Megan poczerwieniala z gniewu, ugryzla sie jednak w jezyk.

– Dobrze – odrzekla. – Dobrze. Przez moment oboje milczeli.

– Moze wreszcie umyj sie i ubierz. Ja zrobie sniadanie. I jak sie ubierzesz, obudz dziewczeta.

Skinela glowa i prawie nie myslac zaczela zrzucac ubranie na podloge. Duncan wyszedl z pokoju, walczac wciaz z krawatem. Zmuszajac sie, zeby nie patrzec w strone pokoju Tommy'ego zszedl na dol.

Megan zas plakala, otoczona klebami pary z prysznica. Potem wytarla sie szybko, wlozyla dzinsy i bluze. Z kuchni dochodzil zapach smazonego bekonu. Przelknela sline i weszla do pokoju blizniaczek.

– Wstawajcie, dziewczynki.

– Cos sie stalo? – zapytala Lauren.

– Gdzie tata?

– Nic sie nie stalo. Szykuje na dole sniadanie. Prosze, umyjcie sie i ubierzcie.

– Nie idziemy do szkoly?

– Nie, zostaniecie ze mna. Dziewczeta skinely glowami.

– I poscielcie lozka.

– Mamo!

– Sluchajcie, do cholery, wciaz jestesmy rodzina i bedziemy robic to, co zwykle. Prosze poslac lozka!

Potulnie zgodzily sie.

Megan zeszla powoli na dol – miala zamet w glowie. Jestesmy wciaz rodzina. Robic to, co zwykle. Byla wsciekla, ze to powiedziala. Nienawidzila tego, co robila. Uslyszala, ze poszly do lazienki i nie mogla zniesc, ze beda czyste, przygotowane do spedzenia dnia, ze kazala im poslac lozka, co – pomyslala nagle – bylo najglupsza, najbzdurniejsza rzecza na swiecie, jaka mozna robic w czasie, kiedy ich brat jest w rekach porywaczy.

Weszla do kuchni zastanawiajac sie, czy dzienne swiatlo porazi jej wzrok.

Duncan spojrzal na nia.

– Spokojniejsza? – zapytal. Nie odpowiedziala.

– Byl mroz ostatniej nocy – dodal. – Wszystko wyglada jak z krysztalu.

– Wiem – powiedziala nie patrzac na niego. Poczula dreszcz, doskonale zdajac sobie sprawe z tego, ze slonce nie zdola ogrzac jej nawet odrobine.

Olivia Barrow nie wylaczyla silnika, spaliny klebily sie za samochodem jak dym. W wynajetym aucie bylo duszno i cieplo, rozpiela plaszcz. Ustawila lusterko, poprawila kapelusz i drugie, rude wlosy. Rozejrzala sie po ulicy, obserwujac, jak inne samochody ruszaja spod domow w kierunku miasta. Ponownie patrzac w lusterko otarla smuzke rozmazanej szminki z kacika ust. Miala na sobie ladna spodniczke, biala bluzke i drogi welniany plaszcz. Na siedzeniu obok lezala aktowka, wypchana jakas makulatura. Byl to jeden z elementow jej kostiumu. Pasuje do mnie doskonale. Wygladam jak typowa pani domu, ktora wyprawila dzieci do szkoly i teraz wybiera sie do pracy. To miejsce jest tak cudownie podmiejskie, wszystko tu mozna bez trudu przewidziec. Wysokosc hipotek, rat i akcji gieldowych. Neokolonialne biale palisady, zagraniczne samochody, prywatne szkoly. Jedyne, czego im brakuje, to bud sliniacych sie zlocistych psow mysliwskich.

Popatrzyla na dom Megan i Duncana. Nie bylo najmniejszego sladu obecnosci policji. Zadnego podejrzanie nie wyrozniajacego sie samochodu zaparkowanego obok. Nikogo w roboczym stroju. Pracownika firmy telefonicznej udajacego, ze sprawdza linie, a faktycznie instalujacego nowoczesna aparature umozliwiajaca policji podsluchanie nastepnej rozmowy telefonicznej. Tak by sie tutaj odznaczali, ze musialabym byc slepa, zeby ich nie zauwazyc. Dobrze sie spisujecie, Duncanie i Megan. Zgodnie z pierwsza zasada. Im dalej, tym lepiej.

Zza samochodu wyjrzaly promienie slonca. Olivia wlozyla ciemne okulary. Zerknela na zegarek. Dalej, Duncanie, pomyslala. Czas zaczac dzien.

Kiedy tak mowila do siebie, ujrzala samochod wyjezdzajacy z podjazdu.

– Dzien dobry, Duncanie – powiedziala.

Rozesmiala sie widzac, jak jego samochod znika w oddali.

– Zycze ci milego dnia. Wlaczyla bieg.

– Cholernie milego dnia.

Czesc piata. SRODA W POLUDNIE

Duncan czekal. Caly ranek slyszac dzwonek telefonu odczuwal przyplyw niepokoju, zmieniajacego sie w rezygnacje, gdy okazywalo sie, ze to nie porywacze, lecz jakis lokalny przedsiebiorca czy ewentualni kredytobiorcy. Pracowal wykonujac wszystkie dzialania jak maszyna. Ktorys z klientow, zdziwiony jego bezosobowoscia, zapytal, czy nie czuje sie zle. Odpowiedzial, ze to prawdopodobnie atak grypy. To samo powiedzial swojej sekretarce, gdy usilowala przedstawic mu dzisiejszy plan spotkan. Zasugerowala nawet powrot do domu – na szczescie zachowal jeszcze resztke przytomnosci umyslu i odparl, ze to skutek przemeczenia papierkowa robota i ze lepiej bedzie zmienic nieco jego rozklad zajec na najblizszy dzien. Sekretarka pokiwala wspolczujaco glowa i spytala, czy ma ochote napic sie rosolu, ktory mogliby mu przyniesc z najblizszego baru.

Przez chwile uderzylo go, jakim znakomitym wybiegiem jest udawanie grypy. Na Polnocnym Wschodzie chorobe te traktowano jako glowna przyczyne wszelkich odstepstw od normy.

Nastepnie popadl w stan niespokojnego czuwania. Z kazda godzina odczuwal rosnace zdenerwowanie. Nie mogl zrozumiec, czemu porywacze tak sie ociagaja. Szybkosc dzialania jest przeciez jednym z ich atutow. Oczekiwal, ze Olivia da mu poznac swoje zadania, powinna przekazac je juz z samego rana. To bylo do niej niepodobne – tak przeciagac dzialania. Nie byl na to przygotowany. Uprzytomnil sobie, ze w ogole na nic nie byl przygotowany.

Czas jednak biegnie jednakowo dla wszystkich, pomyslal. Czas nie zwalnia ani nie przyspiesza – trudno jednak bylo w to uwierzyc.

Wszystko bedzie dobrze, powtarzal sobie. Wkrotce zadzwoni. Tommy'emu nic nie jest. Moze tylko troche jest przestraszony i zdezorientowany, ale nic mu przeciez nie jest. Podobnie z sedzia – jest rozdrazniony i klotliwy, ale tez nic mu sie nie stalo.

Ona chce mnie tylko zmiekczyc, zebym przestal sie miec na bacznosci, zebym stracil pewnosc siebie.

Wszystko bedzie dobrze.

Kiwal sie na fotelu, sluchajac rytmicznego skrzypienia sprezyn, wtorujacego jego myslom. Popatrzyl na telefon na biurku. Byl nowoczesny, nieduzy – jeden z tych leciutkich wloskich modeli bez widelek. Zalowal, ze nie ma jakiegos staroswieckiego grata z okragla tarcza, ktory brzeczalby przy nakrecaniu numeru i solidnego dzwonka zamiast elektronicznych piskow, do ktorych tak sie przyzwyczail.

Oni zyja. Musza zyc.

Poslyszal stukanie do drzwi – pojawila sie w nich sekretarka.

– Juz prawie pierwsza, panie Richards, chcialabym wyjsc cos zjesc razem z pozostalymi. Czy przyniesc panu lunch?

– Nie, dziekuje ci, Doris. Powiedz w centrali, ze jestem u siebie i zeby laczyli do mnie wszystkie rozmowy z miasta.

– Dobrze, oczywiscie. Czy jednak nie czuje sie pan zbyt chory? Blado pan wyglada.

– Nic mi nie bedzie. Do zobaczenia, Doris.

– Powinien pan jednak jechac do domu odpoczac.

– Bardzo ci dziekuje.

– Prosze pamietac, ze pana ostrzegalam.

– Dziekuje.

– Z pozoru niegrozna grypa moze latwo rozwinac sie w zapalenie pluc.

– Juz dobrze, Doris.

– W porzadku, panie Richards, bede za jakas godzine.

– Nie musisz sie spieszyc.

Zamknela drzwi, a on wyjrzal przez okno. Blekitne poranne niebo zakryly ciezkie, szare chmury.

Вы читаете Dzien zaplaty
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату