– Pizze – odparl Tommy bez namyslu, wciaz czujac zamet w glowie.
– Kurczaka – powiedzial sedzia. Bill Lewis usmiechnal sie.
– Zobaczymy. – Postawil tace obok nich.
Sedzia wzial sandwicza, z niechecia patrzac na zimne plasterki masla arachidowego i galaretki, po czym odlozyl go i siegnal po kielbaske z majonezem. Nastepnie przesunal tace do Tommy'ego, ktory z niechecia stracil kawalek masla arachidowego i galaretke z kanapki. Sedzia widzial, jak chlopiec ugryzl kes z rezerwa, patrzac jednoczesnie na podloge przy scianie, gdzie przed chwila pracowali. Przeszyl go dreszcz strachu, ale szybko go zwalczyl i pochylil sie klepiac wnuka po kolanie, probowal w ten sposob dyskretnie zajac uwage chlopca. Zwrocil sie do Lewisa z usmiechem, myslac jednoczesnie: Wynos sie stad! Lewis jednak rozsiadl sie wygodnie na lozku naprzeciwko wiezniow. Cholera! – pomyslal sedzia. Zostaw nas samych! Zamiast tego jednak zapytal:
– Jak posuwaja sie sprawy? Lewis pokrecil przeczaco glowa.
– Ona udzieli wam informacji – odparl.
– A nie moglbys zdradzic nam co nieco? – poprosil sedzia.
– Sluchajcie, tu rzadzi Olivia. To jej show i jak dotad wszystko idzie zgodnie z tym, co sobie wyobrazala. Dlaczego mialbym spieprzyc jej interes?
– Przeciez nikomu to nie zaszkodzi. Lewis wzruszyl ramionami.
– Przepraszam, ale nie.
– Co w tym jest takiego? – nie ustepowal sedzia. – Wszystko, o co pytam, to czy sprawy posuwaja sie do przodu. Chyba moglbys powiedziec, czy tak, czy nie. Spojrz na nas. Tkwimy tu bez kontaktu z kimkolwiek, poza wami. Nie widze, komu moglby zaszkodzic fakt, ze da sie nam odrobine nadziei.
– Przykro mi. Juz powiedzialem, ze nie. Prosze dac temu spokoj. – Rozejrzal sie dokola, jakby upewniajac sie, czy sa sami, i wyszeptal: – Sluchajcie, ona mowi, ze wszystko idzie jak trzeba, mysle, ze zblizamy sie do konca. Ale to wszystko, co wiem, wiec musicie sie tym zadowolic.
Sedzia skinal glowa.
– Wydaje mi sie nie fair trzymac nas w tej ciemnicy tyle czasu, a zwlaszcza chlopca.
– Samo zycie jest nie fair.
– Mowisz zupelnie jak ona, a przeciez ty jestes inny, prawda?
– Nie rozumiem.
– Co tu jest do rozumienia. Po prostu nie jestes taki jak ona.
– Z cala pewnoscia jestem taki sam. Sedzia pokrecil glowa przeczaco.
– Jestem, jestem! – protestowal Lewis. – Zawsze taki bylem, odkad spotkalismy sie.
– A kiedy to bylo?
– Dawno, w szescdziesiatym piatym. Pare lat przed powstaniem Brygady Feniksa. Odtad zawsze bylismy razem. To jest solidarnosc, rozumiesz?
– Ale przeciez ona poszla do wiezienia.
– Jasne, a twoja corka i syn stali sie bogaci. Ja musialem przejsc do podziemia.
– Na dlugo?
– Wciaz w nim jestem – odpowiedzial Bill Lewis, jakby chelpliwie.
– No, ale… – zaczal sedzia, lecz w tej samej chwili zamilkl.
– Ale co?
– Nie, nie… Nic. Tyle ze…
– Co?
– Ze musial byc chyba jakis moment, kiedy uznales, ze juz przestali cie szukac. Na nikogo nie poluja przez cale zycie.
– A jakze. Daj spokoj, sedzio…
Lewis rozwalil sie na lozku. Wygladalo na to, ze ma ochote pogadac. Tommy patrzyl na niego, skubiac suchego, twardego sandwicza, z kazdym kesem trudniej mu bylo przelykac. Karuzela w glowie zdawala mu sie zataczac szersze kregi, za chwile obejmie cale cialo. Nie teraz! – krzyknal w duchu. Spokoj! Jednakze emocje juz zaczely nim miotac i czul, ze powoli lecz nieuchronnie odplywa w dal.
– Sedzio, powinienes wiedziec, co to znaczy zyc w podziemiu. Przychodzi wreszcie taki straszliwy moment, ze juz nie wiadomo, czy przestali cie poszukiwac, czy nie. I to wlasnie jest najgorsza chwila. Wiesz, ze ciagle uciekanie jest nie do zniesienia. Ciagle skacze adrenalina, czlowiek zawsze musi sie miec na bacznosci, w pogotowiu, przygotowany na wszystko. Jest tak jakby sie bylo na takim cholernym amfetaminowym haju. To jest najlepsza strona bycia, jak ty mowisz, kryminalista. Nerwy masz ciagle napiete – na poczatku jest to podniecajace, a nawet sprawia przyjemnosc. Ale po jakims czasie, po paru latach, moze po dziesieciu, zaczyna sie miec tego dosc. Swiat sie zmienia, tylko nie ty. Nawet jesli pracujesz, uczysz matmy na uniwersytecie albo budujesz domy – robilem to kiedys; albo zasuwasz na platformie naftowej w Zatoce Meksykanskiej – ciezka orka. Nawet jesli to robisz, gdzies w srodku czujesz, ze wszystko jest klamstwem. Ze to tylko ucieczka. A to jest okropne. Bo nie masz pojecia, czy wciaz jeszcze ktos cie szuka. Bez anonimowych informatorow i tajniakow z FBI podziemie by nie istnialo. Nie mialoby racji bytu. Tak wiec zastanawiasz sie, czy i ty nie stracisz nagle racji bytu. Nie zmarnujesz swego zycia po to tylko, by stac sie przypisem w jakiejs kretynskiej pracy doktorskiej z nauk politycznych.
– I co ci sie przydarzylo?
– Kiedy to zrozumialem, Ramon i ja bylismy razem. Uznalem, ze wlasciwie nie ma sposobu, by sie przekonac, czy jeszcze na mnie poluja. Tak wiec zrobilem nastepny krok.
– Mianowicie?
– Skontaktowalem sie z Olivia.
– Nie pojmuje – powiedzial sedzia.
– Widziales ja, sedzio. Nic ci to nie daje do myslenia? Oni zawsze beda obserwowac Olivie. Zawsze beda na nia polowac. Ona ma w sobie cos takiego, czego wladze nienawidza i czego sie boja, dlatego zawsze beda jej nienawidzic. Pomysl: gdyby stanela przed toba, na przyklad oskarzona o nieostrozne przechodzenie przez jezdnie albo o smiecenie, jaki bys wydal na nia wyrok?
Sedzia odparl bez wahania:
– Maksymalny.
Bill Lewis odrzucil glowe do tylu i rozesmial sie glosno.
– Ja tez! Ja tez!
Obaj mezczyzni umilkli na chwile.
– Widzisz – podjal w koncu Bill Lewis – to wlasnie dala mi ona. Powrot do prawdziwego zycia. Znowu czuje, ze zyje. Robie cos. Nie tylko wedruje z miejsca na miejsce, zawsze w napieciu, przygladajac sie, jak ludzie buduja swoja mala egzystencje, podczas gdy moje zycie skonczylo sie dawno temu, w przeszlosci.
Sedzia Pearson pokiwal glowa w zamysleniu. Nie bardzo wiedzial, ku czemu ta rozmowa zmierza, sprobowal wiec zgadnac.
– I wtedy skontaktowales sie…
– Napisalem do niej list.
– List?
– Serio. Wladze wiezienne to tepaki, sedzio. Nie potrafia rozszyfrowac najprostszego kodu. Pamietam pierwsze linijki: 'Droga Olivio, dzieki za twoj liscik. Kuzyn Lew istotnie wyzdrowial. Bill tez ma sie juz dobrze. Chcieliby, zebys do nich napisala…' Lew-is-totnie i Bill. Nie musiala dlugo myslec, kto do niej napisal.
– I przedstawiles jej ten plan?
– Pozostalismy w kontakcie.
– Nie wygladasz na faceta, ktory wpakowalby sie w tego rodzaju sprawy.
– Ha, ha. To pokazuje, jak malo pan wie.
– Coz, moge zrozumiec jej nienawisc – spedzila tyle lat za kratkami. Ale ty byles na wolnosci i…
Sedzia zawiesil glos widzac, ze twarz rozmowcy zmienia sie niebezpiecznie.
Bill Lewis gwaltownie sie wyprostowal. Zbudowany byl jak koszykarz, wyrosl nad nimi jak wieza. Nieoczekiwanie pochylil sie do przodu, twarza niemal dotykajac twarzy sedziego. Sedzia Pearson odsunal sie jakby zadano mu cios. Grymas wykrzywil twarz Lewisa, sztuczny szyderczy usmieszek mieszal sie niepokojaco z ledwie kontrolowana wsciekloscia.
– To przez twoje pieprzone dzieciaczki, ty Swinio! Kosztowaly mnie tyle samo co ja. Myslisz, ze moje wiezienie bylo czyms innym? Myslisz, ze ciagle uciekanie i ukrywanie sie to cos lepszego niz zycie za kratkami?