniaczki, o te nowo narodzone, bezbronne istotki i godzic sie z mysla, ze wykuwanie nowego spoleczenstwa to jedno, lecz duzo wazniejsze jest troszczenie sie o wlasne dzieci. A pozniej, po przyjsciu na swiat Tommy'ego, wszystko ulozylo sie inaczej. Pokrecil glowa. Ale nie dla niej. Dla niej nic sie nie zmienilo, dni byly takie same, wciaz w wiezieniu.
Duncan podniosl sie z miejsca. Zatrzymal sie obok Megan, pochylil sie chcac ja obudzic, jednak wstrzymal sie. Pragnal jej dotknac, dodac otuchy. Lecz cofnal dlon i pozwolil jej drzemac nadal. Zebral mysli. Jest sroda. Czas sie ruszyc. Poszedl na gore wziac prysznic. Otworzyl kran z goraca woda, mocniej niz zwykle. Czul jak obmywa go wrzaca fala. Namydlil sie obficie. Glowe, cale cialo, niezwykle starannie. Kiedy juz pomieszczenie wypelnilo sie para, gniewnie przesunal przelacznik prysznica w druga strone i skierowal na siebie struge lodowatej wody, biczujac sie, jakby za kare.
Halas dobiegajacy z lazienki zbudzil Megan, zdziwiona, ze zdolala usnac, chociaz trudno powiedziec, zeby byla wypoczeta. Natychmiast poczula na nowo emocje dnia wczorajszego, jakby fale, odbijajaca sie od brzegu morza.
Najpierw chwycila ja zlosc, wscieklosc na Duncana, ze traci czas na takie przyziemne zajecia. Oboje powinni byc wymieci i niedomyci, co lepiej harmonizowaloby z ich samopoczuciem.
Spuscila nogi z kanapy, usiadla, odgarnela do tym wlosy, probujac odegnac od siebie resztki snu. Nie, przyznala jednak, on ma racje. Musimy sie odswiezyc. Nie wiadomo, co przyniesie ten dzien.
Podniosla sie i niepewnym krokiem weszla na schody.
W sypialni zastala Duncana.
– I co teraz zrobimy?
– Nie bardzo wiem – odpowiedzial. Wycieral sie wlasnie energicznie recznikiem, pozostawiajac na ciele czerwone pregi. – Mysle, ze oni chca, bysmy sie zachowywali jakby nic sie nie stalo. Ona skontaktuje sie z nami. Tak powiedziala.
– Jak ja tego nienawidze.
– Ja tez, ale co innego mozemy zrobic?
– Nic. – Megan zawahala sie. – A co ty teraz bedziesz robil? Duncan gleboko westchnal.
– No coz, poprzednio zadzwonila do mnie do biura. Ubiore sie wiec, pojde do banku i bede tam czekac na jej telefon, oczywiscie udajac, ze pracuje.
– Myslisz, ze nic sie im nie stalo?
– Chyba nie. Prosze, Meg, nie mysl teraz o tym. To tylko jedna noc, jestem pewien, ze z nimi wszystko w porzadku.
– A co ze szkola Tommy'ego? Oczekuja go tam?
– Zadzwon i powiedz, ze ma goraczke. Skinela glowa.
– A blizniaczki? Duncan zastanowil sie.
– Nie wiem. A ty? Jestes na dzis z kims umowiona?
– Nic takiego, czego bym nie mogla przelozyc albo poprosic kogos o zastepstwo. Wymowie sie grypa. – Po chwili dodala: – Nie wytrzymam, jesli nie bede wiedziala, gdzie sa blizniaczki. Musze je miec przy sobie.
– Jasne. Zadzwon do szkoly…
– Powiem im, ze maja grype. A potem?
– Czekaj na moj telefon.
– Nie wyobrazam sobie jak to zniose.
– Po prostu musisz.
– Nie dam rady.
Duncan stal probujac zawiazac krawat. Sprobowal raz – waski koniec byl za dlugi. Sprobowal ponownie – znowu niedobrze. Jeszcze raz – krzywo. Zerwal krawat z szyi i rzucil ze zloscia na podloge.
– Myslisz, ze mi sie to podoba? Ze znosze to lepiej niz ty? Chryste! Nie wiem, nie wiem, nie wiem! To odpowiedzi na twoje pytania. Musimy tylko czekac, do diabla!