Nie wiedzial, co zrobi, gdy wroci do domu.

Kiedy otwieral drzwi samochodu i zapinal pasy, pomyslal: to cala Olivia. Musiala przeciez sprawdzic, przekonac sie, co zrobie. Czul wielka pustke w sercu.

Zapalil silnik i wlaczyl bieg. Nie wiedzial, co powie Megan i blizniaczkom. Zakrecil niemal w miejscu, myslac: musze sie stad wydostac. Powoli ruszyl w droge powrotna.

Watpie, czy zadzwoni dzisiaj. Albo jutro. Probowal wyobrazic sobie, co wymysli Olivia, zeby odebrac pieniadze, ale nie przychodzil mu do glowy zaden scenariusz. Tym razem to ja bede nalegal, ja zazadam, zeby wreszcie zrobic wymiane; Tommy za pieniadze. Moze, mimo wszystko, ona zmierzala do tego, lecz teraz w to watpil.

Zblizajac sie do rozwidlenia drog zwolnil. Pomyslal o tym, jaki zawod przezyje Megan i probowal cos wymyslic, by zlagodzic jej rozpacz. Nie wiedzial, co pomysla Karen i Lauren. Beda sie czuly jak przepuszczone przez wyzymaczke. Musze cos dla nich zrobic. Westchnal i zaczal skrecac w lewo, starajac sie nie pomylic kierunku, wyrwac sie ze stanu odretwienia.

I wtedy glosno krzyknal. Reflektory oslepily go raptownie. Ostro skrecil kierownica, by uniknac zderzenia z samochodem, ktory wylonil sie z ciemnosci jak widmo i sunal prosto na niego. Uslyszal dzwiek silnika i szurgotanie opon na sypkim zwirze, gdy auto runelo na niego. Gwaltownie wcisnal pedal gazu. Zarzucilo go, zakrecilo, wreszcie zdolal sie zatrzymac.

Uniosl rece, probujac oslonic sie przed swiatlem, ktore zalalo mu przednia szybe. I wtedy ktos otworzyl gwaltownie drzwi.

Obrocil sie na siedzeniu i zobaczyl Olivie.

Dzgnela go rewolwerem w twarz i odciagnela kurek z przyprawiajacym o mdlosci trzaskiem, ktory sprawil ze go zemdlilo.

– Forsa, Duncan. Dawaj forse.

Z trudem wydobyl z siebie dwa slowa:

– Moj chlopiec…

– Dawaj pieniadze albo zabije cie na miejscu.

– Oddaj mojego chlopca – powtarzal drzacym glosem.

– Zabij go! – krzyknal ktos w ciemnosciach. – Zabij te Swinie! Duncan chwycil teczke.

Glos Olivii byl calkowicie spokojny.

– Pomysl, Duncan. Wez sie w garsc. Chcesz tu zginac, chcesz, zeby wszystko sie skonczylo i zeby oni nigdy nie wrocili do domu? Mozesz walczyc ze mna, stawiac opor i zginac, a wtedy wszystko bedzie na nic, prawda? Daj mi pieniadze, po prostu daj mi je, a uratujesz zycie. To jest twoja jedyna szansa. I to jest jedyna szansa chlopca.

Inny glos dobiegl nagle z ciemnosci:

– No dalej, Olivia, pospiesz sie!

Duncan rozpoznal go – to byl Bill Lewis. Wbijal wzrok w ciemnosc, usilujac go wypatrzyc.

– Rozwal skurwiela! – nalegal ten pierwszy.

– Duncan, rusz mozgiem – mowila Olivia spokojnie. Nie starala sie wyrwac mu teczki, wskazywala tylko na nia z premedytacja. – Po prostu mi ja podaj. Nie widzisz, ze gdybym chciala, sama bym ja wziela?

Podal jej teczke, a ona rzucila ja za siebie, trzymajac go caly czas na muszce.

– Dobrze – wyszeptala. – Madrze, Duncan.

Siegnela mu przed twarza i wyciagnela kluczyki ze stacyjki.

– Zostawie je na drodze, w odleglosci jakichs piecdziesieciu metrow, tam gdzie zobaczysz swiatla hamowania. Beda na samym srodku drogi i na pewno je znajdziesz, jesli sie postarasz.

– A Tommy… – jeczal Duncan.

– Przelicze pieniadze i skontaktuje sie. Zachowaj spokoj, Duncan. To juz prawie koniec. Jak dotad nikt nie zginal. I wcale nie musi tak sie stac. Pomysl o tym. Pomysl usilnie. Nikt nie musi zginac… – Wyraznie zaakcentowala to slowo 'musi'. I szepnela po chwili wahania: – A moze…

Cofnela sie i podniosla teczke. Duncan omal nie wypadl z samochodu probujac dosiegnac jej. Obrocila sie i przylozyla mu pistolet do piersi.

– Takie sa reguly gry, Duncan – rzekla.

Zostal tak, z wyciagnietymi ramionami, gescie ni to blagania, ni to rozpaczy. Oli via szybko, z pogardliwym prychnieciem, odwrocila sie i wrocila do samochodu. Reflektory, ktore oslepily go, raptownie zgasly, ale silnik zawarczal i Duncan ledwo zdazyl uskoczyc przed przejezdzajacym tuz obok samochodem. Odwrocil sie i zobaczyl, ze auto zatrzymalo sie piecdziesiat metrow dalej. Tak jak go uprzedzila, mrugnela swiatlami hamulcow. Reflektory wlaczyla dopiero w miejscu, gdzie nie mogl odczytac numeru na tablicy rejestracyjnej, ani tez zidentyfikowac marki samochodu. Pelnym gazem odjechala w ciemnosc. Duncan rzucil sie naprzod oddychajac z trudem, ale samochod zniknal za rogiem i swiatla zniknely. Stanal na moment, wpatrujac sie w bezkresna noc.

I wtedy, nie majac absolutnie nic innego do roboty, opadl na kolana i zaczal szukac swoich kluczykow.

Czesc dziesiata. NIEDZIELA

Bylo juz dobrze po polnocy, kiedy Duncan wciaz jeszcze przeszukiwal piwnice. Mowiac do siebie przekopywal stosy zakurzonych ksiazek, starych kwitow podatkowych, sterty czasopism, a takze uszkodzone meble zgromadzone w zle oswietlonym pomieszczeniu. Megan siedziala na schodach, pod gola, stuwatowa zarowka, patrzac na meza i nie bardzo wiedzac, co wlasciwie chce znalezc. Byla wyczerpana i nieszczesliwa; w ciagu kilku godzin, jakie minely od jego powrotu, ubloconego i przemarznietego, bez syna i sedziego, przeszli etap lez, krzyku, wzajemnych pretensji, w koncu gluchej ciszy, ktora Duncan przerwal nagle podnoszac sie i stwierdzajac:

– Tak, przynajmniej do jednej rzeczy moge nie dopuscic. Nastepnie zszedl na dol do piwnicy bez wyjasniania, co ma na mysli. Megan od pol godziny przygladala sie w milczeniu tym poszukiwaniom. Prawde mowiac byla zbyt przerazona, by moc rozmawiac – kazde slowo wydawalo sie podkreslac jeszcze mocniej groze sytuacji.

– Cholera, musi byc gdzies tutaj – Duncan przetrzasal kolejny karton. – Chryste, ale balagan! – Jego cien slizgal sie po podlodze.

Megan oparla lokcie na kolanach i siedziala tak nieruchomo.

– Duncan – powiedziala cicho – czy myslisz, ze oni jeszcze zyja? – I natychmiast zapragnela cofnac te slowa.

W rekach trzymal akurat kartonowe pudlo. Zamarl na moment, po czym naglym, gwaltownym ruchem uderzyl nim o sciane. Karton rozpadl sie wzniecajac chmure kurzu.

– Pewnie, ze tak! Co za pytanie…

– Ale dlaczego… – wyszeptala.

– Jaki powod moglaby miec… – zaczal.

– Sto czterdziesci jeden tysiecy siedemset osiemdziesiat szesc powodow – odparla ponuro.

Duncan wyprostowal sie i czekal, co Megan jeszcze powie.

– Dostala przeciez pieniadze. Najprawdopodobniej juz udalo sie jej zrujnowac nam zycie. Co mogloby powstrzymac ja przed zabiciem ich i wyjazdem – bogatsza, usatysfakcjonowana i wolna jak ptak?'

Przez pare minut nie odpowiadal. Rozmyslal, dobierajac starannie slowa.

– Masz racje – powiedzial. – Rzeczywiscie, byloby nonsensem, z jej punktu widzenia, pozostawic swiadkow. Byloby nonsensem krecic sie tutaj dluzej niz to konieczne. Wie, ze w poniedzialek w banku zaroi sie od glin. Wie, ze doprowadzila nas do granic wytrzymalosci. Dalsze tkwienie tu moze tylko byc dla niej niebezpieczne. Tak, byloby logiczne zastrzelic Tommych i ruszyc stad jak najszybciej.

Megan walczyla z naplywajacymi lzami.

– I wlasnie dlatego – dodal Duncan – nie zrobi tego.

– Co?

– Nie zrobi, bo nie kieruje sie logika.

– Ale… jak… nie rozumiem… – jakala sie Megan. Duncan wzial gleboki oddech.

Вы читаете Dzien zaplaty
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату