Lauren.
– Jestem tutaj, do cholery.
– O, Megan, jak milo cie znowu slyszec.
– O co chodzi, Olivio?
– No wiesz, minelo tyle czasu i tyle o tobie myslalam. Podobno zrobila sie z ciebie doskonala, podmiejska gospocha. Zawsze mialas wypisane to na czole.
– O co ci chodzi, Olivio?
– Sporo czasu spedzilam na pogawedkach z twoim kochasiem, moglas pomyslec, ze cie ignoruje. Ale to taki sympatyczny facet. Wszystko, co robi, jest takie sympatyczne.
– Prosze, Olivio. Dlaczego robisz to wszystko?
– A ja myslalam, ze macie w tej sprawie calkowita jasnosc. Megan zamilkla na chwile.
– Sadzisz, ze mszczac sie poczujesz sie lepiej? Ze dreczac nas odzyskasz te wszystkie lata? Naprawde myslisz, ze przywroci ci to spokoj?
Slowa, ktore wyrwaly jej sie z gardla, zdumialy ja sama. Lauren cofnela sie nieco patrzac na matke dziwnym wzrokiem. Krzyknela cicho, zacisnieta piescia pogrozila w powietrzu, po czym rzucila sie do biblioteki na parterze, zeby podniesc sluchawke stojacego tam telefonu. Pytania Megan zbily Olivie z tropu, tak ze odparla dopiero po chwili wahania:
– Moze masz racje. Moze zemsta jest glupim i nieadekwatnym sposobem na to… – nagle zachichotala -…ale z pewnoscia bije na glowe wszystkie pozostale.
Zasmiala sie glosniej, a Megan tylko z trudem przelknela sline. Przez dluga chwile narastala cisza, wreszcie przerwala ja Olivia.
– Wyszlas z tego bez szwanku, co? Twoje zycie nie zostalo naruszone. Bez klopotow, bez zadrapan. Twoje zycie nie zostalo zlamane, zwichniete, rozbite czy okaleczone, prawda? Ucieklas i wszystko uszlo ci plazem, jak w dziecinnej zabawie. Tyle ze to nie byla zabawa, mam racje?
– Masz.
– A ja jestem jedyna osoba, ktora pozostala prawdziwa – ciagnela Olivia. – Jedyna, ktora nigdy sie nie zachwiala. A zobacz, co dzisiaj mamy. Rzad, ktory nie przestrzega praw. Narod, ktory pozwala ludziom oblakanym i glodnym walesac sie po ulicach. Zdobywanie pieniedzy stalo sie religia. A getta sa tak samo straszne jak dwadziescia lat temu. Zrobiliscie kawal piekielnej roboty doprowadzajac do takich zmian spolecznych. Piekielnej roboty, Megan. A ty stalas sie jedna z tych zadowolonych z siebie, jak ja to nazywam, podmiejskich dziwek.
Megan chciala zaprotestowac, ale sie powstrzymala.
– Myslisz, ze we mnie tkwi zlo i wystepek – mowila Olivia. – Ale to nieprawda. Nic sie nie zmienilo, Megan, i nie zmieni. To co dla jednych jest zaangazowaniem, dla innych moze byc przestepstwem.
– Prosze – odezwala sie Megan. – Zwroc ich nam.
– Wiec wywalczcie ich sobie – odpowiedziala Olivia. – Jesli macie dosc odwagi. – A potem dodala: – Albo wykupcie ich. Ludzie teraz mysla w takich kategoriach, nieprawdaz? Wszystko ma swoja cene. Zaplaccie za nich. Na ile was stac?
– Tyle, ile trzeba.
Olivia nie odpowiedziala.
– Czego ty wlasciwie chcesz? – zapytala po chwili Megan.
– Juz ci powiedzialam. Chcialam uslyszec twoj glos. I glosy blizniaczek.
– Juz uslyszalas. Czego chcesz jeszcze?
– Przekazac krotka wiadomosc.
– Wiec przekaz ja mnie. Juz pokazalas, ze potrafisz straszyc starcow i dzieci. A moje corki zostaw w spokoju!
Zdumiala ja wlasna porywczosc. Takze Olivia wydala sie zaskoczona.
Pozwolila, by cisza w sluchawce trwala przez chwile, po czym spokojnie i dobitnie odpowiedziala:
– Terror jest najsluszniejszym przejawem gniewu. Potwierdza sie to wciaz na nowo.
– Wobec starcow i dzieci – powtorzyla Megan.
– A dlaczegoz nie mialoby ich to dotyczyc? – gwaltownie stwierdzila Olivia. – Czy rzeczywiscie sa tacy niewinni?
Megan milczala, lecz w proznie te wdarla sie Karen.
– Sa! Oni nigdy nie skrzywdzili nikogo!
– Karen! – krzyknela Megan, ktora zdazyla zapomniec, ze sluchaja ich obie dziewczynki. – Natychmiast wylacz sie! Ja…
– Nie, nie! Pozwol im zostac – zaprotestowala Olivia. – One tez powinny to slyszec. Czy Lauren tez jest tutaj?
– Tak – odezwal sie glos mlodszej corki. Wydawal sie nieco slabszy niz glos siostry. – Jestem tutaj.
Megan juz miala sie wtracic, ale pohamowala sie. Olivia gleboko zaczerpnela powietrza i zadala pytanie:
– A jak Duncanowi ida sprawy?
– Zgodnie z planem – odparla Megan szybko.
– Swietnie. Zawsze najmadrzej jest trzymac sie harmonogramu – powiedziala Olivia. – Nie ma wtedy miejsca na wpadki.
– Zrobi to, co do niego nalezy.
– Wiem. Przynajmniej sadze, ze zrobi. Ale musisz przyznac, ze po moich doswiadczeniach z Duncanem nie moge miec z gory co do tego pewnosci. – Rozesmiala sie gorzko. – Zwlaszcza jesli w gre wchodza banki.
– To znaczy?
– Wiesz dobrze, co mam na mysli. Juz wczesniej nawalil. I zgineli ludzie. Znowu skrewil. I znowu zgineli ludzie. To przeciez takie proste.
Megan uslyszala, ze jedna z corek gwaltownie chwyta powietrze, ale nie bardzo wiedziala ktora. Zamknela oczy i pokiwala glowa.
– Rozumiemy to.
– Doskonale. Mysle, ze dobrze by bylo, gdyby i blizniaczki to zrozumialy. Dziewczynki?
– Slyszymy ciebie – odpowiedziala spokojnie Karen.
– Ja rozumiem – dodala Lauren.
– To dobrze – stwierdzila Olivia.
– Ty nigdy nie bedziesz szczesliwa, prawda? – wyszeptala Lauren.
– Co? – ostro zapytala Olivia.
Dziewczeta milczaly. Olivia juz miala je przycisnac, ale postanowila dac sobie z nimi spokoj i skoncentrowac sie na wykonaniu zadania.
W lewym reku trzymala male czarne pudeleczko. W budce telefonicznej na zewnatrz sklepu spozywczego, skad dzwonila, bylo zimno. Popatrzyla, jak jakis samochod ostro zahamowal przy krawezniku, czlowiek, wygladajacy mlodo lecz ze znekana twarza, wysiadl z niego i wszedl do srodka. Pewnie po mleko dla dziecka albo po pieluchy. Poczula, ze dosc ma juz tej rozmowy.
– No dobrze – oznajmila. – Posluchajcie uwaznie.
Do sluchawki przytknela maly magnetofon i nacisnela przycisk odgrywania. Jakby z jakiegos ogromnego oddalenia Megan uslyszala glos sedziego.
Nastapila krotka pauza, po czym Megan uslyszala krotkie slowa ojca:
– Wystarczy. Tommy?
Po kolejnej krotkiej przerwie w sluchawce zabrzmial glos jej synka.