pierwszy.

Dziesiec minut.

– Tommy! – wolal w duchu z rozpacza.

Wreszcie telefon zadzwonil. Przytknal sluchawke do ucha.

– Hej, chcialam ci dac troche luzu, na ruch uliczny itepe – powiedziala Olivia uprzejmie.

Duncan zagryzl wargi.

– Wiesz, ze cie obserwujemy, Duncan? Ze mamy cie caly czas na oku? Na tym polega ten maly pokaz tresury. Sprawdzac, czy wykonujesz polecenia. A wiem, ze nie zawsze. Inaczej bylo osiemnascie lat temu.

– Gdzie teraz?

– Hurtownia Harris Farm przy autostradzie 9. To ponad dziewiec kilometrow stad, Duncan. Wiem, ze znasz to miejsce. Lubisz tam kupowac sadzonki i choinki na Boze Narodzenie. Nawoz pod krzewy. Lubisz pracowac w ogrodzie, prawda? Dobrze wiesz, gdzie teraz pojedziesz. A tak, rzeczywiscie, coz, co powiesz na szesc minut? Telefon jest na wprost wejscia, zreszta sam wiesz.

Pobiegl do samochodu.

Kiedy zobaczyl hurtownie, przecial szose i wjechal pelnym gazem na parking. Szesc minut, myslal. Szesc minut minelo. Gwaltownie wcisnal hamulec, wyskoczyl zza kierownicy i zatrzymal sie jak wryty: automat byl zajety przez jakas kobiete.

Kiedy podbiegl do kabiny, spojrzala i poinformowala go:

– Juz koncze.

– To pilna sprawa – poprosil Duncan.

Byla to kobieta w srednim wieku. Miala na sobie ciepla parke.

– Sluchaj mamo, mam pewien problem. Jak tylko skonczymy rozmawiac zrobie zakupy w spozywczym i wpadne po dzieci.

– Prosze – nalegal Duncan. Popatrzyl na zegarek. Kobieta rzucila mu piorunujace spojrzenie.

– Ktos tu koniecznie musi zadzwonic. Bede u ciebie tak szybko, jak sie da. Duncan wyciagnal reke do sluchawki.

– Odwies ja! – krzyknal.

– Bede pamietac o brokulach – powiedziala.

Duncan wyrwal jej z reki sluchawke i trzasnal na widelki. Kobieta cofnela sie o krok.

– Powinnam zadzwonic na policje! – oburzala sie. – Ty chamski draniu! Duncan odwrocil sie do niej plecami. Slyszac jej kroki na zwirowanym podjezdzie wpatrywal sie w telefon. Kiedy zadzwonil, z ulga podniosl sluchawke.

– Olivia? To nie moja wina, ktos rozmawial przez telefon i… Przepraszam – powiedzial.

Rozesmiala sie.

– Juz blisko, matematyk. Calkiem blisko. Rzeczywiscie, nie spodziewalam sie uslyszec, ze numer jest zajety. Komu by sie chcialo rozmawiac przez telefon na takim zimnie! No coz, wzloty i upadki. A teraz powiedz, ile czasu jedzie sie do Leverett?

– Dwadziescia minut.

– Dobrze. Przy drodze prowadzacej do centrum miasta, na prawo obok stacji benzynowej znajduje sie sklep 7 – 11. Telefon jest tuz przed wejsciem. Dwadziescia minut.

Duncan wdepnal gaz. W ciagu paru sekund wyjechal z Greenfield. Nagie pnie drzew wznoszace sie ku niebu po obu stronach drogi rzucaly paski cienia na jezdnie. Wlaczyl reflektory, co rozproszylo nieco zapadajace ciemnosci, czul sie jak samotny zeglarz. Do Leverett prowadzila kreta, dwupasmowa szosa. Jezdzil tedy wiele razy, ale teraz wydala mu sie ona dziwnie nie znana. Przez chwile mial trudnosci z utrzymaniem sie na swoim pasie; zaciskal rece na kierownicy, lecz samochod wydawal sie dryfowac. Opuscil nieco szybe, zimne powietrze napelnilo wnetrze auta. Wciaz jednak bylo mu goraco, na karku, tam gdzie stykal sie z kolnierzykiem kurtki, czul wilgoc. Spojrzal na dlonie – byly biale jak u ducha.

Stacje benzynowa i sklep tuz obok zauwazyl minute przed czasem. Minal dystrybutory i podjechal pod budke telefoniczna. Wyskoczyl z auta i rzucil sie do aparatu. Czekal zastanawiajac sie, co teraz bedzie. Dotknal kompasu w kieszeni, wyobrazajac sobie jednoczesnie, ze obserwuje go Olivia.

Ale telefon nie zadzwonil.

Jestem tu, mowil w duchu. Jestem tu.

Jazda uspokoila troche jego rozstrojone nerwy. Spojrzal na zegarek. Wszystko jak trzeba, cholera. Jestem tutaj.

Telefon milczal nadal.

Czekal, tak samo jak przedtem. Z poczatku myslal, ze Olivia znowu sie z nim bawi, wiec nie przejmowal sie za bardzo. Jednak z uplywem kolejnych minut jego niepokoj wzrastal, przemienial sie w lek, potem w lepki strach, w koncu osiagajac stan paniki.

Telefon nadal milczal.

Nie mial pojecia, co robic.

Tak jak poprzednio zaczal sie zastanawiac, czy moze pomylil lokalizacje.

Wzrokiem powedrowal po terenie stacji benzynowej. Spostrzegl inna budke telefoniczna, usytuowana przy drodze, miedzy parkingiem przed sklepem a wjazdem na stacje.

Ponownie popatrzyl na telefon przed ktorym stal, ktory wciaz pozostawal przerazliwie niemy.

Nie, uznal, powiedziala, ze to ten.

Spojrzal na zegarek. Piec minut po terminie.

Nie chcial myslec o konsekwencjach. Wiedzial, ze Olivia cos szykuje, ale nie wiedzial co. Probowal odgadnac, ale w glowie mial pustke.

Otaczala go szarosc zmierzchu. Niebo ciemnialo. Widzial swoj oddech, zmieniony w oblokach pary, jak dymek z papierosa.

Dziesiec minut po terminie.

Znowu popatrzyl w kierunku drugiego telefonu.

Mowila wyraznie – stacja benzynowa.

Duncan obiegl ja wzrokiem. Bylo tam pusto, nie przejezdzaly zadne samochody ani ciezarowki, w powietrzu narastal spokoj.

Czul zimno. Wytezyl sluch.

Dzwoni, pomyslal. W glowie zakrecilo mu sie ze strachu.

Zrobil pare krokow w kierunku stojacej samotnie budki telefonicznej. Przejezdzajacy samochod zagluszyl tamten dzwiek, ale po chwili Duncan dal najpierw jeden, potem drugi krok do przodu i wtedy wyraznie uslyszal ostry dzwiek dzwonka. Obejrzal sie przez ramie na telefon obok sklepu. Walczyl ze soba, nie mogl sie zdecydowac.

Ruszyl w kierunku budki.

Dzwonek telefonu brzmial rozglosnie w jego uszach.

Przyspieszyl kroku. Zaczal biec.

Wtem zobaczyl pracownika stacji, jak zmierza do aparatu. Nie! krzyknal w duchu. Nie!

Rzucil sie sprintem przez parking.

Pracownik otworzyl drzwi i podniosl sluchawke, po czym zaczal dziwnym wzrokiem w nia sie wpatrywac.

– Nie! – krzyknal Duncan. – To do mnie! Nie odwieszaj! Widzial, jak mezczyzna ze zdziwieniem patrzy na telefon.

– Tutaj! Tutaj! Cholera, to do mnie! – wrzeszczal, pedzac ze wszystkich sil, dziko wymachujac rekami.

Mezczyzna wychylil sie z kabiny, patrzac na niego.

– Ty jestes Duncan?

– Tak!

– Aha, niech mnie szlag. To do pana. Duncan chwycil sluchawke.

– Tak. Tak! Juz jestem! – Zatrzasnal drzwi tuz przed nosem zaskoczonego nieco pracownika stacji, ktory wzruszyl ramionami i odszedl.

– Dobrze sie spisales, Duncan. Nie sadzilam, ze i tym razem ci sie uda. Naprawde… – powiedziala Olivia z udawanym uznaniem.

– Powiedzialas przed 7 – 11!

Вы читаете Dzien zaplaty
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату