– Wiesz, to jest nawet zabawne, juz to powiedzialem ktoregos dnia. Kiedy to bylo – we czwartek? W srode? Boze, wydaje mi sie, ze minela cala wiecznosc. W kazdym razie, powiedzialem to, a potem zapomnialem, choc nie powinienem. Jej nie chodzi o zakladnikow. I nie o pieniadze. Chce wylacznie nas.
Megan otworzyla usta, by odpowiedziec, ale powstrzymala sie. Obydwoje przez chwile milczeli. Nastepnie Duncan powtorzyl:
– Nas. Rozumiesz? Dlatego wciaz tu jest. Dlatego stad nie wyjedzie. Jeszcze nie teraz. Mimo ze najbardziej logiczny bylby wyjazd. Ale nie zrobi tego, poki jeszcze zostaly jej karty do rozegrania.
– Jakie karty masz na mysli?
– Tylko dwie – odpowiedzial Duncan miekko. Wskazal najpierw na Megan, potem na siebie. – Krol i dama atu.
Megan pokiwala glowa.
– Sadzisz, ze zamierza zabic nas?
– Mozliwe. A moze nie. Moze chce, bysmy cierpieli jeszcze bardziej? Jeszcze troche poznecac sie nad nami. To juz zrobila. Nie wiem na pewno, ale czuje instynktownie, ze szykuje nam cos druzgocacego, cos, co bedzie mogla zobaczyc na wlasne oczy, posmakowac to i odczuc. Cos, czym delektowala sie przez lata. Moze chce nas zabic. A moze to jest cos innego, cos z czym musielibysmy zyc dalej, dzien po dniu, tak jak to bylo z nia. – Duncan wzdrygnal sie. – Nie wiem. Jednak jestem pewny, ze oni obaj zyja.
Megan uswiadomila sobie, ze znow kiwa glowa potakujaco. Rzeczywiscie, pomyslala, dlaczego Olivia nie zabila dotad Duncana? Tam, na odludziu miala swietna okazje. Mnie tam jednak nie bylo.
– Uwazasz, ze jest szansa, ze po prostu zwroci nam ich obu? Jesli to o nas jej chodzi, to…
– Nie, w zadnym wypadku – ucial krotko.
– Wiesz, brzmi to idiotycznie, ale…
– Teraz juz nic nie brzmi idiotycznie. Usmiechnela sie blado.
– …ale gdyby oni nie zyli, tobym jakos wyczula. Duncan zgodzil sie z nia.
– Ja tez tak mysle. Zawsze, kiedy Tommy byl chory lub mial klopoty, czulem to wewnetrznie… – Zawiesil glos. W rogu piwnicy spostrzegl cos i raptownie schylil sie po to.
– A wiec – Megan odezwala sie nagle zdecydowanym tonem, ktory zdziwil ja sama – co zamierzamy? Gdzie sie udamy? Jak bedziemy z nia walczyc?
Duncan wyprostowal sie, trzymajac w reku metalowa skrzynke wielkosci pudelka na buty.
– Wiedzialem, ze go znajde. Nie rozumiem, dlaczego nie pomyslalem o tym wczesniej.
– Czy teraz zglosimy wszystko na policje? – zapytala Megan.
– Nigdy nie wiedzialem, co z tym zrobic.
– Nie – Megan odpowiedziala sama sobie. – Nie. Wiem, co zrobimy. – Pomyslala o spisie i mapie okolicy, ktore trzymala w teczce. – Powinnismy zrobic to od samego poczatku.
Zdala sobie sprawe z tego, ze stoi i mowi dziwnym, obcym glosem. W jej slowach byla sila i determinacja, ktorych przedtem prawie nie doznawala. Nie bylo to jednak niemile.
Duncan podszedl do niej. W swietle golej zarowki ich cienie byly nienaturalnie wyolbrzymione. Nacisnal zatrzask na cynowym pudelku i otworzyl je. Megan zajrzala,
– Myslisz, ze jeszcze dziala?
– W 1968 dzialal – odpowiedzial Duncan. – Nigdy nie wiedzialem co z tym zrobic – powtorzyl. – Chcialem go wyrzucic, kiedy uciekalismy stamtad, ale nie zrobilem tego i pozniej tez jakos nigdy sie go nie pozbylem. Kiedy przeprowadzalismy sie, tez go zawsze zabieralem ze soba.
Podniosl wielkokalibrowy pistolet do swiatla, sprawdzal, czy jest zardzewialy i czy dziala. Z rekojesci wyjal magazynek z nabojami i odciagnal kurek pustego pistoletu z ostrym, metalicznym dzwiekiem.
– Pamietasz, jak nas uczyla? – zapytal Duncan. – Jak to ona nazywala? Poranna modlitwa.
– Jestesmy nowa Ameryka – zaintonowala Megan. Wziela pistolet Duncanowi z reki i skierowala lufe do dolu.
– Jestesmy nowa Ameryka – powtorzyla. Odciagnela spust, iglica uderzyla w pusta komore z ostrym dzwiekiem, ktory odbil sie echem w piwnicy poruszajac ich wyobraznie.
Megan pozwolila Duncanowi sie przespac.
Chodzil nerwowo po salonie az do wpol do czwartej nad ranem, z setkami pomyslow w glowie, az wreszcie padl wyczerpany na fotel z bronia na kolanach. Blizniaczki znalazly go w tej pozycji, gdy sie obudzily; Lauren delikatnie wyjela mu pistolet z reki, a Karen dotknela jego ramienia, by go nie przestraszyc, gdyby sie obudzil. Troszke pozniej Megan udala sie do kuchni, gdzie blizniaczki zdazyly juz polozyc pistolet na srodku kuchennego stolu i wpatrywaly sie wen, jakby byl czyms zywym.
– Skad my to mamy? – zapytala Lauren.
– I co chcecie z tym zrobic? – dodala Karen.
– Mamy to od szescdziesiatego osmego. Nie potrzebowalismy go nigdy… – Czula sie nieco zaskoczona podejsciem blizniaczek, ich rzeczowym tonem; nie wydawaly sie ani zaszokowane, ani przestraszone widokiem broni w ich domu.
– …dotad – Lauren dokonczyla zdanie za matke.
– Az dotad – powtorzyla Megan.
– Czy rzeczywiscie zamierzamy… – zaczela Karen, lecz matka przytrzymala ja za reke.
– Macie juz jakis plan? – zapytala Lauren.
– Nie, jeszcze nie.
– Wiec co zrobimy?
– Teraz? – Megan spojrzala na blizniaczki. – Teraz, dziewczynki, zostancie tutaj i miejcie na oku ojca. Niech zadna nic nie robi. Jesli zadzwoni telefon, obudzcie go. To moga byc oni. Powiedzieli, ze sie skontaktuja.
– Nienawidze czekania – powiedziala Lauren z nagla sila. – Nie znosze tak czekac wciaz na cos, co nam sie przydarzy. Moze tak my bysmy cos zrobili.
– Przyjdzie i nasz czas, obiecuje – zapewnila Megan.
Lauren z zadowoleniem skinela glowa. Jej siostra wpatrywala sie w matke.
– A co chcesz teraz zrobic? – zapytala Karen. Megan podniosla pistolet ze stolu i schowala do teczki.
– Nie zrobisz sama nic nierozsadnego, prawda? Pojde obudzic tate – ostrzegala Lauren. – To dotyczy nas wszystkich.
Megan pokrecila glowa.
– Nie martw sie. Chce tylko pojechac i rzucic okiem na niektore posiadlosci. To wlasnie robia agenci nieruchomosci w niedziele.
– Mamo!
– Mamo, absolutnie nie mozesz jechac sama. Tata sie wscieknie.
– Wiem, ale musze to zrobic sama.
– Dlaczego? I co chcesz zrobic?
– Co? Wyciagnac sztylet znienacka – odpowiedziala Megan. – Probowalam odgadnac, ktory dom mogliby ewentualnie wynajac. Znalazlam pare takich miejsc. Moze bede miala szczescie i odnajde Tommy'ego i dziadka.
– Taak. A moze bedziesz miala pecha i wpadniesz w tarapaty – mruknela pod nosem Karen.
– Mamo, to jest szalenstwo… – zaczela Lauren. Megan pokiwala glowa.
– Tak, chyba tak. Ale przynajmniej jest to cos, a to jest lepsze niz nic.
– Mysle jednak, ze powinnas poczekac na tate – nalegala Karen.
– Nie, on juz zrobil, co do niego nalezalo. Sam. A teraz ja zrobie, co do mnie nalezy. Tez sama.
Popatrzyla wnikliwie na dziewczynki. Zaskoczylo ja przez moment, ze jest taka dogmatyczna, wiedziala jednak, ze musi wyjsc z domu, zanim obudzi sie Duncan. On jest taki rozsadny i praktyczny, a przede wszystkim bedzie sie o nia bal. Nie dopusci, by podjela to ryzyko, a to byloby gorsze anizeli kazde mozliwe niebezpieczenstwo. Walczyly w niej sprzeczne racje. Nie zrobilam dotad nic, pomyslala… Teraz przyszedl czas, bym cos zrobila.
– Mamo, czy ty na pewno wiesz, co robisz? – zapytala Lauren.
– Tak – odparla Megan. – Nie. Zreszta, co to za roznica. – Nalozyla zakiet, wziela czapke i szalik. – Kiedy