bystrzy, uznal. Powinni odebrac mi zegarek. To by nas bardziej zdezorientowalo. A tak, wiemy ktora godzina i ze minelo juz prawie piec godzin, odkad nas pojmali. Jest to dla nas pewna wskazowka.
– Co masz na mysli, dziadku?
– Co wiemy o miejscu, w ktorym jestesmy? Sedzia Pearson wstal. Poczul przyplyw energii.
– Jestesmy na poddaszu – odpowiedzial Tommy.
– A jak sadzisz, gdzie to moze byc?
– Mysle, ze gdzies poza miastem.
– Daleko od Greenfield?
– Niezbyt, bo niezbyt dlugo jechalismy samochodem.
– Co wiemy jeszcze?
– Do tego domu prowadzi dlugi podjazd.
– Skad wiesz?
– Doliczylem do trzydziestu pieciu od chwili, kiedy zjechalismy z szosy.
– Swietnie.
– Mama i tata nie beda musieli jechac po nas daleko. Sedzia usmiechnal sie.
– Chyba to oni zawioza nas do rodzicow. Zwykle tak bywa.
– Fajnie. Chcialbym, zeby sie pospieszyli. Dziadku, czy myslisz, ze wrocimy na noc do domu?
– Nie, chyba nie.
– Przeciez tata moze wypisac im czek.
– Oni beda pewnie chcieli gotowke.
– Mam prawie piecdziesiat dolarow w mojej skarbonce w domu. Myslisz, ze je wezma?
Pearson usmiechnal sie znow.
– Nie. Na pewno zostawia ci twoje pieniadze. Oszczedzasz na cos konkretnego?
Tommy skinal glowa, ale nie powiedzial nic.
– Na co?
– Ale obiecasz, ze nie powiesz mamie?
– Nie powiem. Obiecuje.
– Chce kupic skateboard.
– A to nie jest troche… zbyt niebezpieczne?
– Troche, ale bede nosil kask i nakolanniki, jak inne dzieci w szkole.
– Masz przeciez taki ladny rower. Pamietasz, kiedy twoj tata i ja przywiezlismy ci go?
Pokiwal glowa.
– Cos z nim nie tak?
– Nic… tylko…
– Chcesz skateboard.
– No wlasnie.
– Dobrze, nie powiem nikomu. I wiesz co, kiedy wrocimy do domu, dam ci piec dolarow, zebys dolozyl do swojej skarbonki.
– Fajnie.
Sedzia Pearson ponownie rozejrzal sie po stryszku. Posrodku sufitu zwisala pojedyncza, jaskrawo swiecaca zarowka. Moga gasic i zapalac swiatlo za pomoca kontaktu przy drzwiach.
– Tommy, mysle, ze czas bysmy sie lepiej przyjrzeli naszemu poddaszu.
– Dobrze – zgodzil sie Tommy wstajac z miejsca.
– Tylko zdejmij buty – powiedzial miekko sedzia. – Nie rzucaj ich na podloge, tylko poloz na lozku. I chodz po cichutku, dobrze?
– Dlaczego, dziadku?
– Po co ci ludzie na dole maja slyszec, ze tutaj myszkujemy. Tommy wykonal polecenie dziadka.
– Dobrze – pochwalil go sedzia. – Zaczynamy.
Starszy pan i chlopiec przystapili do badania kazdego zakatka stryszku.
– Czego szukamy? – wyszeptal chlopiec.
– Jeszcze nie wiem.
Pod jedna ze scian Tommy znalazl na podlodze dlugi, zakurzony gwozdz. Wreczyl go dziadkowi.
– Swietnie, swietnie – pochwalil go starszy pan, chowajac gwozdz do kieszeni. Szukali dalej. Nagle Pearson zatrzymal sie. Polozyl dlon na drewnianej okladzinie. – Czujesz?
– Zimno. W tym miejscu jest zimniej.
Sedzia Pearson mocniej przycisnal reke do sciany.
– Moze uda nam sie tedy wydostac. Tu nie ma izolacji. Moze kiedys bylo tu okno?
Myszkowali nadal. Kiedy dotarli do drzwi, Tommy zwrocil uwage, ze gwozdzie mocujace je na zawiasach nie byly zbyt mocno przybite.
Dokladnie obejrzeli tez oba wojskowe lozka. Na jednym z ram obluzowana byla metalowa klamra. Sedzia pomajstrowal przy niej i stwierdzil:
– Moge ja oderwac.
Potem usiadl na lozku i wlozyl buty. Tommy uczynil to samo.
– Nie znalezlismy zbyt duzo – ocenil chlopiec.
– Nie masz racji. Znalazles gwozdz, odkrylismy slabe miejsce, dzieki ktoremu moze zdolamy uwolnic sie, i kawalek metalu, ktory moze nam posluzyc za bron. Dowiedzielismy sie czegos o drzwiach, chociaz za wczesnie mowic, jak to wykorzystamy. Spisalismy sie lepiej, niz zakladalem. Duzo lepiej.
Optymizm w jego glosie podtrzymal chlopca na duchu. Lecz po chwili powiedzial:
– Och, dziadku, jestem taki zmeczony i chcialbym byc w domu. – Przytulil sie mocno do niego. – I wciaz sie boje.
Chlopiec przymknal oczy i sedzia pomyslal, ze dobrze by bylo, gdyby zasnal. Poglaskal go po czole i uzmyslowil sobie, ze i jemu samemu tez zamykaja sie oczy. Zdziwil sie, ze opuscila go wczesniejsza czujnosc. Poczul, ze jego cialo domaga sie wypoczynku, na przekor napieciu i strachowi. Oparl glowe o sciane.
Nagle Tommy wyprostowal sie.
– Ida! – powiedzial.
Sedzia otworzyl oczy. Uslyszal kroki w korytarzu. Ktos polozyl reke na klamce.
– Jestem tu, Tommy. Nie denerwuj sie.
Jak to glupio zabrzmialo, pomyslal. Ale nie mogl wymyslic nic innego.
Olivia Barrow otworzyla drzwi i weszla do pokoiku. Zauwazyla, ze jej podopieczni cofneli sie jakby do sciany, a na ich twarzach odmalowal sie niepokoj.
– Skonczyliscie jesc? – zapytala ostro. Tommy i dziadek skineli glowami.
– To dobrze. Musicie byc silni – ciagnela, nieswiadomie powtarzajac slowa Tommy'ego. – Nie wiadomo, jak dlugo to potrwa. – Zblizyla sie do nich. – Pokaz czolo, stary.
– Nic sie nie stalo – odparl sedzia. Nie pozwole, zeby mnie popychala. Nie tym razem.
– Prosze mi pokazac!
– Powiedzialem juz, ze jest w porzadku. Zawahala sie.
– A wiec chcesz sie ze mna pobawic, co? Pokrecil przeczaco glowa.
– Czy ty nic nie rozumiesz, stary sukinsynu?
– Slucham?
– Zadalam ci pytanie!
– Co mam rozumiec?
– Ze jestescie w kiepskiej sytuacji.
– Prosze pani – zaczal przemowe sedzia Pearson, tonem, w ktorym przebijala irytacja, ale i wlasciwa mu rzeczowosc – macie nas. Porwaliscie nas, nie dajac nam jakiejkolwiek szansy. Uderzyla mnie pani i przestraszyla chlopca. Zamkneliscie nas na strychu w tej dziurze. Jego rodzicow postawiliscie zapewne w sytuacji bez wyjscia. Macie nas w swoich rekach. Brawo! Dlaczego nie zajmie sie pani swoimi sprawami? Chyba nie jest pani sadystka! Wiec prosze dac nam spokoj, paniusiu. Prosze przestac tu rozrabiac! Nie ma powodu ciagnac tego minuty dluzej niz to konieczne. Niech pani wydusi te swoje cholerne pieniadze i pusci nas do domu!