– Nie. To o wiele za pozno dla niej…

– Moglas to nagrac.

– I uslyszalaby, o kim jej tatus rozmawia? O kims kto zamordowal mala dziewczynke? O malej dziewczynce, ktora zgwalcono, a potem uderzono nozem, ile, trzydziesci szesc razy? I wrzucono do bagna? Nie wydaje mi sie, zeby to byl najlepszy pomysl.

Miala racje, choc mysl ta byla dla niego strasznie niemila.

– Mimo wszystko zaluje, ze nie widziala.

– Tutaj jest bezpiecznie – powiedziala Sandy.

– Co?

– Tutaj jest bezpiecznie. Tampa nie jest wielkim miastem. To znaczy, jest duze, ale jednoczesnie nie jest duze. Tempo zycia wydaje sie tu powolniejsze. I jest zupelnie inaczej niz w Miami. Nie musi wiedziec o malych dziewczynkach, ktore ludzie porywaja, gwalca i zakluwaja nozem na smierc. Przynajmniej jeszcze nie. Moze podrosnac, cieszyc sie dziecinstwem i nie musiec sie martwic przez caly czas.

– To znaczy, ty nie musisz sie martwic przez caly czas.

– Czy to zle?

– Nie.

– Wiesz, czego nie potrafie zrozumiec? Dlaczego wszystkim, ktorzy pracuja w gazecie, zawsze sie wydaje, ze zle rzeczy przytrafiaja sie tylko innym.

– Wcale tak nie myslimy.

– Na to wyglada.

Nie chcial sie sprzeczac.

– Moze.

Zmusila sie do smiechu.

– Przepraszam, ze na ciebie najechalam. Naprawde chcialam zadzwonic, zeby ci pogratulowac i powiedziec, ze bylam z ciebie dumna.

– Dumna, ale rozwiedziona.

Zawahala sie.

– Tak. Ale wydawalo mi sie, ze po przyjacielsku.

– Przepraszam. To bylo nieladne z mojej strony.

– W porzadku.

Znowu nastala cisza.

– Kiedy mozemy porozmawiac o kolejnej wizycie Becky?

– Nie wiem. Bede zajety tym materialem, az cos sie rozstrzygnie. Ale kiedy, nie wiem.

– Zadzwonie do ciebie wobec tego.

– Dobrze.

– I jeszcze raz, gratulacje.

– Dzieki.

Odlozyl sluchawke i doszedl do wniosku, ze czasami jest glupcem, niezdolnym powiedziec, co chce, wyjawic, czego mu potrzeba. Zly sam na siebie uderzal piescia w biurko. Nastepnie podszedl do okna swojego gabinetu i spojrzal na miasto. Popoludniowy sznur pojazdow zmierzal w strone autostrady, jak niezliczone nerwy organizmu pulsujace pragnieniem udania sie do domu, do rodziny. Poczul, jak ogarnia go samotnosc. Miasto wygladalo jak upieczone pod rozgrzanym, blekitnym niebem, budynki o jasnych kolorach odbijaly sile slonca. Przygladal sie klebowisku samochodow na skrzyzowaniu, manewrujacych jak jakies agresywne, ziemskie robaki. Przyszlo mu na mysl, ze to niebezpieczne.

Tu nie jest bezpiecznie.

Dwaj kierowcy otworzyli do siebie ogien dwa dni wczesniej po drobnej stluczce, strzelajac zawziecie w samym srodku godzin szczytu; obydwaj byli uzbrojeni w niemal identyczne, kosztowne, dziewieciomilimetrowe polautomatyczne pistolety. Zaden z nich nie zostal ranny, ale przejezdzajacy obok nastolatek dostal rykoszetem w pluco i znajdowal sie w stanie krytycznym w miejscowym szpitalu. To byla typowa historia z Miami, produkt uboczny upalu i przeciwstawnych kultur oraz populacji, dla ktorej pistolety zdawaly sie nieodlaczna czescia stroju. Przypomnial sobie, jak opisywal niemal identyczne wydarzenie dwanascie lat temu. Przypomnial sobie ze dwanascie innych razy, gdy opisywano takie zdarzenie; tak czesto, ze to, co niegdys bylo artykulem na pierwszej stronie, obecnie zmienilo sie w szesc akapitow gdzies w srodku gazety.

Pomyslal o corce i zastanowil sie: Dlaczego powinna wiedziec? Dlaczego powinna wiedziec o zle i o okropnych zadzach niektorych ludzi?

Nie znal odpowiedzi na to pytanie.

Z wejscia do sali rozpraw wypelzaly trzy grube czarne przewody telewizyjne. Kilku operatorow przygotowywalo do nagrywania magnetowidy w hallu, zbierajac material z jedynej kamery, na ktorej zainstalowanie zezwolono w sali rozpraw. Reporterzy prasowi i telewizyjni tloczyli sie w korytarzu; pracownicy telewizji troche modniej ubrani, lepiej uczesani i wyraznie czysciejsi niz ich konkurenci z gazet, ktorzy przyjeli odrobine niedbaly wyglad, aby wyraznie sie odrozniac.

– Przybyli tlumnie – powiedzial idacy obok niego fotograf, manipulujac przy obiektywie na swojej leice. – Nikt nie chce przegapic tego baletu.

Od ukazania sie artykulow minelo jakies dziesiec tygodni. Z powodu sprzeciwow i roznych manewrow dwukrotnie odkladano rozprawe. Na zewnatrz sadu silne slonce Florydy energicznie opiekalo ziemie. Wewnatrz nowoczesnego budynku bylo chlodno. Glosy niosly sie i odbijaly echem od wysokich sufitow, wiec ludzie rozmawiali na ogol szeptem, nawet gdy nie musieli. Obok szerokich brazowych drzwi do sali rozpraw znajdowala sie niewielka tabliczka wypisana zlotymi literami: SEDZIA SADU OKREGOWEGO HARLEY TRENCH.

– To ten facet, ktory nazwal go dzika bestia? – spytal fotograf.

– Wlasnie.

– Wydaje mi sie, ze chyba nie cieszy go za bardzo widok tego wszystkiego. – Fotograf pomachal aparatem w strone tlumu reporterow i kamerzystow.

– Mylisz sie. To rok wyborow. Bedzie bardzo zadowolony z takiej reklamy.

– Ale tylko jesli podejmie wlasciwa decyzje.

– Taka jakiej chce tlum.

– Watpie, czy beda podobne.

Cowart przytaknal.

– Ja tez nie sadze. Ale nigdy nie wiadomo. Zaloze sie, ze siedzi teraz w swoim gabinecie, dzwoni do wszystkich miejscowych politykow stad do granicy Alabamy i probuje ustalic, co ma zrobic.

Fotograf rozesmial sie.

– A oni pewnie dzwonia do wszystkich pracownikow terenowych i probuja ustalic, co mu odpowiedziec. Co sadzisz, Matty? Uwazasz, ze go wypusci, czy nie?

– Nie mam pojecia.

W glebi korytarza ujrzal grupe odzianych w dzinsy mlodych ludzi, otaczajacych starszego, niskiego, czarnego mezczyzne, ubranego w garnitur.

– Zrob im zdjecie – powiedzial do fotografa – oni sa z grupy dzialajacej przeciwko karze smierci i chca narobic troche halasu.

– A gdzie Ku-Klux-Klan?

– Pewnie gdzies tutaj. Juz nie sa tak doskonale zorganizowani, moze sie spoznia. Albo moze poszli pod niewlasciwy adres.

– Moze pomylily im sie dni. Pewnie byli tutaj wczoraj, znudzili sie, zniechecili i poszli.

Obydwaj sie zasmiali.

– Ale tu bedzie zoo – powiedzial Cowart.

Fotograf zatrzymal sie na chwile.

– Tak. A oto tygrysy czyhajace na twoj ogon.

Wskazal reka i Cowart dostrzegl Tanny’ego Browna i Bruce’a Wilcoxa opartych niedbale o sciane, probujacych pozostac poza zasiegiem kamerzystow.

Zawahal sie, po czym powiedzial:

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату