snieg. W tym pokoju jest naprawde zimno – pewnie dlatego, ze sciany sa cienkie, a w dodatku ciagnie z dworu przez to miejsce, o ktorym musze pomyslec.

Zastanawial sie, co to za budynek. Przypuszczalnie stary dom wiejski, z pietrowa czescia srodkowa i parterowymi skrzydlami po obu stronach.

Pewnie stoi samotnie wsrod jakichs cholernych lasow, z dala od sasiadow i szosy, stwierdzil ze zloscia. No coz, pomyslal wzdychajac, mowi sie trudno. Nie ma tak oddalonego od cywilizacji miejsca, ktorego nie mozna by odnalezc. Nie ma tak odizolowanego miejsca, ktorego nie dosiegloby prawo.

Przez chwile wyobrazil sobie porywaczy i ogarnela go fala gniewu. Nie postawili nawet straznika przy drzwiach. Sa tak pewni swego, ze wszyscy polozyli sie spac. Nie boja sie Tommy'ego ani mnie, nie boja sie Megan ani Duncana, nie boja sie policji, ktora wpadnie jak burza przez drzwi frontowe i wysle ich zalosne powloki prosto do piekla, czego by im zyczyl.

Poczul sie nieco zawstydzony ta mysla. Powinienem zyczyc sobie raczej, by ich aresztowano i osadzono. By wchlonal ich system.

Bylem jednak sedzia przez trzydziesci lat i nie ufam mojej wlasnej profesji. Ani na jote.

Wlasny cynizm zaskoczyl go. Od nowa zaczal analizowac sytuacje, w jakiej sie znalazl.

Dlaczego porywacze sa tacy pewni siebie? Powinni byc zdenerwowani, spoceni, niespokojni. Powinni sie miotac tam i z powrotem nie mogac zasnac. A zamiast tego w budynku panuje cisza, tak jakby byli typowa podmiejska rodzina odpoczywajaca przed kolejnym pracowitym dniem.

Nie rozumial tego. Powinni byc czujni. Powinni byc przygotowani na wszystko.

Nie bali sie nawet pokazac nam swych twarzy. Cos tu jest nie w porzadku.

Sedzia Pearson zmienil pozycje; bylo mu na lozku niewygodnie.

Z tuzin razy wysluchiwal w sadzie spraw o kidnaping; o uprowadzenia – roznego rodzaju – ponad trzydziesci lat. Probowal przywolac na mysl jakas sprawe, ktora przypominalaby obecna sytuacje, ale nie mogl sie skoncentrowac, przed oczami mial wciaz te kobiete i gorzki usmiech na jej twarzy, kiedy stanela przed nimi na parkingu.

I coz oni zrobili? Porwali nas, a ona zachowywala sie jakby nas znala – albo wiedziala cos o nas. Czegos tu nie rozumiem.

Poczul chlod nocy i naciagnal mocniej koc.

Jest bardzo niebezpieczna, pomyslal. Bardziej niz pozostali, mimo ze maja bron. Tamci nie maja jej determinacji. Ona mi powie, o co tu chodzi, sprawi to jej arogancja. To ona bedzie dyktowac warunki.

Skulil sie na swojej pryczy. Lezal tak z otwartymi oczami, czekajac na nadejscie nowego dnia.

Olivia Barrow wyslizgnela sie z lozka. Byla naga.

Nocny ziab wywolal gesia skorke na jej ramionach i nogach, poczula dreszcz chlodu. Chwycila z lozka koc i zarzucila na ramiona jak peleryne. Zobaczyla, ze Bill Lewis natychmiast zmienil pozycje i pograzyl sie jeszcze glebiej we snie. Byl nudnym kochankiem z tymi swoimi jekami, pospiechem i monotonnymi ruchami. Zachowywal sie, jakby dokonywal pospolitego aktu reprodukcji, natychmiast po orgazmie padl jak martwy. Zagryzla wargi w rozpaczy, ktora przeszyla ja na wspomnienie chwil w lozku z Emily Lewis.

Podeszla do okna i wbila wzrok w ciemnosc ledwo rozjasniona poswiata ksiezyca. To juz zimowy ksiezyc, pomyslala; rzuca takie trupie swiatlo. Wszystko wydaje sie jeszcze zimniejsze, jakby sciete szronem. Okno wychodzilo na tyly domu, stad bylo widac trawiasta laczke ciagnaca sie jakies piecdziesiat metrow az do lasu. Jakbym stala u brzegu oceanu, a las stanowil grzbiet naplywajacej fali. Mozna by sie w nim zgubic w jednej chwili.

Lecz nie ja. Zbyt dokladnie obeszlam cala posiadlosc. Pierwszy raz z ta cholerna agentka od nieruchomosci, ktora koniecznie chciala pokazac mi cos znajdujacego sie blizej miasta. Latwo polknela moja historyjke – 'Swiezo rozwiedziona pisarka szuka absolutnego spokoju, ciszy i odludzia'. Widok gotowki skutecznie przecial wszelkie dalsze pytania. A potem jeszcze ze sto razy, az dokladnie zaznajomilam sie z terenem.

Olivia zwrocila swoje mysli ku wydarzeniom minionego dnia. Wydaly jej sie dziwnie pokawalkowane, tak jakby minely cale dni, czy nawet tygodnie, a nie po prostu pare godzin.

Wszystko okazalo sie zadziwiajaco proste. Zbyt dlugo to wszystko planowalam, zeby teraz cos nie wyszlo. Od pierwszego dnia, kiedy drzwi zatrzasnely sie za mna.

Usmiechnela sie. Wspomniala, jak policja byla pewna, ze kiedy tylko troche posiedzi w wiezieniu, zacznie sypac i powie im wszystko, czego chcieli.

Wspomniala agenta FBI, takiego ukladnego w swoim szarym garniturze i bialej koszuli, z wlosami krotko ostrzyzonymi na wojskowa modle, rozmawial z nia glownie na tematy teorii rewolucji i konspiracji. Usiadl z nia przy malym stoliku i zaczal przekonywac, ze powinna ulatwic sobie zycie.

– Mozemy pani pomoc – mowil. – Mozemy zalatwic pani lepsze warunki, a potem zacznie pani nowe zycie. Prosze pomyslec, panno Barrow, jest pani inteligentna i piekna. Niech pani nie rezygnuje z zycia. Mysli pani, ze pasuje do tych wszystkich dziwek i smieci. Zjedza pania zywcem. Kazdego dnia beda pozerac po kawaleczku pani pieknej, bialej skory, az nic z niej nie zostanie. Wyjdzie pani stad stara, szpetna i zuzyta. I po co? Prosze mi powiedziec, po co?

Agent pochylil sie ku niej konfidencjonalnie, czekajac na odpowiedz.

Plunela mu prosto w twarz.

Na to wspomnienie usmiechnela sie z satysfakcja. Byl tak zaskoczony; zupelnie jak ten kapitan druzyny futbolowej w szkole sredniej, ktoremu odmowila swojego ciala.

Wiezienie wlasciwie nie przerazalo jej. Spodziewala sie jednej, moze dwoch konfrontacji, a potem niechetnej akceptacji. W glebi serca wiedziala, ze te wszystkie dziwki i inne szmaty przyjda w koncu do niej i ona bedzie nimi dyrygowac.

W jakis komiczny sposob – chociaz nie mogla powiedziec tego agentowi FBI ani swemu ojcu, ktorego lez nie byla w stanie zrozumiec, ani adwokatowi, ktorego wynajal, a ktory byl tak zdegustowany jej odmowa wspolpracy przy jej obronie, ani tez sedziemu, ktory ze zloscia wydal na nia wyrok po wygloszeniu bezcelowego wykladu na temat koniecznosci szacunku wobec systemu – nie mogla sie doczekac pojscia do wiezienia.

Najtrudniejsza rzecza w pierwszych dniach bylo przystosowanie sie nie tyle do braku wolnosci, co do fizycznego ograniczenia przestrzeni. Umieszczono ja w pojedynczej celi na pietrze zwanym tu terenem 'klasyfikacji'. Szybko sie dowiedziala, ze bedzie przebywac tu, dopoki wladze zakladu karnego nie orzekna, do jakiego rodzaju skazanych nalezy. W celi bylo jedynie lozko, prysznic i toaleta. Mierzyla dwa czterdziesci od drzwi do sciany i metr osiemdziesiat wszerz. Przemierzyla te odleglosc raz, dwa, a potem uswiadomila sobie, ze zrobila to juz setki razy. Nie zwracala uwagi na kraty, na odglosy wiezienia – bliskosc krzykow, wrzaskow, echa krokow, loskotu zamykanych i otwieranych krat. Gdzies z dala dobiegal dzwiek elektronicznego brzeczyka, kiedy otwierano krate. Bzz, dzyn, dzyn, bzz, dzyn, dzyn. Byl to rytm wiezienia. Byl to halas, ktory odmierzal wielkosc przestrzeni i ograniczenie ruchow.

Zachnela sie, pragnac uwolnic sie od tych wspomnien.

Mysleli, ze uda im sie mnie zaklasyfikowac, zasmiala sie do siebie samej.

Podczas pierwszego obiadu w stolowce po skonczeniu posilku rzucila z loskotem na podloge pusty metalowy talerz. A kubek kawy prosto w twarz pierwszej nadbiegajacej strazniczce. Druga zas uderzyla z taka sila, ze zlamala jej szczeke.

Sama siebie zaklasyfikowalam.

Pamietala, jak ja skatowali. Ale nie udalo im sie zrobic jej krzywdy. Usmiechnela sie na to klamstwo. W rzeczywistosci skatowali mnie bez skrupulow. Bylam cala czarnogranatowa, jeszcze po miesiacu widac bylo since. Myslalam, ze juz zawsze bede utykac.

Ale nie udalo sie im zlamac mnie wewnetrznie. I wazne bylo, zeby im to pokazac. Nigdy nie zdobyli wladzy nade mna, tyle tylko, ze decydowali kiedy otworzyc, a kiedy zamknac drzwi. Znow pomyslala o agencie FBI: 'Lepsze warunki'. Caly czas mialam lepsze warunki. Od pierwszej do ostatniej minuty.

Nagle zauwazyla jakis ruch na tle linii lasu – na zalane swiatlem ksiezyca pole wyszlo stadko jeleni. Coz za okrutne zycie, pomyslala. Taki jelen nie zna niczego poza strachem. Mknie przed siebie, gdy tylko uslyszy najlzejszy szmer. Marznie w zimie, w lecie przesladuja go kleszcze i muchy. Kiedy jelen moze zaznac spokoju? Na pewno nie jesienia, kiedy od New Jersey do

Kanady poluja na nie kretyni z karabinami. Jak ponizajaca musi byc smierc jelenia: zastrzelenie przez jakiegos weekendowego wojownika, ktory mial szczescie, ze nie zabil siebie, swego kolegi albo krowy rolnika. Albo uderzenie samochodu podpitego biznesmena podczas proby przedostania sie przez szose – agonia w powietrzu,

Вы читаете Dzien zaplaty
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату