Zamknela oczy i zamyslila sie nad swoimi planami. Poczucie rozkosznej satysfakcji trwalo jednak tylko moment i w miare jak jasnosc slonca gasla, tlumiona przez szare chmury, jej zadowolenie ustepowalo przed narastajacymi watpliwosciami. Co zrobilam nie tak? – zapytywala sama siebie.
Pamiecia wrocila do rozmowy z Megan.
To nie byly jakies konkretne slowa, ktore ja niepokoily. Zachowanie Megan bylo dokladnie takie, jak przewidywala – emocjonalnosc zawsze byla jej pieta Achillesa. Zawsze na pierwszym miejscu stawiala lojalnosc i uczciwosc – i to byla jej wielka slabosc.
Bylo jednak cos – na pewno nie jej opor, na to Olivia byla przygotowana – cos w tonie odpowiedzi Megan, co ja niepokoilo. Cos, czego u niej nie podejrzewala, czego dotad u niej nie odkryla.
Otrzasnela sie z tej mysli, rozejrzala po pokoju, po nagich scianach, pustym kominku, podniszczonych meblach. Slyszala jak Bill Lewis i Ramon Gutierrez kreca sie po domu; to miejsce juz sie zuzylo, pomyslala. Jestesmy tu od dwoch miesiecy, przygotowujac sie do akcji, a teraz nadchodzi juz czas odjazdu. Zastanowila sie, dokad sie udadza. Gdzies, gdzie jest cieplo. Tu wszedzie sa zimne wiatry; w Nowej Anglii prady zimnego powietrza wciaz przeciagaja po korytarzach, wciskaja sie w kazdy zakamarek.
W wiezieniu – tam zawsze bylo cieplo. Kiedy pogoda pogarszala sie, masywne kotly tloczyly potezne fale goraca, ktore mieszaly sie z nagromadzona tu krzywda i gniewem.
Co bedziesz robic, kiedy stad wyjdziesz?
To pytanie bylo w wiezieniu osrodkiem wszystkiego; bylo glownym tematem wszelkich rozmow, tkwilo w samym centrum niesmacznych posilkow, wolno mijajacych dni, bezsennych nocy. Wyjsc stad. Mysl ta drazyla nawet kobiety odsiadujace wyrok za morderstwo – nawet jesli urzeczywistnic sie miala dopiero za dwadziescia, trzydziesci lat. Znajde mezczyzne, ktory mnie pokocha. Wyniose sie z tego pieprzonego stanu, odnajde dzieciaki i jakos sie urzadze. W zyciu bez krat. Bede robic, co bede chciala. Znajde swoje miejsce i bede wracac do zycia, dzien po dniu. Zostane sekretarka, urzedniczka, sprzataczka, dziwka, handlarka narkotykow. Zarobie forse sterczac na ulicy, a potem, za jakis czas, bede sobie wygodnie odpoczywac. Bede robic to, co kiedys, tyle ze bede sprytniejsza i nie dam sie zlapac. Wykonam jeszcze tylko jeden niezly numer, a potem skoncze z tym na dobre.
Olivia pamietala setki, tysiace, miliony takich rozmow. Zrobie to. Zrobie tamto. I nigdy nic z tego nie wychodzilo. Po kilku latach wracaly z paroma nowymi tatuazami, nowymi bliznami i nowymi planami. Byla tam jednak kobieta, wysoka, postawna Murzynka, ktora wspominala z nutka smutku. Kochalam ja, myslala, nie tak jak Emily, ale jednak kochalam. Byla jedyna, przed ktora Olivia otworzyla sie mowiac: Mam zamiar dopasc ludzi, ktorzy mnie tu wsadzili. Kobieta kiwala glowa: Pamietaj, oni juz nie sa tacy sami. Musisz znalezc na nich nowy sposob.
Ciekawe, czy ona jeszcze zyje. A moze wessala ja ulica? Pamietala jednak jej rade i przechowywala ja w pamieci razem ze wszystkimi rozmowami, ktore prowadzila z Megan i Duncanem, kiedy pojawili sie w Brygadzie Feniksa, rozmowami, ktore zawsze zaczynaly sie zyczliwymi choc bezceremonialnymi pytaniami w rodzaju: 'Skad jestescie?', 'A co z wasza rodzina?', czy tez 'Kiedy ostatnio byliscie w domu?'. Zapamietala dobrze ich odpowiedzi, te oraz wiele innych, i dzieki temu wiedziala, dokad sie udac po wyjsciu z wiezienia, podobnie jak wiedziala, gdzie moze znalezc kazdego z czlonkow brygady, nawet po osiemnastu latach.
Olivia zaczerpnela gleboki haust powietrza.
Wszystko dzieje sie jak trzeba. Zgodnie z planem.
Tylko trzymac sie w ryzach. Trzymac sie w ryzach. Trzymac sie w ryzach.
Poczula sie znacznie lepiej, wiec poszla szukac Ramona Gutierreza, zastanawiajac sie, czy powinna pozwolic, by pofolgowal sobie stosujac specyficzny rodzaj terroru.
Tommy z wyrazem szczescia na twarzy wyskrobal nieco brudu i tynku spomiedzy drewnianych listewek, czujac na dloni chlodne powietrze, dmuchajace w sciany domu. Przez chwile wydalo mu sie, ze sytuacja sie odwrocila, ze to zimny wiatr zostal uwieziony na zewnatrz, a on probuje go uwolnic i pozwolic mu znowu wzbic sie w niebo.
Od rana Tommy'emu udalo sie wysunac pol tuzina drewnianych deszczulek. Za kazdym razem, kiedy deszczulka byla juz prawie gotowa do wyjecia ze swojej oprawy, dziadek powstrzymywal go i przynosil ze swego lozka metalowa spinke, ktora uprzednio znalazl. Wsuwal ja pod listewke i ostroznie ja podwazal, obluzowywal gwozdzie i naruszal drewno, az wreszcie obaj byli pewni, ze jedno mocne pociagniecie uwolni deske na dobre.
Szlo to jednak powoli. Kiedy tylko uslyszeli jakis dzwiek w glebi domu, zatrzymywali sie, jak najszybciej uprzatali swoj teren pracy i wracali na lozka. Potem, gdy odglosy ucichly, Tommy wracal do sciany, mozolnie dlubiac gwozdziem, zapominajac o zmeczeniu i skurczach, wdzierajac sie w mur ich wiezienia. Podczas pracy wyobrazal sobie, jak bedzie wygladala sama ucieczka. Widzial, jak wysuwa sie przez dziure w scianie, zeskakuje na pochyly dach, ktory na pewno tam na niego czeka. Susami pokonuje szczyt domu, zsuwa sie na ganek i jednym skokiem jest juz na dole, na zmarznietej ziemi. Widzial, jak pedzi przez laki, a potem wzdluz drogi, miarowym krokiem biegnie przez zimowy dzien, owiewany swoim parujacym oddechem. Las ustepuje miejsca otwartej przestrzeni, nastepnie pojedynczym domom, w koncu peryferiom miasta. Oczami wyobrazni widzi ulice Greenfield. Okraza szkole, mija biuro mamy, bank ojca, szkole, do ktorej chodza Karen i Lauren, juz teraz nie oddycha tak ciezko, nie jest mu juz tak zimno, nie czuje przerazenia ani zmeczenia, jego stopy prawie nie dotykaja ziemi, kiedy wpada wreszcie na swoja ulice.
Jeszcze mocniej drapie sciane. Raz w gore, raz w dol. Wpychac i ciagnac. Wgryzac sie w sciane jak zawziety gryzon. Jestem mysz, myslal. Robie sobie mysia dziure.
Widzial swoj dom, rodzine czekajaca na niego.
Zacisnal zeby. Nagle reka osunela mu sie i poczul jak drzazga wbija sie w jego palec. Nie zareagowal na raptowny, ostry bol.
Jestem mysz-wojownik.
Kiedy usuwal ostatni okruch mocujacy deseczke w scianie, poczul, ze ogarnia go fala radosci, tak jak wtedy, gdy wciskal sie w ramiona mamy.
Przypomnial mu sie jednoczesnie szeroki, niedzwiedzi uscisk taty i bijace od niego cieplo. Karen i Lauren tyle razy tez chcialy przytulac i calowac go, ale tym razem, postanowil z usmiechem, pozwoli im na to, chociaz w zasadzie jest za duzy i za dorosly na takie rzeczy.
– Dziadku, mysle, ze nastepna jest juz wystarczajaco obluzowana. Przynies ten kawalek metalu.
Sedzia Pearson przyniosl blaszke, scisnal ja w dloni, wyobrazajac sobie, jak opuszcza ja wprost na glowe jednego z ich straznikow, i podszedl do sciany.
– Swietnie, Tommy. Juz niedlugo nas tu nie bedzie.
– Sprobuj.
Sedzia wcisnal metal pod deszczulke i krotkim ruchem podwazyl ja. Rozlegl sie przytlumiony chrzest i po chwili drewno ustapilo z trzaskiem.
– W porzadku – powiedzial sedzia.
– Dlubac dalej? Sedzia wyprostowal sie.
– A moze zrob sobie przerwe… – zaczal, lecz w tym samym momencie uniosl reke. – Ciii…
Tommy znieruchomial.
– Ktos tu idzie! – powiedzial chlopiec. Poczul sie tak, jakby ktos zrabowal jego wiatr, i ogarnela go zlosc.
Dobieglo ich skrzypniecie drzwi i zblizajace sie kroki.
– Pospiesz sie! – ponaglil sedzia.
Tommy blyskawicznie oczyscil podloge wokol siebie, zgarniajac smieci i drzazgi w kat. Jednym susem znalazl sie przy swoim lozku i schowal gwozdz pod materac. Sedzia szybko wpasowal metalowa klamre na miejsce. Uslyszeli, jak zatrzask u drzwi ustapil, i obaj spojrzeli na drzwi. To byl Bill Lewis, trzymajacy tace z posilkiem.
Sedzia poczul ulge. Wstal, kladac reke na ramieniu Tommy'ego, starajac sie uspokoic jego szybki oddech.
Nie zauwazy, pomyslal. Olivia natychmiast dostrzeglaby po naszych oczach, ze cos jest nie tak. Lewis nie jest jednak az tak czujny.
– Niestety, znowu sandwicze. – Zazylosc, rosnaca z kazda godzina kontaktu z wiezniami, zabrzmiala nutka zartobliwosci w glosie Lewisa. – Na twoj, Tommy, dalem troche wiecej galaretki. Sprobuje wykombinowac cos cieplego na wieczor. Moze uda mi sie wyskoczyc po pizze albo kurczaka. Co byscie woleli?