Przypominamy dwie bile na stole bilardowym. Za chwile ktos zapali swiatlo i wpadnie na ten sam pomysl.

– Co zrobia, jesli nas nie znajda?

– Jak to mozliwe?

– Przyjmijmy to na probe.

– Wpadna w panike.

– I co dalej?

– Zabija Karle i Dave’a, a pozniej gdzies sie przyczaja. Reacher skinal glowa.

– Jestem podobnego zdania.

Wstal i zaczal biec. Neagley ruszyla za nim.

76

Reacher popedzil w kierunku helikoptera. Helikopter stal w odleglosci szescdziesieciu metrow od nich, duzy, bialy i blyszczacy w nocnej poswiacie miasta. Neagley biegla cierpliwie u jego boku. Reacher nie byl szczegolnie dobrym sprinterem. Wolny i ociezaly. W kieszeniach pobrzekiwaly mu rozne przedmioty. Kazdy sportowiec akademicki pokonalby taki dystans w szesc lub siedem sekund. Neagley przebieglaby go w osiem. Reacherowi zajelo to niemal pietnascie. W koncu dobiegl do niego. Dopadl helikoptera w chwili, gdy otworzyly sie drzwi glownej hali. W smudze swiatla dostrzegli mezczyzn wybiegajacych na zewnatrz. Reacher skoczyl w lewo, chowajac sie za kadlubem maszyny. Neagley skulila sie u jego boku. Trzej faceci ruszyli pedem w strone parkingu. Parker i Lennox. I Lamaison. Spieszyli sie. W miare jak sie poruszali, Reacher i Neagley okrazali bella. Zgodnie z ruchem wskazowek zegara, dotykajac helikoptera koniuszkami palcow i wykorzystujac go jako oslone. Maszyna byla chlodna i wilgotna od nocnej mgly jak samochod zaparkowany na ulicy. Oslizgla. Pachniala olejem silnikowym i paliwem lotniczym.

W odleglosci trzydziestu metrow od nich uruchomiono trzy chryslery. Pomruk trzech osmiocylindrowych silnikow przerwal panujaca cisze. Uslyszeli odglos trzech przelaczanych skrzyn biegow. Ciemnosc rozproszyly trzy pary reflektorow. W panujacym mroku wydawaly sie niewiarygodnie jasne. Przenikliwe, twarde, o nieskazitelnie bialej barwie. Pozniej sytuacja jeszcze sie pogorszyla. Po kolei wlaczyli dlugie swiatla. Zajasnialy kolejne reflektory. Kiedy mszyli, ogromne snopy oslepiajacego swiatla zaczely sie kolysac. Reacher i Neagley obeszli dlugi nos helikoptera i przylgneli do drugiej strony kadluba. Chwile pozniej samochody sie rozdzielily, raz po raz zmieniajac kierunek.

Znalezli czterech zabitych w ciagu dziesieciu sekund.

Chryslery zwolnily i zatrzymaly sie w odleglosci piecdziesieciu metrow od siebie. Jeden stanal tam, gdzie byla Neagley, drugi tam, gdzie Reacher. Reflektory przestaly sie poruszac. Cztery ciala utworzyly cztery dlugie groteskowe cienie. Trzy postacie wyskoczyly na zewnatrz i przesunely sie z oswietlonego pola w mrok.

– Nie mozemy tu zostac – powiedziala Neagley. – Gdy beda wracac, oswietla nas jak scene w Hollywood Bowl.

– Ile mamy czasu?

– Musza starannie obejrzec ogrodzenie. Jakies cztery minuty.

– Zacznij liczyc – polecil Reacher. Odepchnal sie od kadluba i mszyl w kierunku glownego budynku. Czterdziesci metrow w dziesiec sekund. Drzwi byly otwarte. Swiatla zapalone. Zatrzymal sie, aby po chwili wejsc do srodka. Bardzo cicho, z reka na rekojesci glocka. Nie zauwazyl nikogo. Miejsce sprawialo wrazenie opuszczonego. Po prawej stronie dostrzegl male pomieszczenia biurowe, a po lewej duza hale za ogromna szyba siegajaca od podlogi do sufitu. W hali staly dlugie stoly montazowe. Pod sufitem biegla platanina przewodow wentylacyjnych usuwajacych kurz, a na posadzce lezala uziemiona metalowa krata chroniaca przed ladunkami statycznymi. Przesuwane drzwi w szklanej scianie byly otwarte. Powietrze wydostajace sie na zewnatrz pachnialo ciepla krzemowa plyta. Jak nowy telewizor.

Biura z prawej strony byly boksami o wymiarach trzy na trzy metry. Z przegrodami siegajacymi glowy i drzwiami. Na jednych z nich widniala tabliczka z napisem „Edward Dean”. Inzynier konstruktor. Na sasiednich, „Margaret Berenson”.

Smoczyca. Prowizoryczny gabinet, aby mozna bylo zalatwic na miejscu sprawy kadrowe bez koniecznosci sciagania ludzi do szklanego biurowca w poludniowym Los Angeles. Nastepne drzwi prowadzily do gabinetu Tony’ego Swana. Ta sama zasada. Dwa miejsca pracy, dwa biura.

Kolejne nalezaly do Allena Lamaisona.

Byly otwarte.

Reacher odetchnal glebiej. Wyciagnal glocka. Stanal w progu i zamarl. Ujrzal wnetrze boksu. Biurko, krzeslo, tapete, telefony, szafki z dokumentami, sterty papierow i pism.

Nic niezwyklego czy niewlasciwego.

Z wyjatkiem Curtisa Mauneya siedzacego za biurkiem.

I walizki stojacej przy scianie.

Neagley wsunela sie do srodka.

– Minelo szescdziesiat sekund – oznajmila.

Mauney nawet nie drgnal. Spogladal na nich z wyrazem obojetnej rezygnacji jak czlowiek, ktory uslyszal zla diagnoze i czeka na kolejna, choc wie, ze nie bedzie bardziej pomyslna od pierwszej. Oparl dlonie na blacie. Splecione palce przypominaly parzace sie kraby.

– Lamaison byl moim partnerem – powiedzial. Reacher skinal glowa.

– Lojalnosc bywa paskudna, prawda?

Ciemnoszara plastikowa walizka Samsonite stala rowno przy scianie tuz obok biurka. Reacher widywal wieksze. Nie przypominala gigantycznego bagazu, z jakim niektorzy pasazerowie uzeraja sie na lotnisku. Ale nie nalezala do malych. Nie mozna jej bylo zaliczyc do bagazu podrecznego. W niewielkim wglebieniu obok zamkow dostrzegl inicjaly. „AM”.

– Siedemdziesiat dwie – powiedziala Neagley.

– Co zamierzasz zrobic? – zapytal Mauney.

– Z toba? Na razie nic. Wyluzuj.

Neagley wycelowala pistolet w twarz Mauneya, a Reacher ukleknal i rozlozyl walizke na dywanie. Dotknal zamkow. Zamkniete. Odlozyl glocka. Chwycil zamki w palce wskazujace i kciuki, napial ramiona i pociagnal. Reacher przeciwko dwom cienkim metalowym zasuwkom. Nie bylo o czym mowic. Pekly w jednej chwili. Podniosl wieko.

– Minelo osiemdziesiat sekund – odparla Neagley.

– Dzien wyplaty – rzekl Reacher.

W walizce byly akcje zagranicznych bankow oraz male sciagane tasiemka woreczki z zamszu. Ciezkie w dloni.

– Szescdziesiat piec milionow dolarow – powiedziala Neagley, zagladajac mu przez ramie.

– Wlasnie tak sobie pomyslalem – przytaknal Reacher.

– Dziewiecdziesiat sekund – poinformowala Neagley. Reacher odwrocil glowe, spojrzal na Mauneya i zapytal:

– Ile nalezy do ciebie?

– Troche. – Wzruszyl ramionami. – Niewiele. Reacher wyrownal papiery i podal je Neagley. Nastepnie woreczki. Neagley wetknela to wszystko do kieszeni. Odstawil walizke tam, gdzie stala. Plasko na podlodze. Pusta. Z otwartym wiekiem niczym malz. Podniosl pistolet, wstal i odwrocil sie do Mauneya.

– Mylisz sie – oznajmil. – Nie dostaniesz nic.

– Minely dwie minuty – przypomniala Neagley.

– Sa tu twoi przyjaciele – powiedzial Mauney.

– Wiem.

– Lamaison byl moim partnerem.

– Juz to mowiles.

– Wiem.

– Znali cie tu?

– Bywalem tu wczesniej. Wiele razy.

Вы читаете Elita Zabojcow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату