nieskonczonosc. – 'Az dojedziemy' – odpowiadal. – 'Ale jak dlugo' – upierala sie. – Dlugo. – Ale jak dlugo? W koncu po dwudziestu minutach postanowil: Powiem jej prawde. – 'Megan, zostaly jeszcze dwie godziny, wiec zajmij sie czyms, popatrz przez okno, albo zagraj w cos z mama, ale przestan wreszcie pytac – jak dlugo'. Dziewczynka zaczela krzyczec: 'Dwie godziny! Chce do domu!' A on az zgrzytnal zebami.

Ale to byla jedynie malenka prawda. A co z powaznymi sprawami? Na przyklad, czy mamy jakies szanse. Czy w ogole przezyjemy?

– Mysle, Tommy, ze posiedzimy tu co najmniej jeszcze jeden dzien. Widzial jak wargi chlopcu zadrzaly.

– Czemu? Chlopiec drzal.

– Mysle, ze zazadali od twego taty pieniedzy, a on musi je zebrac, wiec to potrwa troche. Juz ci tlumaczylem.

Tommy pokiwal glowa, ale trzasl sie w dalszym ciagu.

– Chce stad isc – powiedzial. Sedzia spostrzegl naplywajace do oczu lzy. – Chce isc do domu – powtarzal coraz wyzszym glosem, przerywanym lkaniem. – Chce isc do domu, do domu, do domu…

Dziadek mocno objal go ramionami.

Lecz chlopiec, zamiast sie uspokoic w cieplym mocnym uscisku, nagle wybuchnal, odpychajac sedziego.

– Chce stad isc! Chce stad isc! – wrzeszczal, tupiac z wscieklosci. Nagle zerwal sie i podbiegl do drzwi strychu walac w nie gola dlonia jak w ogromny rezonujacy beben. – Chce stad isc!! – krzyczal przerazliwie.

Sedzia podbiegl i schwycil go za ramiona. Probowal go odciagnac, ale chlopiec byl silniejszy.

Nie, tylko nie to, pomyslal sedzia. Tylko nie teraz, Tommy, nie teraz, blagam.

Chlopiec po raz drugi wyrwal sie z objec dziadka i rzucil sie calym ciezarem na drzwi, ktore skrzypnely pod naporem ciala dziecka.

– Wyjsc, wyjsc, wyjsc!! Do domu!! – krzyczal Tommy.

Gdy sedzia probowal powstrzymac go po raz trzeci, Tommy rzucil sie na niego z piesciami.

– Nie, nie, nie!! Do domu!!

Sedzia przewrocil sie do tylu zaskoczony nagloscia ataku.

Boze, on juz nie panuje nad soba, pomyslal. A ja nie dam rady. Gdy nastepowal jeden z tych jego atakow, trzeba bylo calej sily Duncana i Megan, zeby go powstrzymac. Nie poradze sobie sam.

Tommy znow grzmocil piesciami w drzwi. Halas zdawal sie rozsadzac caly dom, wibrujacy jak od ciosow olbrzyma.

Sedzia uslyszal tupot nog po schodach. Boze, ida tu!

– Tommy, przestan, blagam cie, przestan – prosil, starajac sie bez rezultatu odciagnac chlopca od drzwi.

– Pusc mnie! Puszczaj! – wrzeszczalo histerycznie dziecko.

– Tommy, to ja, twoj dziadek… – Sedzia bezskutecznie probowal oderwac chlopca od drzwi. Zobaczyl krew na jego dloniach i ten widok przerazil go jeszcze bardziej. – Tommy – krzyczal – Tommy.

– Nie, nieeee!! – krzyczal Tommy czujac na ramionach rece dziadka.

Sedzia uslyszal dzwiek odsuwania rygla, chwycil chlopca i szarpnal go do tylu z calej mocy.

Tommy wydal dlugi przerazliwy krzyk, ktory rozbrzmial echem w malenkim pokoju i rozszedl sie po calym domu.

Olivia Barrow i Bill Lewis wpadli do srodka trzymajac w pogotowiu bron – na ich twarzach malowalo sie zmieszanie a nawet slad niepokoju. Staneli wpatrujac sie w miotajace sie dziecko, w ramionach dziadka.

– Nie chce, nie chce! – krzyczal Tommy. – Pusccie mnie, idzcie stad!!

– Zamknij sie! – wrzasnal Bill Lewis.

– Spokoj! – zawtorowala Olivia.

Ale na Tommym nie robilo to zadnego wrazenia – oczy mial zamkniete, a cialo jakby wstrzasane pradem elektrycznym.

– Nie utrzymam go – krzyknal nagle sedzia, czujac, ze chlopiec wyslizguje mu sie z rak.

Bojac sie, ze zlamie ramie wnuka, wypuscil go z objec. Tommy runal do drzwi, niepomny na doroslych zagradzajacych mu droge bronia.

– Jezu – wykrzyknal Bill Lewis, ktory az cofnal sie pod naporem wscieklego ataku dziecka.

Chlopiec ciagle wydawal z siebie przeciagly krzyk, unieruchomiony przez nowa pare ramion. Walczyl dziko rozdajac ciosy i kopiac z niesamowita sila.

– Zaraz go zastrzele! – rozdarl sie Bill Lewis do sedziego.

– To na nic – trzeba go tylko mocno trzymac!

– Nie ruszaj sie – krzyknela Olivia, kierujac bron na sedziego.

– Rany, pomozcie mi! – zawyl Lewis. Runal na podloge, bezskutecznie probujac powstrzymac Tommy'ego. Upuscil pistolet, gdy chlopiec rzucil sie na niego z zebami. Bron zagrzechotala na podlodze. – Olivio, do cholery!

– Nie ruszac sie – krzyknela ponownie.

– Pieprze cie! – ryknal sedzia, rzucajac sie na sklebiona pare na podlodze, pomagajac Lewisowi okielznac chlopca. Obaj chwycili mocno Tommy'ego za rece i nogi, przygnietli go wspolnie do podlogi.

– Nie ruszac sie – powtorzyla Olivia, ale tym razem rozkaz byl nie na miejscu, bo wszyscy zastygli nieruchomo wytezajac miesnie.

Sedzia rozejrzal sie i zauwazyl bron Billa Lewisa w zasiegu reki. Boze, przemknelo mu przez mysl, pistolet.

Zawahal sie. Po chwili jego reka powoli zaczela posuwac sie do przodu. Wtedy uslyszal spokojny, rowny, pewny glos Olivii, ktory po panujacym halasie zabrzmial jak szept:

– Umrzesz, stary czlowieku. Tylko sprobuj, a umrzesz. Sedzia przymknal oczy, myslac ile jeszcze okazji zaprzepasci.

– Ale – powiedzial glosno – o czym, do diabla, mowisz?

Bill Lewis, nieswiadom tego, co zaszlo miedzy sedzia a Olivia, spojrzal na nich i wyszeptal:

– Sam bym go nie utrzymal. – Zagryzl wargi, gdy Tommy znow sie szarpnal.

I nagle, cialo chlopca stalo sie bezwladne i zwiotczale. – Rany! – wykrzyknal Bill. – Co, do diabla?! Zrobilem mu krzywde?

– Nie – odpowiedzial sedzia, powoli sie uspokajajac. – To tylko cos w rodzaju omdlenia. Koncowe stadium ataku. Pomozcie mi przeniesc go na lozko.

Oczy Tommy'ego byly szeroko otwarte, oddech powolny i plytki.

– Rusz sie – sedzia spojrzal na Olivie. – Nie stoj na drodze. Zawahala sie, potem pospiesznie przygotowala poslanie na jednej z prycz.

Czy nic mu nie bedzie? – spytal Bill Lewis. – Dal nam niezle popalic.

– Poczuje sie lepiej, gdy wreszcie stad wyjdzie. – Sedzia Pearson spojrzal na Olivie wskazujac ja palcem. – Przynies betadin i plastry – ma cale dlonie pokaleczone. Wiedzialas o tym, prawda? Wszystko sobie zaplanowalas, lacznie z mozliwoscia wystapienia u niego ataku.

– Wiedzialam, ze jest dzieckiem specjalnej troski, ale to nie bylo zaplanowane… – zaczela. Rzucila mu zle spojrzenie. – Przykro mi, po prostu cholerny pech. Odtad trzymanie go w ryzach to twoja dzialka.

– Zrobie, co bede mogl – warknal sedzia.

– Czy potrzeba mu jakichs lekarstw albo co? – spytal Lewis. – Mozemy dostarczyc mu wszystko, co potrzebne… – Stal przy lozku gapiac sie na chlopca.

– Moze okryc go kocem? – zaproponowal.

Dobrze – odparl sedzia, nie spuszczajac wzroku z Olivii.

– Przyniose – powiedzial Lewis. – Rany, jeszcze czegos takiego nie widzialem.

Olivia obrzucila go wscieklym spojrzeniem.

– Przynies apteczke – powiedziala. – Opatrz dzieciaka.

Obrocila sie na piecie i wyszla, zostawiajac przy lozku chlopca sedziego, czekajacego na powrot Billa Lewisa.

Ramon Gutierrez zaparkowal przy trzeciej przecznicy liczac od domu Megan i Duncana i wyszedl w chlod nocy. Obciagnal kurtke czujac pierwszy zimowy powiew na skorze. Pomyslal o zimowych nocach Poludniowego Bronxu w czasach swojej mlodosci, gdy towarzyszyly mu zimno i nedza. To byly znacznie gorsze czasy niz obecne,

Вы читаете Dzien zaplaty
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату