upewnil, ze zaden niewinny nie dostaje czapy?
– Wiesz, o czym mowie.
– Wiem – odparl Sullivan cicho, groznie. – I gowno mnie to obchodzi.
– Wiec po co do mnie zadzwoniles?
Sullivan zamilkl po drugiej stronie sluchawki. Gdy znowu zabrzmial jego glos, byl cichy i zlowieszczy.
– Bo chcialem, zebys wiedzial, jak bardzo zainteresowala mnie twoja kariera zawodowa, Cowart.
– To…
– Nie przerywaj mi! – Sullivan wycedzil te slowa. – Juz ci to mowilem! Gdy ja mowie, ty masz, do cholery, sluchac, Panie Reporterze. Zrozumiano?
– Tak.
– Bo chcialem ci cos powiedziec.
– Co takiego?
– Chcialem ci powiedziec, ze to jeszcze nie koniec. To sie dopiero zaczyna.
– Co przez to rozumiesz?
– Domysl sie.
Cowart czekal. Po chwili Sullivan powiedzial:
– Chyba kiedys jeszcze porozmawiamy. Lubie nasze pogawedki. Tyle sie na ich skutek dzieje. Ach, jeszcze jedno.
– Co takiego?
– Slyszales, ze Sad Najwyzszy Florydy ustalil moja samoistna apelacje na jesien? Lubia trzymac ludzi w oczekiwaniu. Moze sadza, ze zmienie zdanie albo co. Zdecyduje sie na wszystkie mozliwe apelacje i tak dalej. Moze wynajme jakies grube ryby, tak jak Bobby Earl i zaczne kwestionowac, czy usmazenie mi dupy jest zgodne z Konstytucja. To mi sie podoba. Podoba mi sie ich powazanie dla starego Sully’ego. – Przerwal na moment. – Ale nie wiemy jednego. Prawda, Panie Reporterze?
– Czego?
– Ze sie myla. Nie zmienilbym swojej decyzji, nawet gdyby sam Jezus zstapil z niebios i osobiscie uprzejmie mnie poprosil.
Nagle odlozyl sluchawke. Cowart podniosl sie z krzesla. Poszedl do toalety, gdzie przez kilka minut polewal sobie nadgarstki zimna woda, usilujac pozbyc sie naglej goraczki, ktora go owladnela, i spowolnic bicie serca.
Jego byla zona rowniez zadzwonila pewnego wieczoru, gdy mial juz wychodzic z pracy, dzien po tym jak wystapil w programie „Nocna Linia”.
– Matty? – powiedziala Sandy. – Widzielismy cie w telewizji.
W jej glosie brzmialo w zwiazku z tym wydarzeniem jakies dziewczece podniecenie, ktore przypomnialo mu o lepszych czasach, gdy byli mlodzi, a ich zwiazek byl jeszcze swiezy. Zaskoczyl go telefon od niej, a jednoczesnie ucieszyl. Poczul cos w rodzaju falszywej skromnej satysfakcji.
– Czesc, Sandy. Jak sie masz?
– Och, niezle. Robie sie gruba. Ciagle jestem zmeczona. Pamietasz, jak to bylo.
Nie za bardzo, pomyslal. Przypomnial sobie, ze gdy byla w ciazy, na ogol pracowal po czternascie godzin dziennie w redakcji dzialu miejskiego.
– Jak ci sie podobalo?
– To pewnie dla ciebie niezwykle ekscytujace. To byl fantastyczny material.
– Caly czas jest.
– Co sie stanie z tymi dwoma facetami?
– Nie wiem. Sadze, ze Ferguson bedzie mial ponowny proces. Ten drugi…
Przerwala mu.
– Przerazil mnie.
– To porzadnie szurniety czlowiek.
– Co sie z nim stanie?
– Jesli nie zacznie skladac apelacji, gubernator podpisze zgode na egzekucje, o ile tylko Sad Najwyzszy utrzyma wyrok w mocy. Raczej nie ma watpliwosci, ze tak sie stanie.
– Kiedy to nastapi?
– Nie wiem. Sad na ogol oglasza swoje decyzje kilka razy. Gdzies przed Nowym Rokiem. Bedzie tylko jedna linijka w calej masie innych decyzji: „Odnosnie do: Stan Floryda przeciwko Blairowi Sullivanowi. Werdykt i wyrok sadowy podtrzymany”. Cala sprawa jest dosc bezkrwawa, do czasu jak do wiezienia nadchodzi rozporzadzenie gubernatora. Wiesz, pelno dokumentow, podpisow, oficjalnych pieczeci i tego rodzaju rzeczy, az w koncu komus przypada w udziale usmazenie faceta. Straznicy wiezienni nazywa jato odrobieniem zadania smierci.
– Swiat chyba nic na tym nie straci, jak on juz zginie – powiedziala Sandy z nieznacznym drzeniem glosu.
Cowart nie odpowiedzial.
– A jesli nigdy nie przyzna sie do swojego czynu, co sie stanie z Fergusonem?
– Nie wiem. Stan moze go ponownie sadzic. Moze zostac uniewinniony. Moze pozostac w celi smierci. Moze sie wydarzyc cala masa dziwnych rzeczy.
– Jesli straca Sullivana, czy kiedykolwiek ktos dowie sie prawdy?
– Dowie sie prawdy? Wydaje mi sie, ze juz znamy prawde. Prawda jest taka, ze Ferguson nie powinien siedziec w celi smierci. Ale zeby tej prawdy dowiesc? To calkiem inna sprawa. Naprawde trudna.
– A co teraz bedzie z toba?
– To co do tej pory. Bede zajmowal sie ta sprawa do konca. Potem bede znowu pisal felietony, az sie zestarzeje, powypadaja mi zeby i w koncu zdecyduja sie przerobic mnie na klej. Tak robia ze starymi konmi wyscigowymi i z felietonistami, wiedzialas?
Rozesmiala sie.
– Przestan. Dostaniesz Pulitzera.
Usmiechnal sie.
– Watpie – sklamal.
– Tak, dostaniesz. Czuje to. Wtedy pewnie odstawia cie do stajni ogierow.
– To by sie nazywalo miec szczescie.
– Bedziesz je mial. Zobaczysz, ze dostaniesz. Zasluzyles na to. To byl niesamowity material. Jak w przypadku Pittsa i Lee.
Uswiadomil sobie, ze ona rowniez pamietala tamta historie.
– Tak. Wiesz, co sie stalo z tamtymi facetami, jak juz sedzia ponownie otworzyl sprawe? Znowu zostali skazani, przez rasistowska lawe przysieglych, rownie glupia jak ta pierwsza. Wydostali sie z celi smierci dopiero po uniewinnieniu przez gubernatora. Ludzie o nich zapomnieli. Zajelo im to dwanascie lat.
– Ale sie wydostali, a ten facet dostal Pulitzera.
Rozesmial sie.
– Masz racje.
– Ty tez dostaniesz. I nie zajmie ci to dwunastu lat.
– Coz, zobaczymy.
– Zostaniesz w „Journalu”?
– Nie mam powodu stad odchodzic.
– Och, przestan. A jak dostaniesz oferty od „Timesa” albo od „Posta”?
– Zobaczymy.
Oboje sie rozesmiali. Po chwili milczenia powiedziala:
– Zawsze wiedzialam, ze pewnego dnia trafisz na odpowiedni material. Zawsze wiedzialam, ze pewnego dnia ci sie uda.
– Co mam odpowiedziec?
– Nic. Po prostu wiedzialam, ze ci sie uda.
– A co z Becky? Poszla pozniej spac, zeby obejrzec mnie w „Nocnej Linii”?
Sandy zawahala sie.