rachunki i przelac na nie odpowiednie sumy. Tak sie dzisiaj robi: nieco tworczej matematyki, uszczkniecie drobnych odsetek od wielkich sum, przelanie pieniedzy na fikcyjny rachunek, a potem ich ponowny transfer do filii ktoregos z bankow na Bahamach. Znal kiedys czlowieka z konkurencji, ktorego przylapano na podobnej operacji. Zlapano go, poniewaz zrobil jeden podstawowy blad: mial przerost ambicji. Tak jak ze wszystkimi dzialaniami zwiazanymi z pieniedzmi – sukces jest ojcem zachlannosci. Jesli jestes umiarkowany w swoich zapedach, jesli ograniczasz sie do tego, by zyc wygodnie, a nie robic od razu wielki majatek, to wcale nie jest trudno uniknac zdemaskowania.
Przypomnial sobie nagle jak kiedys, jako dziecko, wybral sie do sklepiku z kolega z sasiedztwa. Chlopak dzialal na wszystkich rowiesnikow jak magnes; nieco starszy, troche sprytniejszy, pelen szalonych, mlodzienczych pomyslow. Rozhukany urwis. Piegowaty, rudy, zawziety – syn miejscowego policjanta, co w oczach calej dzieciarni podnosilo jeszcze jego autorytet; to on zawsze zjezdzal rowerem z pagorka na leb na szyje, to on byl tym, ktory pierwszy popalal papierosy. To on pierwszy wchodzil na swiezy trzesacy jeszcze lod na stawie Fishera. I on pierwszy skakal do zimnej, czarnej wody w kamieniolomach, smiejac sie z innych, spogladajacych niepewnie na wielki napis: UWAGA! NIEBEZPIECZENSTWO – ZAKAZ KAPIELI, ustawiony tu przez ojcow miasta. A ja zawsze bylem drugi, pomyslal Duncan. Zawsze musialem przez moment wahac sie i to przesadzalo o tym, ze nie bylem pierwszy, ale zaraz potem startowalem do przodu. Bylo tak, jakbym czekal, by ktos inny byl pierwszy i dopiero wtedy ja osmielalem sie zrobic to samo. Zawsze bylem drugi z kolei, a moja chwilowa zwloka zamieniala sie w poczucie winy, ktore kazalo mi natychmiast sprawdzac samego siebie.
Pamietal, jak tamten chlopiec krecil sie miedzy stojacymi polkami, to w jednym przejsciu, to w drugim, niby szukajac czegos specjalnego, a w rzeczywistosci krazyl kolo polki z lizakami, czekajac tylko na dogodny moment. Kiedy juz napchal sobie kieszenie, wtedy – z brawura wlasciwa tylko jego wiekowi – podszedl do lady i zapytal ekspedientke, czy maja jakies ladne pocztowki dla jego siostry, bedacej wlasnie w szpitalu. Kobieta wskazala na wlasciwe miejsce, gdzie chlopiec zawahal sie przez chwile, po czym powiedzial: 'Dziekuje, nie – nie o takie mi chodzi' i wyszedl ze sklepu. A na zewnatrz, na ulicy, pokazal innym to, co ukradl. Potem popatrzyl na Duncana: teraz twoja kolej.
I Duncan sprobowal.
Widzial jak kobieta za lada patrzyla na niego, kiedy robil to samo co jego przyjaciel, to znaczy krecil sie obok polek. A kiedy odwrocila sie, chwycil jednego lizaka i wsunal go do kieszeni.
Potem, dokladnie jak tamten, podszedl do ekspedientki. 'Ty tez chcesz pocztowke dla siostry, tak?' – zapytala z sarkazmem, co natychmiast upewnilo Duncana, ze ona wiedziala o wszystkim, ze jego przyjaciel nie wyszedl ze sklepu z czyms, czego ona, z jakichs wzgledow, nie pozwolilaby mu wziac. Nie powiedzial jednak ani slowa, pogrzebal w kieszeni, wyciagnal cwiercdolarowke i polozyl na ladzie. Po czym zaczal uciekac, chociaz zaplacil za to, o czym myslal, ze ukradl, ale kobieta krzyknela za nim: 'Hej, wez reszte'. A on odpowiedzial: 'Nie, nie, tyle wlasnie jestesmy winni', myslac o cukierkach, ktore wzial jego kolega, i wybiegl ze sklepu.
Mial wtedy dziewiec lat.
Zawiodly mnie nerwy i to bylo male miasteczko, a ojciec ukaralby mnie, gdyby dowiedzial sie o wszystkim. Po raz pierwszy od wielu lat Duncan pomyslal o swoich rodzicach. Obydwoje byli nauczycielami, choc ojciec niedlugo przed smiercia awansowal na dyrektora szkoly sredniej w podmiejskiej dzielnicy Nowego Jorku. Oboje zgineli w wypadku samochodowym pewnej jesiennej nocy. Nie byli jeszcze zbyt starzy, a on zaczynal wlasnie ostatni rok nauki w college'u.
Stanowy policjant w sposob oficjalny i beznamietny poinformowal go o tym tego samego wieczora dzwoniac do akademika. Odebral telefon w hallu, gdzie krecilo sie z nudow paru innych studentow, podsluchujac go bez zenady. Byli ciekawi, czy moze rozmawia ze swoja dziewczyna, czy jest ladna, czy byl juz z nia w lozku – a ich ciekawosc jeszcze bardziej sie wzmogla, kiedy zorientowali sie, ze to nie dzwoni ona.
Duncan wspomnial, jak jego wuj zadzwonil do niego godzine pozniej. Ten niezrownowazony czlowiek, ktorego Duncan prawie nie znal, byl bliski histerii. Uspokoil sie dopiero, gdy uprzytomnil sobie, ze to on musi zajac sie kremacja. Wszystko odbylo sie w strasznym pospiechu. Ledwie sie tutaj pojawili, a za chwile juz ich nie bylo. To byl jedyny raz w zyciu, kiedy naprawde pragnal miec brata lub siostre. Pogrzeb byl sztywny i oficjalny. Bez prawdziwych lez, prawdziwych uczuc, jedynie szereg znajomych, ktorzy pokazali sie tutaj z obowiazku. Kierownictwo szkoly. Nauczyciele. Lokalni politycy. Kiedy umarla matka Megan, bylo zupelnie inaczej. Ludzie kochali ja. Ale tutejsi ludzie nie znali mojej matki i ojca i stad to obojetne podejscie do ich smierci. Zreszta chyba i ja nie znalem ich lepiej.
To wlasnie dlatego postanowilem, ze bede zyc dla moich dzieci. Nie chcialem dopuscic, aby jakies sprawy oddzielily mnie od nich. I nawet jesli ukradlem nieco czasu na dodatkowa prace lub partie tenisa w letni poranek, zwracalem im go, jakby czas byl czyms w rodzaju zetonu. Rozumialem dlug, jaki rodzice winni sa swoim dzieciom. Jestesmy jak okienko bankowe, ktorego nigdy sie nie zamyka, ktore zawsze otwarte jest dla potrzebujacych wyplaty. I tak bez konca. I tak powinno byc.
Przed oczami Duncana stanal znow Tommy, w swoim pokoiku. Moglem cie stracic, pomyslal. Przypomnial sobie te wszystkie chwile, kiedy odpowiadal mu ostrym tonem lub odmawial mu czegos. Tego nie dalo sie juz naprawic. Tych wszystkich drobnych kradziezy, kiedy pozbawialem mojego syna odrobiny przyjemnosci – nawet jesli robilem to jakby z obowiazku, zeby go czegos nauczyc, zeby w rodzinie panowal lad.
Tommy. Dawalem mu rozne rzeczy i rozne rzeczy mu zabieralem; probowalem go uczyc zycia. Przygarnialem go, kiedy byl na dnie, i probowalem stawiac go na nogi. To wlasnie znaczy byc ojcem. A teraz istnieje mozliwosc, ze nie bede w stanie postawic go na nogi Nie pozwole, by tak sie stalo. Nie bede sie wahal. Znowu zobaczyl siebie samego w dziecinstwie, zawsze powstrzymujacego sie, chocby na mala chwilke. Ale nie teraz, powiedzial sobie. Tak jakby wydawal swemu sercu precyzyjna, wojskowa komende. Tym razem nie zawaham sie. Ani przez tysieczna czesc sekundy.
Duncan wstal, poszedl do drzwi swojego gabinetu i otworzyl je. Rozejrzal sie po banku. Zblizal sie koniec dnia pracy i widzial, jak personel ze wzmozona energia wykonuje swoje ostatnie czynnosci sluzbowe.
Jutro, w piatek, pomyslal, bank bedzie otwarty do pozna, aby przyjac tradycyjny natlok weekendowych klientow. W godzinach popoludniowych, od 17.00 do 19.00.
Wiedzial, ze tylko przy tej okazji bank bywa otwarty nieco dluzej.
Sedzia Pearson gral na poddaszu z wnukiem w papier, kamien i nozyczki, probujac zabic czas. Razem odliczali: raz, dwa, trzy, juz! i wyrzucali przed siebie zacisnieta piesc, dwa rozczapierzone palce lub plaska dlon. Papier przykrywa kamien. Kamien strzaskuje nozyczki. Nozyczki tna papier. Raz Tommy wygrywal, raz sedzia. I znowu Tommy. Czas uplywal powoli. Jeszcze raz i znowu. Raz, dwa, trzy, juz.
Dzien mijal zrywami. Kiedy w porze lunchu pojawil sie Bill Lewis, obiecal, ze przyniesie im talie kart do gry, ale pozniej wrocil przepraszajac, ze nie udalo mu sie ich znalezc. Przyrzekl, ze kupi karty w sklepie, kiedy Olivia znow wysle go na miasto, ale tylko pod warunkiem, ze ona na to sie zgodzi. Z wyraznym zazenowaniem poinformowal sedziego, ze Olivia nie pozwolila na dostarczenie im czegos do czytania ani telewizora. A kiedy Tommy poprosil o olowek i kartki papieru, zeby mogl porysowac sobie albo napisac list, Lewis tylko pokrecil glowa. Przykro mu, ale musza sie zajac czyms we wlasnym zakresie.