Przeszywajacy wiatr napelnial powietrze ciezka wilgocia, zwiastujaca bliska zime. Duncan zatrzasl sie z zimna w swym fotelu i pomyslal o Tommym – oby jemu nie bylo zimno. Probowal przypomniec sobie w co chlopiec byl ubrany tego dnia – dzinsy i trampki oraz stara czerwona koszulke z napisem 'New England Patriots' na upamietnienie zdobycia tytulu mistrzowskiego siedem lat temu. Tommy mial rowniez czapeczke i rekawiczki a takze futrzana kurtke, troche juz przetarta, ale wciaz ciepla. Ale tego ranka padalo, wiec mogl byc rownie dobrze ubrany w zolty plaszcz przeciwdeszczowy, a on nie byl zbyt cieply. Duncan uderzyl ze zloscia piescia w blat biurka – nie chce zeby tam marzl.
– Gdzie ona sie podziewa? – Podniosl sie i zaczal
Przypomnial sobie Olivie taka, jaka ja widzial ostatnim razem, walczaca z bezwladna Emily Lewis na ulicy przed bankiem, starajaca sie odciagnac ja do furgonetki, dajacej zludne poczucie bezpieczenstwa.
Jakze ona musi mnie nienawidzic. Nienawisc przepelniala ja w ciagu tych wszystkich lat spedzonych w wiezieniu. Za grzechy ojcow cierpia teraz niewinni. Podszedl do okna. Czy jesli ktos raz stchorzyl, ma byc tchorzem do konca zycia? Spojrzal na nagie galezie debu, walczace z lodowatym wiatrem.
Na biurku za nim zapiszczal telefon. Skoczyl przez pokoj, by go odebrac.
– Slucham – Duncan Richards!
– Tu Megan. Do tej pory nic nie…
– U mnie rowniez – przerwal jej. – Jeszcze nic…
– Boze – glos Megan zalamal sie – czemu tak dlugo?
– Nie wiem, ale nic sobie nie wymyslaj. Niech cie nie ponosi wyobraznia. Ja rowniez staram sie to zwalczyc, czekam tu juz od rana. Pamietaj, wszystko bedzie dobrze.
– Tak myslisz? – w glosie Megan zabrzmialo niedowierzanie.
– Oczywiscie. Wez sie w garsc. Gdy tylko porozmawiam z Olivia, czy kims od niej, dam ci znac. Jak sie czujecie?
– Nie martw sie o nas. Nic nam nie bedzie, nie znosze jedynie czekania, to wszystko, poza tym chcialam uslyszec twoj glos.
– A jak Karen i Lauren?
– Dobrze. Zreszta je znasz. Nie moga wytrzymac w domu.
– Niestety, jakis czas beda musialy.
– Poradzimy sobie.
– Dobrze, odezwe sie, gdy bede juz cos wiedzial.
Odlozyl sluchawke i poczul sie jeszcze gorzej. Popatrzyl ze wsciekloscia na aparat. Gdzie jestes, do cholery?! Rozlegl sie sygnal. Duncan chwycil sluchawke.
– Mowi Duncan Richards!
– Pan Richards?
Napiecie opadlo. Dzwonila recepcjonistka banku.
– Czy pana sekretarka jest jeszcze na lunchu?
– Tak – odparl, czujac sie calkowicie pokonany.
– Przyszla osoba, z ktora jest pan umowiony na pierwsza trzydziesci. Czy przyjmie pan ja teraz?
– Kto taki?!
– Klientka, twierdzi, ze jest umowiona.
– Prosze chwile poczekac…
Zaczal przerzucac papiery w poszukiwaniu kalendarza zajec.
– Cholera – zaklal – przeciez mowilem Doris, zeby skreslila wszystkie spotkania. – Niech ja szlag! Nie moge bawic sie teraz w jakies rozmowy z klientami.
Znalazl w koncu maly skorzany notes, ale nie bylo w nim wzmianki o spotkaniu. Zatrzasnal go wsciekly. Tyle razy jej powtarzam, zeby porzadnie prowadzila dokumenty. Jasna cholera!
Wzial gleboki oddech. No dobra, zalatwmy to kulturalnie. Poswiece jej dwie minuty, a potem skieruje do ktoregos z urzednikow bankowych. Zebral sie w sobie, przygotowujac do uprzejmej rozmowy, modlac sie jednoczesnie, zeby telefon nie zadzwonil podczas tej krotkiej chwili, ktora bedzie musial poswiecic na niewazna rozmowe z jakas agentka czy przedsiebiorczynia budowlana.
– No dobrze – odezwal sie w koncu – niech wejdzie.
Pochwycil dokumenty zascielajace biurko i zsunal je do szuflady. Zaciagnal dokladniej krawat, przeczesal dlonia wlosy i poprawil okulary. Nastepnie rozejrzal sie po gabinecie, czy nic nie swiadczy o katastrofalnym nastroju, w jakim sie znajdowal. W miare uspokojony zwrocil sie do otwierajacych sie wlasnie drzwi. Ujrzal recepcjonistke wprowadzajaca goscia, podniosl sie wiec z mechaniczna formulka, jaka zawsze wypowiadal w takich okolicznosciach.
– Witam, bardzo mi przykro, ale moja sekretarka zapodziala gdzies notatke…
I nagle zaniemowil.
– Witaj, Duncanie. – Byla to Olivia Barrow. Odwrocila sie do recepcjonistki.
– Bardzo pani dziekuje.
Mloda kobieta usmiechnela sie i zamknela cicho drzwi pozostawiajac ich samych.
Olivia stala spokojnie, podczas gdy Duncan gapil sie na nia z niedowierzaniem.
– Nie poprosisz mnie, zebym usiadla? – zapytala.
Megan przemierzala dom szukajac corek – znalazla je w koncu w kuchni, meczace sie nad praca domowa. Karen pisala wypracowanie na temat
– Mamo – odezwala sie Lauren – czy tato juz cos wie?
– Jeszcze nic.
– Czy to moze cos znaczyc? – To byl glos Karen.
– Nie wiem. Istotne jest to, zeby zdac sobie sprawe, ze moze wlasnie nic to nie oznacza.
– Martwie sie o Tommy'ego. A jak sie zaziebi albo zachoruje?
– Wszystko bedzie dobrze. Musimy po prostu w to mocno wierzyc – powiedziala Megan.
Karen podniosla sie ze swojego miejsca, podeszla do matki i objela ja mocno. Lauren ujela ja za reke. Megan odczula wyraznie serdecznosc corek. Pomyslala: trzymajcie sie, dziewczeta.
– Nie martw sie, mamo – powiedziala Karen. – My jestesmy z toba, z Tommym tez bedzie wszystko w porzadku.
– Zaloze sie, ze dziadek juz da im popalic – odezwala sie Lauren. – Nie maja pojecia, na kogo sie narwali. Juz im tak zatruje cala przyjemnosc z porwania, ze wyjdzie im bokiem – znasz przeciez naszego dziadka.
Megan oddychala ufnoscia dziewczat, starajac sie uszczknac jej troche dla siebie, napelnic ich ufnoscia wlasne serce.
– Z pewnoscia macie racje – odpowiedziala wreszcie. Dziewczeta uscisnely ja i powrocily na miejsce.
– Mamo, wiesz, ze nie mamy juz w ogole mleka.
– I woda mineralna tez sie skonczyla.
– Mialam pojechac do sklepu – ocknela sie Megan – ale nie moge.
– My pojedziemy – zaofiarowala sie Karen – zrob nam tylko liste zakupow.
– Nie. Wole was miec na oku. Nie znamy tych ludzi i nie wiemy, czego chca. Nie wiem, co by sie stalo, gdyby i was probowali porwac.
– Mamo, to przeciez idiotyczne.
– Jestescie takie pewne? – warknela Megan. Dziewczeta ucichly. Obserwowaly matke z uwaga.
– To chyba jakis test – pomyslala Megan – w jakim stopniu im ufam. Czy traktuje je jak dorosle.
Zawahala sie. W gruncie rzeczy niczego nie rozumieja. Przeciez to jeszcze dzieci. Nie zdaja sobie sprawy z tego, co sie dzieje, bo nie dotyczy ich to bezposrednio. Wiedza tylko, ze cos sie stalo, ale one sa tutaj i zycie biegnie dla nich bez zmian.
– Dobrze – powiedziala w koncu Megan. – Mleko, woda, jakies paczkowane mieso i pieczywo. To wszystko. I jeszcze rozpuszczalna kawa. Dam wam dwadziescia dolarow, jedzcie do najblizszego sklepu na East Prospect. Do