poprzez kraty. Bylo zdjecie drenu, kilka ujec z Pachouli, zdjecie domu Shriverow, szkoly. Bylo kilka fotografii, ktore Cowart widzial na scianach w podstawowce. Bylo zdjecie Tanny’ego Browna i Bruce’a Wilcoxa, wychodzacych z biura do spraw zabojstw w okregu Escambia.

– Jak ci sie udalo to zrobic? – spytal Cowart.

– Siedzialam caly dzien na czatach i czekalam na nich. Nie powiem, zeby byli zachwyceni.

Cowart przytaknal zadowolony, ze jego tam nie bylo.

– A co z Sullym?

– Nie zgodzil sie na zdjecie – odparl fotograf. – Ale mam jego dobre ujecie wykonane podczas procesu. Popatrz. – Wreczyl fotografie Cowartowi.

Widnial na niej Blair Sullivan kroczacy wzdluz korytarza w sadzie, ze spetanymi nogami i rekami, trzymany za ramiona przez dwoch roslych policjantow. Robil do obiektywu szydercza mine, smiejac sie i grozac zarazem.

– Nie rozumiem jednego – powiedzial fotograf.

– Czego?

– Jakbys zobaczyl, ze ten facet podchodzi do ciebie na ulicy, jestem pewien, ze zwialbys w druga strone. Na pewno nie wsiadlbys do jego samochodu. A Ferguson, do diabla, nawet jak patrzy na ciebie z gniewem, tez nie wyglada tak cholernie strasznie. To znaczy, jemu mogloby sie udac namowic mnie, zebym wsiadl do jego samochodu.

– Nie rozumiesz – odparl Cowart. Podniosl zdjecie Sullivana. – Ten facet to psychopatyczny morderca. Bylby w stanie namowic cie do wszystkiego. Tu nie chodzi tylko o te dziewczynke. Pomysl o wszystkich innych jego ofiarach. Co powiesz na to stare malzenstwo, ktoremu pomogl zmieniac kolo? Pewnie jeszcze mu podziekowali, zanim ich zabil. Albo kelnerka. Poszla z nim, przypominasz sobie? Po prostu chciala sie troche zabawic. Myslala, ze ida na impreze. Nie sadzila, ze to morderca. A chlopak w sklepiku? Mial tuz pod kasa przycisk uruchamiajacy alarm. Ale go nie uruchomil.

– Sadze, ze nie mial czasu.

Cowart wzruszyl ramionami.

– Ja w kazdym razie na pewno nie wsiadlbym do jego samochodu – powiedzial fotograf.

– I slusznie. Juz bys nie zyl.

Zajal cale swoje stare biurko na tylach sali redakcyjnej, rozkladajac wokol siebie wszystkie notatki i wpatrywal sie w ekran komputera. Przez krotka chwile, gdy ekran przed nim byl zupelnie pusty, poczul nagle zdenerwowanie. Minelo sporo czasu, od kiedy napisal ostatni felieton, i zastanawial sie, czy nadal posiada dawny kunszt. Szybko pomyslal: Na pewno sie uda – i pozwolil podnieceniu zepchnac na bok wszelkie watpliwosci. Zaczal od opisu dwoch mezczyzn zamknietych w celach; jak wygladali, jak sie wypowiadali. Pokrotce opisal, co widzial w Pachouli i zwrocil uwage czytelnika na potezne napiecie drzemiace w jednym z detektywow i gwaltowny wybuch gniewu drugiego. Slowa z latwoscia, rownomiernie, naplywaly mu do glowy. Nie myslal o niczym poza nimi.

Trzy dni zajelo mu napisanie pierwszego artykulu, dwa, zeby stworzyc druga czesc. Jeden dzien spedzil poprawiajac styl, jeszcze jeden dodajac przypisy.

Dwa kolejne dni sprawdzal tekst, linijka po linijce, wraz z redaktorem dzialu miejskiego. Nastepnego dnia z prawnikami – denerwujaca analiza kazdego slowa. Stal nad deska rozkladowa, gdy podejmowano decyzje o zamieszczeniu jego materialu na pierwszej stronie wydania niedzielnego. Glowny tytul brzmial: SPRAWA PELNA PYTAN. Podobal mu sie. Podtytul: DWAJ MEZCZYZNI, JEDNA ZBRODNIA I MORDERSTWO, O KTORYM WSZYSCY PAMIETAJA. Tez mu sie podobal.

W nocy lezal w lozku nie mogac zasnac i rozmyslal: Mam. Udalo mi sie. Naprawde sie udalo.

W sobote, w przeddzien ukazania sie artykulu, zadzwonil do Tanny’ego Browna. Detektyw byl w domu, a na posterunku nie chcieli podac mu jego zastrzezonego numeru. Poprosil sekretarke, zeby przekazala detektywowi, aby do niego oddzwonil, co tez uczynil godzine pozniej.

– Cowart? Tanny Brown z tej strony. Myslalem, ze to juz koniec naszych rozmow.

– Chcialem tylko dac panu szanse skomentowania materialu wykorzystanego w artykule.

– Pewnie taka sama, jaka dal nam ten wasz cholerny fotograf?

– Przepraszam za to.

– Zastawil na nas pulapke.

– Przepraszam.

Brown zamilkl na chwile.

– Przynajmniej mam nadzieje, ze nie wyszedlem na tym zdjeciu najgorzej. Czlowiek zawsze jest troche prozny – powiedzial.

Cowart nie mogl sie zorientowac, czy detektyw zartuje, czy nie.

– Calkiem niezle – odparl. – Jak fotografia z magazynu „Dragnet”.

– No to moze byc. Czego pan chce?

– Chce pan dolaczyc jakis komentarz do artykulu, ktory jutro sie ukaze?

– Jutro? O cholera. Chyba bede musial wczesnie wstac i isc do kiosku. To bedzie glosna sprawa?

– Tak.

– Pierwsza strona? Staniesz sie pan gwiazda, co, Cowart? Bedziesz slynny?

– Tego nie wiem.

Detektyw rozesmial sie kpiaco.

– To jest atutowa karta Roberta Earla, tak? Mysli pan, ze to mu pomoze? Sadzi pan, ze wydobedzie go pan tym z celi smierci?

– Nie wiem. Ale to bardzo ciekawy artykul.

– Nie watpie.

– Chcialem tylko dac panu mozliwosc zalaczenia oswiadczenia.

– Powie mi pan w koncu, czym on jest?

– Tak. Powiem. Teraz jest juz napisany.

Glos Tanny’ego Browna umilkl na chwile w sluchawce.

– Pewnie napisal pan o pobiciu go i te wszystkie bzdury? Ten kawalek o pistolecie, zgadza sie? – zapytal.

– Jest tam opisana jego wersja. Jest rowniez napisane, co pan twierdzi.

– Tylko ze nie za bardzo wyeksponowane, co?

– Obydwie wersje sa wyeksponowane w jednakowym stopniu.

Brown rozesmial sie.

– Na pewno – powiedzial.

– No wiec, czy chcialby pan dolaczyc bezposredni komentarz?

– Podoba mi sie slowo „komentarz”. Duzo wnosi, prawda? Jest ukladne i bezpieczne. Chce pan, zebym skomentowal tresc artykulu? – W jego glosie wyraznie brzmial sarkazm.

– Tak. Chce, zeby mial pan taka mozliwosc.

– Mam mozliwosc. Mozliwosc wykopania sobie glebszego grobowca – powiedzial detektyw. – Wpedzenia sie w jeszcze gorsze tarapaty niz te, w ktorych juz sie znajduje, tylko dlatego ze nie naopowiadalem panu steku klamstw. Oczywiscie. – Zlapal oddech i ciagnal dalej glosem niemal smutnym. – Moglem w ogole nie dopuscic pana do zadnych danych, ale nie zrobilem tego. Czy napisal pan to w swoim artykule?

– Oczywiscie.

Tanny Brown rozesmial sie krotkim, szyderczym smiechem.

– Wiem, jak pan sobie wyobraza dalszy ciag tej sprawy. Ale jedno panu powiem. Myli sie pan. Niezmiernie sie pan myli.

– Czy to chcial pan powiedziec?

– Sprawy nigdy nie tocza sie tak gladko, czy tak po prostu, jak ludzie tego chca. Zawsze powstaje balagan. Zawsze padaja pytania. Zawsze pojawiaja sie watpliwosci.

– Czy to wlasnie chcial pan powiedziec?

– Nie, chcialem tylko, zeby pan to zrozumial. – Detektyw rozesmial sie nerwowo. – Ciagle jest pan twardziel, co, Cowart? Nie musi pan na to odpowiadac. Juz znam odpowiedz. – Minela dluzsza chwila.

Cowart wsluchiwal sie w gleboki, zlowieszczy oddech po drugiej stronie sluchawki, zanim Tanny Brown w koncu sie odezwal slowami, grzmiacymi jak daleka burza.

– Dobrze. Oto moj komentarz. Pierdol sie.

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату