I odlozyl sluchawke.

Rozdzial osmy

KOLEJNY LIST Z CELI SMIERCI

Nie widzial sie z Fergusonem ani z nim nie rozmawial az do czasu rozprawy.

To samo dotyczylo detektywow, ktorzy nie odpowiedzieli na zaden telefon przez kilka tygodni po ukazaniu sie artykulow. Jego prosby o aktualne informacje byly spelniane w zwiezlej formie przez prokuratorow, ktorzy probowali obmyslic jakas taktyke. Z drugiej strony adwokaci stanowi broniacy Fergusona byli bardzo wylewni, dzwonili do niego niemal codziennie i informowali o najnowszym rozwoju wydarzen, wprawiajac w ruch mechanizm przedkladania nowych wnioskow sedziemu, ktory przewodniczyl procesowi o zabojstwo wytoczonemu Fergusonowi.

Kiedy material sie ukazal, Cowart wpadl w naturalny ped bedacy skutkiem zarzutow, ktore przedstawil, jakby ulewne strugi deszczu pchaly go po ulicy. Telewizja i prasa zaangazowaly sie w sprawe, rzucajac sie drapieznie na wszystkich ludzi, zdarzenia i miejsca, opowiadajac te fabule ciagle od nowa, przerabiajac ja na dziesiatki, zasadniczo nie rozniacych sie niczym od siebie sposobow. Dla wszystkich zainteresowanych byl to material zawierajacy kilka fascynujacych punktow – wymuszone zeznanie, zbulwersowane miasteczko, wciaz poruszone zabojstwem dziecka, nieprzystepni detektywi, i w koncu ta przerazajaca ironia: oto morderca moze spokojnie patrzec, jak ktos inny laduje na krzesle elektrycznym, tylko dlatego ze nie chce puscic pary z ust. Oczywiscie Blair Sullivan faktycznie nie puszczal pary z ust, odmawiajac wszelkich wywiadow, rozmow z reporterami, prawnikami, policja, a nawet ekipa programu „60 Minut”. Wykonal tylko jedna rozmowe telefoniczna do Matta Cowarta, moze z dziesiec dni po ukazaniu sie artykulow.

Dzwonil na koszt rozmowcy. Cowart siedzial przy biurku na tylach dzialu wydawniczego i czytal przedruk swojego artykulu w „The New York Timesie”. (PYTANIA BEZ ODPOWIEDZI W SPRAWIE O MORDERSTWO NA FLORYDZIE), kiedy zadzwonil telefon i glos telefonistki miedzymiastowej zapytal go, czy przyjmie na swoj koszt rozmowe telefoniczna z panem Sullivanem ze Starke na Florydzie. Najpierw sie zmieszal, nastepnie ogarnelo go elektryzujace podniecenie. Pochylil sie na krzesle i uslyszal znajomy, miekki nosowy ton sierzanta Rogersa z wiezienia.

– Cowart, jest pan tam, chlopie?

– Slucham, sierzancie. Tak?

– Przyprowadzimy Sully’ego. Chce z wami porozmawiac.

– Jak sie tam sprawy maja?

Sierzant zasmial sie.

– Do diabla, nie powinienem byl tu pana wpuszczac. Od czasu jak ukazaly sie panskie artykuly, roi sie tu jak w cholernym gniezdzie pszczol. Nagle wszyscy z celi smierci dzwonia do kazdego cholernego reportera w stanie, to pewne. A ci wszyscy cholerni reporterzy przyjezdzaja tutaj i domagaja sie wywiadow, oprowadzania po wiezieniu i co tylko moga, cholera, wymyslic. – Smiech sierzanta nadal huczal po drugiej stronie sluchawki. – Jest tutaj wiecej zamieszania niz wtedy, gdy wysiadly obydwa generatory, glowny i awaryjny, i wszyscy pensjonariusze mysleli, ze to zrzadzenie losu otwiera przed nimi drzwi.

– Przykro mi, jesli przysporzylem panu klopotow…

– Ach, do diabla, nic nie szkodzi. Ta codziennosc juz byla nudna, wie pan. Na pewno bedzie nam tu dosc trudno sobie poradzic, jak juz wszystko sie uspokoi. Bo sie uspokoi, wczesniej czy pozniej.

– A jak tam Ferguson?

– Bobby Earl? Udziela tylu wywiadow, ze sadze, ze powinni mu dac jego wlasny program telewizyjny, taki jak ma Johnny Carson albo ten facet Letterman.

Cowart usmiechnal sie.

– A Sully?

Przez chwile panowala cisza, a nastepnie sierzant powiedzial cicho:

– Z nikim nie chce o niczym rozmawiac. Nie tylko z dziennikarzami i psychiatrami. Adwokat Bobby’ego Earla byl tutaj z piec albo szesc razy. Przyjechali ci dwaj detektywi z Pachouli, ale tylko sie smial i plul im w twarz. Wezwania do stawienia sie przed sadem, grozby, obietnice, co pan tylko wymysli, nic nie odnosi skutku. Nie chce rozmawiac, szczegolnie na temat tej dziewczynki z Pachouli. Spiewa hymny, pisze pelno listow i uporczywie studiuje Biblie. Wypytuje mnie, jak sie maja sprawy, i informuje go o wszystkim, jak moge najlepiej, przynosze mu gazety, czasopisma i tak dalej. Co wieczor oglada telewizje, wiec wie, ze ci dwaj detektywi obrzucaja pana wszelkimi epitetami, jakie kiedykolwiek ktos wymyslil. I wysmiewa sie z tego wszystkiego.

– Co pan o tym sadzi?

– Mysle, ze dobrze sie bawi. Na swoj sposob.

– To przerazajace.

– Opowiadalem panu o tym facecie.

– Wiec dlaczego chce ze mna rozmawiac?

– Nie wiem. Wstal dzisiaj rano i spytal mnie, czy go z panem polacze.

– Wiec niech go pan da do telefonu.

Sierzant zakaszlal zmieszany.

– To nie takie proste. Pamieta pan, ze podejmujemy specjalne srodki ostroznosci, jak przemieszczamy pana Sullivana.

– Oczywiscie. Jak wyglada?

– Tak samo jak wtedy gdy go pan widzial, moze troche bardziej podekscytowany. Otacza go jakas taka aura, jakby przybieral na wadze, chociaz nie przybiera, bo bardzo malo je. Tak jak mowilem, wydaje mi sie, ze niezle sie bawi. Jest bardzo ozywiony.

– Aha, sierzancie, nie powiedzial mi pan, jaka jest panska opinia o tym artykule.

– Nie? Wydaje mi sie bardzo ciekawy.

– I co?

– Coz, panie Cowart, musze powiedziec, ze jest pan dobrze obeznany z wiezieniami, szczegolnie z cela smierci i pewnie slyszal pan najprzedziwniejsze cholerne historie.

Cowart, zanim zdazyl zadac nastepne pytanie, uslyszal w tle podniesione glosy i odglosy szurania. Sierzant powiedzial:

– Wlasnie wchodzi.

– Czy to poufna rozmowa?

– Chce pan spytac, czy jest zalozony podsluch? Do diabla, nie mam pojecia. To linia, ktora udostepniamy przede wszystkim prawnikom, wiec chyba nie, bo narobiliby wokol tego mase smrodu. W kazdym razie juz tu jest, jeszcze chwileczke, musimy skuc mu rece.

Zapadla chwilowa cisza. Cowart slyszal w oddali sierzanta, jak mowil: „Za ciasno, Sully?” I uslyszal odpowiedz wieznia: „Nie, w porzadku”. Potem bylo slychac kilka dzwiekow niewiadomego pochodzenia i odglos zamykanych drzwi, az w koncu glos Blaira Sullivana.

– Prosze, prosze, panie Cowart. Reporter o swiatowej slawie, jak sie mamy?

– Doskonale, panie Sullivan.

– To dobrze, to dobrze. No i co o tym sadzisz, Cowart? Nasz chloptas, Bobby Earl wyjdzie na wolnosc? Sadzisz, ze bozek szczescia wyciagnie go zza kratek, z cienia smierci, co? Myslisz, ze ostrza sprawiedliwosci zaczna sie teraz od niego oddalac? – Sullivan rozesmial sie chrapliwie.

– Nie wiem. Jego adwokat wystapil do sadu, ktory go skazal, o nowa rozprawe…

– I sadzisz, ze to sie uda?

– Zobaczymy.

Sullivan zakaszlal.

– Racja. Masz racje.

Obydwaj zamilkli.

Po chwili Cowart spytal:

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату