dziadku, prosze!
Sedzia wiedzial jednak, ze blagania chlopca nie maja dla kobiety zadnego znaczenia.
– Juz dobrze, Tommy. Badz dzielny. Potrafisz byc dzielny. Potrafisz to zrobic, i wszystko bedzie dobrze. Jestem pewien.
Lagodnie postawil Tommy'ego na nogi.
– Bede tutaj. Idz, zrob co trzeba i zaraz wracaj. Ja bede tu caly czas. Nie placz.
Chlopiec lkal gorzko i ramiona mu sie trzesly. Dziadek zobaczyl jednak, ze skinal glowa. Objal go wiec ramieniem i skierowal w strone drzwi. Poczul, jak ogarnia go wielka, bezbrzezna duma.
– Pospiesz sie. Bede na ciebie czekal. Tommy wyszedl zdecydowanym krokiem.
Olivia popatrzyla za nim przez moment, po czym zwrocila sie do sedziego Pearsona.
– Siadaj.
Posluchal jej, spodziewajac sie kolejnej dziwacznej przemowy. Lecz zamiast tego odwrocila sie i szybko wyszla z pokoju.
– Zaraz, zaraz! – zawolal sedzia. Zniknela, zatrzaskujac za soba drzwi.
– Zaraz, Boze! Poczekaj! Tommy! Uslyszal krzyk chlopca:
– Dziadku! Dziadku!
Sedzia zerwal sie na rowne nogi. Jednym susem pokonal ciasna przestrzen i schodki prowadzace na zewnatrz. Zaczal dlonia walic w drzwi.
– Oddaj mi go! Oddaj! Tommy! Tommy! Masz go natychmiast przyprowadzic, niech cie diabli! – Pienil sie z gniewu, strachu, zaskoczenia i niedowierzania. Czul sie zdradzony i ogarniala go wscieklosc. Jego oczy napelnily sie lzami. – Tommy! Tommy! – krzyczal.
Zaczal sie slaniac i osuwac powoli, poniosl porazke, zadrwila z jego uczuc.
I w tym momencie drzwi sie otworzyly.
Wypadl na zewnatrz bez zastanowienia, i widzac drobna postac chlopca, poczul radosc i ulge. Dopiero wtedy zatrzymal sie. Tommy'ego prowadzila Olivia, trzymajac reke na ustach chlopca. Nagle puscila go i pchnela prosto w ramiona dziadka.
Sedzia objal lkajacego chlopca, jego wlasne lzy mieszaly sie ze lzami wnuka.
– Jestem tu, Tommy, juz nie placz. Jestem tu. Bede przy tobie, nie placz. Jestem tu, jestem tu…
Ostatnie slowa wyszeptal prosto do ucha chlopca, uspokajajac go powoli, lecz skutecznie.
Podniosl wzrok. Glaszczac chlopca po glowie i przytulajac do swojej piersi spojrzal Olivii prosto w oczy.
– No i kto tu jest panem, stary? – Ty.
– Widze, ze sie uczysz, Swinio – odparla. Odwrocila sie i wyszla zamykajac drzwi na zatrzask.
Czesc czwarta. SRODA RANO
Kidnaping – na samym poczatku slowo to zelektryzowalo je, mialo w sobie olbrzymi ladunek zagrozenia. Zupelnie nie wiedzialy, jak zareagowac: nigdy nie mialy z czyms podobnym do czynienia. Nigdy nie staly sie ofiarami zadnego przestepstwa, ani tez nie znaly nikogo, kto by nia byl. Nikt ich nigdy nie oszukal, nie wlamano sie do ich domu, nie ukradziono samochodu. Kiedys, co prawda, w poczatkach liceum jakis mezczyzna szedl za nimi az do domu, ale kiedy matka zadzwonila na policje, okazalo sie, ze tajemniczym osobnikiem byl dorosly, opozniony umyslowo syn przewodniczacego rady szkolnej. Zabladzil i byl calkiem nieszkodliwy, a skonczylo sie tym, ze po kolacji blizniaczki odprowadzily go do domu.
Tak wiec, kiedy probowaly zrozumiec dokladnie, co sie wlasciwie dzieje, obie mialy tylko zamet w glowach. Do tego dolaczylo sie poczucie winy i zlosc, gdyz podniecenie i fascynacja wydawaly sie przewazac nad uczuciem leku o dziadka i brata. To, co je spotkalo, wydawalo sie tak nieuchwytne, ze ekscytacja zdominowala je obie. Krzataly sie po kuchni, sfrustrowane prozaicznym zadaniem przygotowania kawy i czegos do jedzenia, dziwiac sie, jak mozna byc w tej sytuacji glodnym i jak mozna bylo kazac
Karen i Lauren zagotowaly wode na kawe i polozyly na tacy cos do jedzenia. Slyszaly podniesione glosy rodzicow, ale nie byly w stanie rozroznic slow. Wiedzialy, ze nie nalezy podsluchiwac, a to, ze staly blisko otwartych drzwi, trudno bylo uznac za swiadome wtracanie sie w nie swoje sprawy.
– Mowia cos o tym, zeby powiedziec nam prawde – wyszeptala Karen. – Co to moze byc?
– Nie wiem. Myslisz, ze nam powiedza? Karen wzruszyla ramionami.
– Oni nigdy nam nic nie chca powiedziec, ale i tak zawsze w koncu sie wygadaja.
– Myslisz, ze maja jakis straszny sekret, ktory zawsze ukrywali przed nami? – zapytala Lauren wstrzymujac oddech. Z nich dwoch to ona byla romantyczka.
– Mama i tata? – odpowiedziala Karen obcesowo. Zawsze byla bardziej praktyczna, nawet jej glos brzmial podobnie do glosu ojca. – Daj spokoj. Spojrz na nich, na Boga. Czy oni wygladaja tak, jakby w ich zyciu byly jakies tajemnice?
– No coz Lauren, nieswiadoma jak bardzo jest bliska prawdy, nie chciala sie uznac za calkowicie pokonana – wszystko jest mozliwe. Nie znalysmy ich w przeszlosci. A w dodatku prawie nie rozmawiaja o czasach sprzed naszych urodzin.
– Wiesz, byli kiedys hippisami, jeszcze zanim tata podjal prace w banku. Pokoj, milosc i kwiaty. Pamietasz to zdjecie, na ktorym tata ma dlugie wlosy i babcine okulary, a mama sukienke w kwiaty…
– …I jest bez stanika. Rozesmialy sie zgodnie.
Byly prawdziwymi blizniaczkami, nie mozna ich bylo odroznic – mialy szczuple, silne ramiona jak ich ojciec, kasztanowate wlosy matki i gietkosc gimnastyczek. Graly w szkolnych druzynach pilki noznej i koszykowki, nalezaly do kolka teatralnego i uczyly sie jezykow obcych. Karen miala zwyczaj sciagac kaciki ust ku dolowi, zas Lauren – unosic wysoko brwi. Karen lubila odgarniac rekami wlosy do tylu, a potem mocno potrzasac glowa. Lauren, kiedy byla zamyslona, stukala lekko palcem w podbrodek. Obie nosily zlote lancuszki ze srebrnymi blaszkami, na ktorych wygrawerowane byly ich imiona, ustepstwo wobec osob spoza rodziny, rodzice bowiem nie mieli zadnych klopotow z ich odroznieniem. Duncan uwazal, ze roznily sie zwyklym pochyleniem glowy i odcieniem glosu, co pozwalalo mu rozpoznac, ktora z corek przyszla akurat do niego. Megan nigdy nie zastanawiala sie nawet nad tym, ze ich identycznosc moglaby stanowic jakis problem. To byly jej dzieci i zawsze potrafilaby natychmiast je rozpoznac.
Jednakze przyjaciele i potencjalni konkurenci czesto nabierali sie – podobienstwo dziewczat bylo dla nich wprost porazajace. Blizniaczki uwielbialy to. Chociaz zawsze poruszaly sie w zgranych grupach kolezanek i kolegow, czy to ze szkoly podstawowej, czy sredniej, jednak czuly sie najlepiej tylko we wlasnym towarzystwie. Megan zauwazyla, ze nieliczne przyjaciolki, ktorym udalo sie naprawde pozyskac zaufanie dziewczat, niezmiennie nalezaly do kategorii odludkow; blizniaczki potrafily byc szczere jedynie wobec samotnikow.
– Myslisz, ze z Tommym jest wszystko w porzadku? – zapytala Lauren. W ich zyciu, wypelnionym codziennymi sprawami, byla jedna rzecz niezmienna, ktora przewyzszala wszelkie inne – ich brat.
Wiele razy rozmawialy o tej chwili – ktora miala miejsce lata temu – kiedy przyszla do nich matka i powiedziala im, ze nie wiadomo co wlasciwie jest Tommy'emu, ale jest on inny niz wszyscy.
A ojciec podszedl do tego inaczej. Wzial je na kolacje do restauracji, a potem do kina, az wreszcie, w drodze powrotnej, usiadl z nimi w samochodzie, a one w spokoju i z uwaga sluchaly, co mowi:
– Zawsze musicie pamietac, ze obie macie siebie nawzajem, a on jest jeden. Musicie go zawsze bronic, poniewaz on tez jest czescia was. W kazdej rodzinie sa problemy, ktorym nalezy stawic czolo, a naszym wyzwaniem jest wlasnie Tommy.
Lauren i Karen nigdy nie zapomnialy tych slow.
Uwazaly tez, ze rodzice zrobili bardzo duzo w sprawie niemocy i apatii Tommy'ego. Zawsze traktowali jego specyficznosc jako cos niezwyklego i jedynego w swoim rodzaju. 'Tak jakby byl bohaterem z ksiazki o wyprawie do niezwyklej czarodziejskiej krainy, jak Narnia czy Srodziemie' – powiedziala kiedys Lauren. – 'Moze caly czas, kiedy jest w tej przestrzeni, obdarza wszystkich miloscia. Moze jest jak Maly Ksiaze, ktory udaje sie w podroz na