Wstal, podszedl do drzwi i wyjrzal z gabinetu. Glowna hala byla pelna swiatel i ruchu. Pracownicy wykonywali ostatnie czynnosci przed wyjsciem. Kasjerzy liczyli wplywy, sortowali przekazy i czeki. Wszystko szlo swoim torem, tak jak lubia bankierzy, pomyslal.
Zobaczyl, ze jeden z wicedyrektorow udal sie w strone automatycznych okienek. Dobrze wiedzial po co. Otworzy kazde z tylnych drzwiczek i sprawdzi, czy jest wystarczajaca na cala noc ilosc gotowki. Ten sam czlowiek zrobi dokladnie to samo nastepnego dnia, tym razem, zeby upewnic sie, ze automaty sa pelne. W hallu bylo ich cztery. Kazdy zawieral dwadziescia piec tysiecy dolarow w banknotach dziesiecio- i dwudziestodolarowych. Podczas niektorych weekendow, na przyklad w wolne dni w ktoryms z college'ow, w Swieto Pracy, albo Columbus Day polowe tej sumy stanowily transakcje od dwudziestu do dwustu dolarow.
Ale nie w ten weekend, pomyslal.
Zaobserwowal, ze wicedyrektor wrocil z korytarza i wszedl do gabinetu prezesa. Znajdowala sie tam szuflada, w ktorej trzymano klucze. Prawie kazdy w banku wiedzial, ze w biurze sa zapasowe klucze, i to byla perelka w planach Duncana. Tak jak i kazdy w banku wiedzial, jak sie nimi poslugiwac, gdzie jest wylacznik systemu alarmowego, gdzie trzymane sa glowne klucze. Stanowimy waski krag towarzyski. Dlatego tak latwo nas wykorzystac.
Tutejszy system bezpieczenstwa ma za zadanie zapobiec trzem rzeczom: wlamaniu sie do systemu komputerowego z zewnatrz i od srodka; wlamaniu sie do banku przez osobe obca po wyjsciu pracownikow; wtargnieciu napastnika – szalenca z bronia w reku przez frontowe drzwi.
Pamietal jak wyzsi urzednicy banku omawiali te sprawy ze specjalistami od zabezpieczen, ktorzy mieli instalowac alarmy i zaprogramowac komputery tak, by rozpoznawaly najpospolitsze rodzaje oszustw. Bylo to wielkie ustepstwo wobec instynktow zlodziejskich istniejacych u kazdego, z dyrektorami banku wlacznie. Tego, ze ktos, kto dobrze zna bank, moze go obrabowac, jak na przyklad Jesse James albo Willie Sutton, nie brano w ogole pod uwage.
Wrocil do swojej listy i dokladnie ja przejrzal. Dodal kolejny punkt: UBRANIE. A pod spodem napisal: Rekawiczki. Tenisowki. Dzinsy. Bluza dresowa. Kupic w hali targowej.
Do drzwi zapukala sekretarka, po czym weszla do srodka. Nawet nie probowal ukryc listy. Zamiast tego wzial ja w reke, stuknal w nia olowkiem, oparl sie wygodnie w fotelu, tak ze nie mogla widziec, co napisal na kartce.
– Panie Richards, juz skonczylam. Czy moge cos dla pana zrobic przed wyjsciem?
– Dzieki, Doris, ja tez za minute wychodze.
– Czy czuje sie pan lepiej?
– Nie, nie bardzo. To przyplywa i odchodzi. Pewnie jakis wirus. Przez caly dzien mialem troche goraczki.
– Powinien pan zostac w domu.
– Jutro jest piatek, moze wyjde wczesniej i spedze weekend w lozku.
– Nie brzmi to zbyt wesolo.
– Wiesz, Doris, kiedy juz bedziesz w moim wieku, nie bedziesz traktowac weekendow wylacznie jako czasu na rozrywke, ale takze jako okazje do zregenerowania sil.
– Och, panie Richards, nie jest pan jeszcze stary…
– Dziekuje, Doris. Pochlebstwa zawsze pomagaja piac sie w gore w tej organizacji.
Rozesmiala sie, pokiwala reka i wyszla.
Czy naprawde jestem stary, zastanowil sie Duncan. Blizej mi do konca, czy do poczatku? Pomyslal o wlasnych rodzicach; kiedy sie urodzil, byli juz starzy, i jeszcze starsi, kiedy wychowywal sie samotnie w tym cichym, jakby uspionym domu. Oni zawsze byli znuzeni i spowolnieni przez zycie. Sprobowal przypomniec sobie jakas chwile niepohamowanego szczescia, dziecieca radosc i zywiolowosc podczas Gwiazdki albo beztroskie przebudzenie w dzien urodzin, ale nie zdolal. Byl to dom, w ktorym wszystko zawsze stalo na swoim miejscu, kazda czynnosc byla dokladnie zaplanowana. I to wynioslem stamtad. Stalem sie czlowiekiem cyferek. Czy nienawidzilem tego?, zapytal sam siebie. Czy to wlasnie dlatego pociagnela mnie spontanicznosc rewolucji? Olivia zawsze wibrowala zyciem. Chwytala idee i czyny, ugniatala je razem w dloniach w rodzaj latwo palnej masy. Retoryka, entuzjazm, walka; pamietal jak upajajace byly te czasy. Wtedy czul, ze zyje.
Zawahal sie i pomyslal: Ale bylem tez przerazony.
Wyjrzal przez okno na zewnatrz i zobaczyl, ze kilka pracownic banku idzie chodnikiem w kierunku parkingu. Z czegos sie smialy, ale szly szybko, otulajac sie plaszczami. Zastanawial sie, co je tak rozbawilo. Minely pierwszy szereg samochodow, stojacych na miejscach zarezerwowanych dla wyzszych urzednikow banku, w tym i dla niego. Poczul skurcz w zoladku, gdy zdal sobie sprawe z pewnego przeoczenia. Natychmiast chwycil kartke i dopisal: SAMOCHOD.
Kiedy wyjrzal ponownie, grupki juz nie bylo. Fioletowoniebieskie swiatlo lampy ulicznej rozpraszalo ciemnosc.
Nagle uswiadomil sobie, jak wiele zawdziecza wlasnej mlodosci. Moglbym stac sie tak samo dretwy, stateczny i nudny jak moi rodzice, a jednak tak sie nie stalo, i byly po temu powody. Po prostu zamienilem rewolucje idei na rewolucje odpowiedzialnosci.
A teraz, czy jestem juz stary? Czy wciaz pamietam, jak sie walczy?
Nie znal odpowiedzi na to pytanie, ale byl zupelnie pewien, ze pozna ja podczas najblizszych dni.
Megan, Karen i Lauren zdjely plaszcze i udaly sie do kuchni. Dziewczeta narzekaly, ze jest zimno, zastanawialy sie, czy wkrotce spadnie snieg. Postanowily napic sie goracej czekolady. Megan poczula uklucie w serce, kiedy pomyslala, ze Tommy tak lubi ten napoj. Przystanela by sprawdzic, ze sluchawka lezy na miejscu, na wypadek gdyby Duncan zechcial zadzwonic. Zerknela na zegarek i zorientowala sie, ze wkrotce bedzie w domu. Probowala odprezyc sie, ale nie mogla.
Tommy powinien byc tutaj, pomyslala. Juz od tylu godzin nie moge go przytulic.
– Mamo! Chcesz filizanke? – zawolala Lauren.
– Jest pyszna – dodala Karen.
Megan nie byla pewna, jak zabrzmi jej glos, ale przelknela sline i odparla:
– Jasne. Czemu nie?
W momencie kiedy Karen podawala matce czekolade, zabrzeczal telefon.
– To nasza linia – uprzedzila Karen. – Ja odbiore.
Podeszla do aparatu sciennego, przycisnela guzik i podniosla sluchawke.
– Halo – odezwala sie. – Tu Lauren.
– A gdzie jest twoja rownie piekna siostra? – zapytala Olivia Barrow bez zadnego wstepu.
Przez moment Lauren nie mogla zlapac oddechu. Wiedziala, kto to jest, ale zmusila sie, zeby odpowiedziec.
– Jest tu obok. Przepraszam, kto mowi?
Megan zobaczyla, ze twarz corki nagle pobladla i upuscila filizanke. Brzek szkla/jednak zginal w naglym zamecie uczuc. Czekolada rozlala sie na podlodze, nikt jednak nie zwrocil na to uwagi.
Karen wahala sie przez chwile, reka z filizanka zastygla w polowie drogi miedzy stolikiem a ustami, po chwili szepnela do Lauren: – Ide! – i rzucila sie do korytarza, chwytajac sluchawke z widelek.
– Kto mowi? – rzucila ostro.
– Ach – odezwala Olivia. – Jakbym slyszala glos twojego ojca. Jego ton, jego modulacje. Czy i pod innymi wzgledami tez jestes do niego podobna?
Karen nie odpowiedziala, pokiwala tylko glowa.
– Czego pani od nas chce? – zapytala Lauren. Ze wszystkich sil probowala opanowac drzenie glosu. Blednym wzrokiem popatrzyla na matke, potem na siostre.
– Chcialam tylko uslyszec wasze glosy – odparla Olivia. – Musialam wiedziec, jak brzmia.
Karen nie byla w stanie dluzej kontrolowac sie.
– Masz ich oddac! – Byla bliska krzyku. Jej glos byl o oktawe wyzszy niz zazwyczaj. – Chcemy, zeby tu byli. Chcemy, zeby tu byli.
Olivia rozesmiala sie.
– Wszystko w swoim czasie, dziecinko. W swoim czasie. Czyz nie tak powinna powiedziec zla czarownica?
Slyszac sile w donosnym zadaniu corki Megan poczula, ze ogarnia ja wscieklosc. Odebrala sluchawke z rak