– Wiec po co do mnie dzwonisz?
– Poczekaj – odpowiedzial Sullivan. – Usiluje zapalic tego cholernego peta. To trudne, musze odlozyc sluchawke. – Rozlegl sie szczek i Cowart znowu uslyszal jego glos. – No, zrobione. O co pytales?
– Po co dzwonisz?
– Chcialem sie po prostu dowiedziec, jaki slynny sie stajesz.
– Co?
– Do diabla, Cowart, twoj material jest we wszystkich mediach. Przyciagnales powszechna uwage, nieprawdaz? Po prostu dzieki wepchnieciu lapy pod stary, brudny dren, zgadza sie?
– Chyba tak.
– Latwy sposob na slawe, co?
– To nie ograniczalo sie tylko do tego.
Sullivan znowu wybuchnal smiechem.
– Oczywiscie, ze nie. Ale niezle sie prezentowales odpowiadajac na te wszystkie pytania w programie „Nocna Linia”. Bardzo stanowczy i pewny siebie.
– Ty nie chciales z nimi rozmawiac.
– Nie. Postanowilem, ze lepiej jak ty i Bobby Earl bedziecie gadac. – Sullivan zawahal sie, po czym zagwizdal. – Oczywiscie zauwazylem, ze ci policjanci z Pachouli tez za bardzo nie chca gadac. Mam wrazenie, ze oni nie wierza Bobby’emu Earlowi. I tobie tez nie wierza. I jestem diablo pewien, ze mnie tez nie wierza. – Sullivan wybuchnal drwiacym rechotem. – To ci upor! Dopiero widac, jak niektorzy sa slepi na wszystko, co?
Cowart nie odpowiedzial.
– Czy nie zadalem pytania, Cowart? Czy cie o cos nie spytalem? – Blair Sullivan nagle ostro szepnal, zaskakujac go.
– Tak – odrzekl spiesznie Cowart. – Niektorzy sa slepi na wszystko.
Wiezien przerwal na chwile.
– Powinnismy pomoc im zdjac klapki z oczu, czyz nie, Slawny Panie Reporterze? Wyprowadzic ich na swiatla droge, co ty na to?
– Jak? – Cowart gwaltownie pochylil sie nad biurkiem. Czul, jak pot splywa mu spod ramion i laskocze w zebra.
– Powiedzmy, ze jeszcze o czyms bym ci powiedzial. O czyms niezmiernie ciekawym.
Cowart pochwycil olowek i sterte czystych kartek, zeby notowac.
– Na przyklad o czym?
– Zastanawiam sie. Nie ponaglaj mnie.
– W porzadku. Nie spiesz sie. – Zaraz peknie bomba, pomyslal.
– Dobrze byloby wiedziec, jak ta dziewczynka znalazla sie w samochodzie, prawda? To na pewno cie interesuje, mam racje, Cowart?
– Jak?
– Nie tak szybko. Mysle. W dzisiejszych czasach trzeba uwazac, co sie mowi. Nie chcialbym, zeby cos zostalo opacznie zrozumiane, jesli mnie rozumiesz. Wiesz, Cowart, ze tego dnia gdy zginela ta dziewczynka, byla urocza pogoda? Czy ustaliles, ze bylo goraco, ale jednoczesnie sucho, wial lekki wiaterek, ktory dawal troche ochlody, na gorze bylo wspaniale, blekitne niebo, a wokol kwitla masa kwiatow? Wymarzony dzien na umieranie. I wyobraz sobie, jak chlodno i przyjemnie musialo byc tam w cieniu na bagniskach. Moze ten gosc, ktory zabil mala Joanie – co za slodkie imie – polezal sobie potem i cieszyl sie, jak wspanialy byl ten dzien przez kilka minut? I staral sie ochlonac troche w chlodnym cieniu?
– Bardzo chlodnym?
Blair Sullivan zasmial sie ostro.
– A niby skad mam to wiedziec, Cowart? Doprawdy… – Wciagnal ze swistem powietrze i gwizdal do sluchawki. – Pomysl tylko, ile jest spraw, o ktorych chcialyby sie dowiedziec te dwie gliniarskie swinie. Na przyklad o ubraniu i plamach z krwi, i dlaczego nie bylo odciskow palcow, wlosow, probek gruntu i tym podobnych.
– Dlaczego?
– Coz – odparl Sullivan chlodno – sadze, ze zabojca malej Joanie byl na tyle doswiadczony, iz wiedzial, ze potrzebne mu bedzie ubranie na zmiane. Tak zeby mogl jedno zdjac, to poplamione krwia i calym gownem, i gdzies sie go pozbyc. Prawdopodobnie myslal na tyle rozsadnie, ze mial w samochodzie kilka duzych plastikowych workow na smieci, w ktore mogl zawinac to pokrwawione ubranie, tak zeby nikt go nie widzial.
Cowart poczul skurcz zoladka. Przypomnial sobie, ze detektyw z Miami powiedzial mu, ze w noc kiedy aresztowano Sullivana, w bagazniku jego samochodu znaleziono zapasowa odziez i rolke workow na smieci.
Na chwile zamknal oczy i spytal:
– Gdzie morderca wyrzucil ubranie?
– Och, na przyklad do pojemnika na datki dla Armii Zbawienia. Wiesz, jeden jest ustawiony obok centrum handlowego kolo Pensacola. Ale to tylko w przypadku gdy nie bylo zbyt zapaprane. A jakby chcial byc bardzo ostrozny, mogl je wrzucic do jednego z tych wielkich pojemnikow na smieci, jak takie co to stoja na parkingach przy autostradzie. Jak przy zjezdzie na Willow Creek. Ten wielki. Oprozniaja go raz na tydzien i wszystko jedzie prosto na wysypisko. Nikt nigdy nie przyglada sie, co wyrzucaja. Zakopane pod tonami smieci. Nie do odszukania.
– Czy tak wlasnie bylo?
Sullivan nie odpowiedzial, tylko ciagnal dalej:
– Zaloze sie, ze ci gliniarze, i ty tez, Cowart, i moze pograzeni w smutku mamusia i tatus tej dziewczynki szczegolnie chcieliby wiedziec, dlaczego w ogole ta dziewczynka wsiadla do samochodu, co? To by byla niezla informacja? Dlaczego tak sie stalo, co?
– Powiedz dlaczego?
Blair Sullivan zasyczal w sluchawce:
– Wola Boga, Cowart.
Przez chwile zapanowalo milczenie.
– A moze szatana. Jak sadzisz, Cowart? Moze Bog wtedy mial zly dzien, wiec pozwolil swemu bylemu zastepcy numer jeden posiac troche zla, co?
Cowart nie odpowiedzial. Wsluchiwal sie w szeptane slowa, ktore przelatywaly przez sluchawke i z impetem wpadaly mu do ucha.
– Sadze, Cowart, ze ktokolwiek to byl, kto namowil te dziewczynke, zeby wsiadla do samochodu, powiedzial cos w rodzaju: „Kochanie, czy moglabys wskazac mi droge? Zgubilem sie i musze jakos znalezc droge”. Czy to nie prawda Boza, Cowart? Ten mezczyzna w samochodzie, widze go rownie wyraznie jak wlasna dlon. Byl zagubiony, tak bardzo zagubiony. Ale tego dnia sie odnalazl, czyz nie?
Sullivan odetchnal ostro, zanim podjal dalej:
– A jak juz sciagnal uwage tej dziewczynki, co dalej powiedzial? Moze powiedzial: „Kochanie, podwioze cie do rogu, chcesz?” w bardzo szczery i naturalny sposob. – Znowu sie zawahal. – Szczery i naturalny. Zupelnie jak w sennym koszmarze. Wlasnie przed takim czlowiekiem dobrzy ludzie przestrzegaja dzieci, zeby sie wystrzegaly i trzymaly od niego z daleka. – Przerwal i dodal dyszac: – Ale ona nie posluchala, racja?
– To wlasnie jej powiedziales? – zapytal Cowart niecierpliwie.
– Czy mowilem, ze to jej powiedzialem? Czyzby? Nie, ja tylko powiedzialem, ze tak pewnie ktos do niej mowil. Ktos kto akurat tego dnia mial ochote kogos skrzywdzic i zamordowac, i dopisalo mu szczescie, ze spotkal te dziewczynke.
Znowu sie zasmial. Kichnal.
– Dlaczego to zrobiles? – spytal Cowart gwaltownie.
– Czy powiedzialem, ze to zrobilem? – odparl Sullivan, chichoczac.
– Nie, tylko draznisz mnie…
– Wybacz mi, ze sie troche zabawiam.
– Dlaczego nie powiesz prawdy? Dlaczego nie wystapisz publicznie i nie powiesz prawdy?
– Co, i popsuje sobie cala zabawe? Cowart, nie masz pojecia, skad czlowiek w celi smierci czerpie swoje przyjemnosci.
– Dopuszczajac, zeby usmazyli niewinnego czlowieka…
– Czy to wlasnie robie? Czyz nie mamy poteznego systemu sprawiedliwosci, zeby sie tym zajal? Zeby sie