Tak wiec obaj spedzali czas glownie na grze w slowka. Znow przypomnialo sie sedziemu, jak przez dluzszy czas zamkniety byl w samochodzie. W pewnym momencie poradzil Tommy'emu cwiczenia gimnastyczne, aby rozciagnal troche miesnie i stracil nieco energii, ktora skumulowana, mogla w nim znienacka wybuchnac. Razem z nim machal rekami, uprzytomniajac sobie, ze sam tez zesztywnial i zdretwial.
Nudy nienawidzil chyba jeszcze bardziej niz zamkniecia. Byl na siebie zly, ze pozwolil na to, by znalezli sie w sytuacji takiej banalnej bezczynnosci. Musze zaczac myslec, powtarzal sobie, ale nie mogl wyzwolic sie z apatii.
Odczuwal niemal bol fizyczny, jak dreczace rwanie zeba, czy uporczywe cmienie skreconej kostki. Wiedzial, ze jest tym maksymalnie wyczerpany, a jednak nie robil nic, tylko patrzyl, jak czas wolno wycieka wraz z uplywem dnia. Czul, jakby napiecie sytuacji nie tyle oslablo, co odepchniete zostalo gdzies na ubocze. Nieznosna mu byla mysl, ze Olivia lub ktorys z towarzyszy moze w kazdej chwili wejsc na poddasze i skonczyc z nimi. Te ostatnie gorzkie godziny byly wrecz marnowane w monotonnej, otepiajacej nudzie. Byloby okropne nie robic w ostatnich minutach zycia niczego poza ziewaniem z nudow.
Popatrzyl na Tommy'ego, ktory wyciagnal gwozdz, znaleziony podczas pierwszych godzin spedzonych w pokoju, i skrobal nim cos na drewnianych listewkach sciany. Dzwiek przypominal drapanie miotanej wiatrem galezi drzewa o szybe. Zobaczyl, ze chlopiec probuje napisac na drewnie swoje inicjaly, potem inicjaly dziadka. Usmiechnal sie.
– Dodaj tez date.
– Dobrze – odparl Tommy. – Cos jeszcze?
– Nie. Chociaz poczekaj. Moze cos w rodzaju wiadomosci.
– Zeby ktos przeczytal?
– Tak, na przyklad tata albo mama.
– Aha, to jasne.
Wzial sie do skrobania, szybko ale starannie, z wlasciwa malemu chlopcu rzeczowoscia. Po chwili dziadek zapytal:
– No i co napisales?
– Tesknimy za wami i kochamy was. Czy dobrze?
– Doskonale.
– Oni nie pozwoliliby mi napisac takiego listu.
– Na pewno.
Tommy wreczyl gwozdz dziadkowi, ktory schowal go pod poduszke. Chcial go zapytac co sie teraz stanie, ale zaraz uswiadomil sobie, ze tego nikt nie wie i wstrzymal sie. Patrzac na dziadka zauwazyl, ze jego twarz jest bledsza niz zwykle, wlosy jeszcze bardziej biale, a skora niemal przezroczysta. Zmartwil sie, ze moze zle sie czuje. Zmarkotnial i przytulil sie do starszego pana.
– Co jest, Tommy?
Tommy pokrecil przeczaco glowa.
– No, Tommy, co sie dzieje?
– Przez chwile przelaklem sie. Ze moglbym tu byc sam.
– Przeciez tu jestem.
– Wiem, ale przestraszylem sie, ze mogloby cie tu nie byc.
Sedzia Pearson ogarnal dziecko ramieniem. Usmiechnal sie do chlopca.
– Daj spokoj, Tommy, nie mam zamiaru zniknac nagle. Juz ci powiedzialem na samym poczatku – jestesmy tu razem i bedziemy razem az do konca. Nie denerwuj sie, zapewniam cie, ze juz bardzo niedlugo bedziesz w domu z mama i tata, jedzac pizze i opowiadajac o naszej przygodzie.
– Tak myslisz?
– Jasne. A wyobraz sobie, jak bedziecie sie cieszyc razem z Lauren i Karen. Zaloze sie, ze beda chcialy uslyszec o wszystkim, co sie nam przydarzylo.
– O, jestem pewny, ze tak.
– A wiec nie martw sie. Wiem, ze trudno jest tak tutaj siedziec. Ale to juz niedlugo sie skonczy i bedziemy mieli co opowiadac.
Tommy westchnal i troche sie rozluznil. Po paru sekundach odezwal sie znowu.
– Dziadku, prosze, opowiedz mi cos.
– Dobrze, Tommy. A o czym bys chcial?
– O tobie, jak byles mlody. Jak dzielnie dawales sobie rade, kiedy byles w wojsku. Starszy pan usmiechnal sie.
– Jak sie raz bylo zolnierzem, to zawsze juz jest sie zolnierzem – powiedzial. – Czy wiesz, ze mottem naszego korpusu bylo
– Juz ci o tym mowilem? – Starszy pan rozesmial sie i dal chlopcu sojke w bok. – Chcesz powiedziec, ze sie powtarzam? – Zaczal go laskotac, a Tommy zwijal sie i wykrecal, az wreszcie zachichotal.
– Tak, tak, nie, nie, prosze, dziadku. Nie powinnismy tak sie smiac.
– Dlaczego?
– Mogliby nas uslyszec i rozgniewac sie.
– To ich pech. My nie damy sie im zastraszyc. A zreszta, smiech to zdrowie. Czy opowiadalem ci juz, jak smiech uratowal mi zycie?
– Nie. Jak to sie stalo?
– To bylo na Guadalcanal – wiesz, co to za miejsce, prawda?
– Uhm – skinal Tommy.
– Moj pluton byl na szpicy. To znaczy, ze bylismy na przedzie calego batalionu i przedzieralismy sie przez dzungle. Nie wiedzialem, gdzie jest nieprzyjaciel; nie bylismy pewni, czy ma zamiar nas zaatakowac, czy to my bedziemy atakowac jego. Bylo ciemno, goraco i niesamowicie, kiedy wreszcie zatrzymalismy sie na nocleg, ukopalismy sie, wpatrywalismy sie w noc, czekajac na rozkazy, probujac sie zdrzemnac, niepewni, co moze sie stac. Czy opowiadalem ci juz kiedys o tym?
– Nie, nie, no i co dalej?
– No coz, wszyscy bylismy przekonani, ze szykuja sie klopoty. Wiedzielismy, ze wrog jest gdzies obok, ze czeka tylko na wlasciwy moment, tak wiec bylismy niezle wystraszeni. Nie roznilo sie to zbytnio od sytuacji nas obu – my tez sie denerwujemy, poniewaz nie mamy pojecia co nas czeka.
– No a co z tym smiechem?
– Juz ci mowie. W plutonie byl pewien czlowiek, Jerry Larsen z New Jersey – nazywalismy go Jersey Jerry – i on, kiedy czul sie niewyraznie, zawsze opowiadal dowcip. Za kazdym razem ten sam dowcip.
– O czym?
Sedziemu przed oczami stanal nagle obraz samego siebie, przykucnietego za workami z piaskiem, mlodego, spoconego, umorusanego brudnym piachem po jednej z bitew na wyspie, i sluchajacego o Samotnym Rangerze i Tonto oraz bandzie dzikich Indian i Wspanialym Siwku. Pamietal glowna kwestie w dowcipie: 'Powiedzialem ciapa, nie cipa, tepaku'. Usmiechnal sie. Ciapa, nie cipa. Spojrzal na wnuka, zastanawiajac sie, czy zna to slowo. Moze tak, a moze nie. Zawsze trudno jest wyczuc, co dzieci wiedza, a tym bardziej co rozumieja.
– No coz, to jest dowcip dla doroslych.
– Nieprzyzwoity?
– Tak' a kto nauczyl cie tego okreslenia?
– Karen i Lauren.
– I co ci jeszcze powiedzialy?
– Wlasciwie wiecej nic. Powiedzialy, ze jestem za maly.
– Rzeczywiscie, jestes.
– Och dziadku, prosze.
– Jestes za maly.
– Opowiesz mi ten dowcip?
– Kiedy bedziesz starszy. – Och, dziadku.
– Kiedy bedziesz starszy. Taki jak Karen i Lauren.
– No dobrze – zgodzil sie Tommy niechetnie. – No wiec co sie stalo?