– Pozwole sobie nazwac to blefem – odparl redaktor. – Zrobimy ladne zdjecie, jak zakladacie mi kajdanki, i damy jutro na pierwszej stronie. Jestem pewien, ze szeryf z Monroe bedzie po prostu zachwycony. – Wyciagnal do nich ze zloscia obie rece.

– Niech pan poslucha – wmieszala sie Shaeffer. – On posiada informacje dotyczace morderstwa, ktorym sie zajmujemy. Czy jest az tak wielkim nietaktem prosic go o odrobine checi wspolpracy?

– Nie jest nietaktem – odpowiedzial redaktor, patrzac na nia. – Ma jednak rowniez termin oddania pierwszej edycji, wiszacy mu nad glowa. Musi zachowac priorytety.

– To prawda, musi – powiedzial Weiss ze zloscia. – Problem polega na tym, ze wasze priorytety sa calkowicie postawione na glowie. Wazniejsze dla was jest sprzedawanie gazet niz zlapanie mordercy.

– Matt, ile jeszcze? – spytal redaktor. Zadna ze stron nie ruszyla sie ze swego miejsca.

– Pare minut – odparl Cowart.

– Gdzie sa tasmy? – zapytala Shaeffer.

– Jest robiona transkrypcja. Juz prawie koncza. – Redaktor dzialu miejskiego zastanowil sie chwile. – Sluchajcie, moze czekajac chcielibyscie poczytac, co Sullivan powiedzial naszemu czlowiekowi, co?

Policjanci skineli glowami. Redaktor odwiodl ich od biurka Cowarta, rzucajac mu na odchodnym jedno spojrzenie, ktore wyraznie mowilo: „Do roboty”. Wprowadzil detektywow do sali konferencyjnej, w ktorej trzy maszynistki ze sluchawkami na uszach szybko wystukiwaly slowa plynace z tasm.

Cowart wciagnal gleboko powietrze. Przebrnal jakos przez opis egzekucji i wieksza czesc wyznania Sullivana. Zamiescil tez wszystkie zbrodnie, do ktorych przyznal sie Sullivan.

Jedyna pozostala sprawa byly dwie smierci, ktore tak zywo interesowaly detektywow z Monroe. Cowart czul sie kompletnie zablokowany. Byla to kluczowa czesc artykulu, informacje, ktore mialyby zajmowac poczesne miejsce w pierwszych kilku akapitach. Byly to jednak rowniez informacje, ktore najbardziej mu zagrazaly. Po prostu nie mogl powiedziec policji ani napisac w gazecie, ze Ferguson byl zamieszany w te morderstwa, bez wywolania pytania dlaczego. A odpowiedz na pytanie, dlaczego te zabojstwa w ogole mialy miejsce, prowadzila nieodparcie do morderstwa Joanie Shriver i do porozumienia, ktore rzekomo zawarli miedzy soba dwaj sasiedzi z celi smierci, przynajmniej wedlug slow jednego z nich, ktory juz nie zyl.

Matthew Cowart siedzial zmrozony przy ekranie komputera. Jedyny sposob, w jaki mogl uchronic siebie, swoja reputacje, swa kariere, to zataic role Fergusona.

Zastanowil sie. Oslaniac zabojce? W uszach zadzwieczaly mu slowa Sullivana: „Czy ciebie tez zabilem?”

Przez ulamek sekundy zastanawial sie, czy po prostu nie powiedziec prawdy, jednak w tym samym momencie zawahal sie. Co bylo prawda? Przeciez wszystko to opieralo sie na slowach straconego czlowieka. Wielbiciela klamstwa, az do samej smierci.

Podniosl wzrok i zauwazyl, ze redaktor go obserwuje. Jego zwierzchnik rozlozyl obie rece, wykonujac dlonmi okrezne, szybkie ruchy – jak wiatraczki. Gest byl bardzo czytelny. „Wieksze tempo!” Cowart spojrzal z powrotem na pisany artykul, wiedzac, ze po nim nikt go juz nie dotknie. Taki jaki wyjdzie od niego, ukaze sie na pierwszej stronie.

Wahal sie, nie wiedzac, co zrobic, gdy za plecami uslyszal glos.

– Nie kupuje tego.

Byla to Edna McGee. Blond wlosy fruwaly wokol jej twarzy, gdy zamaszyscie krecila glowa z niedowierzaniem. Patrzyla na kilka zapisanych kartek. Wyznanie Blaira Sullivana.

– Co! - Cowart okrecil sie na krzesle, zwracajac sie twarza do kolezanki. Marszczyla brwi i robila miny, w miare jak jej wzrok przeslizgiwal sie po kolejnych slowach.

– Sluchaj, Matt, chyba cos tu jest nie tak.

– Co? – spytal ponownie.

– Sluchaj, ja to tak tylko przerzucam i generalnie widze, ze on ci pewnie wali prawde o wiekszosci tych okropienstw. Musi tak byc, te wszystkie szczegoly i w ogole. Ale, no zreszta sam popatrz, powiedzial ci, ze pare lat temu zalatwil dzieciaka, ktory pracowal w przydroznym sklepie zjedzeniem i pamiatkami indianskimi na Szlaku Tamiami. Mowil ci, ze wstapil po cole czy cos takiego, strzelil chlopakowi w tyl glowy, wzial, co tam bylo w kasie, zanim sie zabral do Miami. Cholera, przeciez ja to dobrze pamietam. Robilam o tym artykul. Przypominasz sobie, zaczelam pisac o wszystkich tych malych firmach, ktore pojawily sie wtedy jak grzyby po deszczu w okolicy rezerwatu Miccosukkee, a przy okazji zahaczylam tez o przestepczosc, dajaca sie we znaki ludziom z Glades. Pamietasz?

Zlapal sie mocno biurka.

– Matt, dobrze sie czujesz?

– Pamietam te artykuly – odparl powoli.

Edna przyjrzala mu sie uwaznie.

– No, wiekszosc z nich byla o roznych napadach na ludzi idacych grac w bingo i o dodatkowych patrolach ochroniarzy, ktorych Indianie wyznaczyli, by pilnowali wszystkiego, co przynosi pieniadze.

– Pamietam.

– Widzisz, troche sama szperalam w zwiazku z tym zabojstwem. To znaczy, to stalo sie prawie dokladnie tak, jak mowil Sullivan. Zreszta z tego, co mowil, wyglada, ze faktycznie w ktoryms momencie musial byc w tym sklepie. I rzeczywiscie, strzal do chlopaka padl z tylu. Tylko ze to bylo we wszystkich gazetach… – Pomachala mu przed nosem plikiem zapisanych na maszynie kartek. – Niby wszystko sie zgadza w tej jego opowiesci, tylko jest to jakies takie powierzchowne. On tego nie zrobil, nie ma mowy. Posadzili za to przeciez trojke nastolatkow z South Dade. Ludzie z sadowki stwierdzili, ze kula z ciala zabitego chlopaka pochodzi z ich broni. Jeden z nastolatkow przyznal sie, natomiast chlopak, ktory wtedy byl za kierownica, zlozyl zeznanie obciazajace tego, ktory strzelal. Jak to mowia otwarte i zamkniete. Dwoch z tych dzieciakow odsiaduje obowiazkowe dwadziescia piec za morderstwo z premedytacja, bez mozliwosci amnestii. Trzeci wyszedl, bo sypnal kolesiow. Ale nie ma zadnych watpliwosci, kto to zrobil…

– Sullivan…

– Cholera, nie wiem. Byl wtedy na poludniu Florydy. Nie ma watpliwosci. Znaczy sie, musze sprawdzic daty i w ogole, ale jestem prawie pewna. Przejezdzal prawdopodobnie w poblizu mniej wiecej w tym czasie, kiedy cala lokalna prasa rozpisywala sie o tym morderstwie. Ten chlopak, ktory zginal, byl bratankiem jednego ze starszyzny indianskiej, wiec we wszystkich miejscowych gazetach bylo o tym glosno. Telewizja tez sie tym zachlystywala. Pamietasz?

Rzeczywiscie cos sobie mgliscie przypominal, zastanawial sie tylko, dlaczego nie pamietal o tym podczas rozmowy z Sullivanem. Skinal glowa. Edna potrzasnela trzymanym plikiem kartek.

– Cholera, Matt, pewnie faktycznie mowil prawde o wiekszosci tych zabojstw. Ale wszystkie? Kto to moze wiedziec? Masz juz jedno, ktore nie do konca gra. A ile jeszcze innych?

Cowart poczul, ze robi mu sie niedobrze. Slowa „pewnie mowil prawde” brzmialy mu w uszach jak kara. Co sie zmienia, jezeli w jednym przypadku sklamal? A jesli dwa? Trzy? Dwanascie razy? Kogo zabil? A kogo nie? Kiedy mowil prawde, a kiedy klamal?

Moze to wszystko bylo jednym wielkim klamstwem, a Ferguson caly czas mowil prawde? Obraz Fergusona – przebieglego, pozbawionego ludzkiej twarzy mordercy – zaczal znowu ustepowac wyobrazeniu gniewnego czlowieka, samotnego w obliczu razacej niesprawiedliwosci. Klamstwa, polprawdy i dezinformacja serwowane przez Sullivana zlaly sie teraz w jedna, niemozliwa do rozwiklania mase. Niewinny? – zastanawial sie Cowart. Popatrzyl nieruchomym wzrokiem na ekran komputera, caly czas rozpamietujac slowa Sullivana.

Winny?

Zrobil to.

Nie zrobil.

Edna raz jeszcze potrzasnela trzymanymi w reku kartkami.

– Jest tu jeszcze kilka spraw, ktore moga nie grac. Ale sa to tylko moje przypuszczenia. Bo wlasciwie dlaczego, co? Dlaczego mialby sie przyznawac do morderstw, z ktorymi nie mial nic wspolnego? – Urwala i zaraz sama sobie udzielila odpowiedzi: -… Bo byl do samego konca cholernie porabanym facetem. A wszyscy ci seryjni mordercy stawiaja sobie za punkt honoru bycie najgorszym, najokrutniejszym lub najwiekszym. Pamietasz Henleya w Teksasie? Razem z takim drugim wykonczyli dwadziescia osiem osob. Wiec siedzi sobie Henley w wiezieniu, kiedy dochodzi go wiadomosc, ze inny facet, Gacy z Chicago, zalatwil trzydziestu trzech. Henley, nie namyslajac sie dlugo, dzwoni do detektywa w Houston i mowi: „Moge jeszcze odzyskac swoj rekord”… I co ty na to? Dziwne –

Вы читаете W slusznej sprawie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату