– Podnies sluchawke.
– A jesli tego nie zrobie?
– Zastrzele ich.
– I tak to zrobisz.
– Powinienem. Wydales szesciu moich przyjaciol. Mauney skinal glowa.
– Wiedzialem, jak to sie skonczy – westchnal – kiedy nie dostalismy cie w szpitalu.- To przez korki – wyjasnil Reacher.
– Pojdziesz na uklad? – zapytal Mauney.
– Podnies sluchawke.
– I co?
– Powiedz straznikowi, aby otworzyl brame dokladnie za minute.
Mauney zawahal sie. Reacher przystawil mu lufe glocka do skroni. Mauney podniosl sluchawke. Wybral numer. Reacher zaczal nasluchiwac. Uslyszal sygnal, odglos chryslerow przeczesujacych teren w odleglosci stu metrow od nich i stlumiony dzwiek dzwonka dobiegajacy z budki wartownika czterdziesci metrow dalej.
Odebral.
– Mowi Mauney. Za minute otworz brame. – Odlozyl sluchawke na widelki. Reacher odwrocil sie do Neagley.
– Jestem twoim dowodca? – zapytal.
– Tak, jestes nim.
– W takim razie posluchaj. Kiedy otworzy brame, pobiegniemy do naszych samochodow i odjedziemy stad jak najszybciej.
– A pozniej?
– Pozniej tu wrocimy.
– Zdazymy? Reacher skinal glowa.
– Zdazymy, jesli bedziemy dzialac szybko. Tamci siedza juz w samochodach, dlatego trzeba sie bedzie postarac. Jestes szybsza, wiec pobiegne z tylu. Nie czekaj na mnie. Nawet sie nie ogladaj. Nie mozemy stracic ani sekundy. Zadne z nas.
– Zrozumialam. Minely trzy minuty.
Reacher chwycil Mauneya za kolnierz i postawil na nogi. Wyciagnal go zza biurka i wyprowadzil z boksu. Przez hol do glownej hali. Przez drzwi na dziedziniec. W noc. Poczul silna won mokrego popiolu. Trzy chryslery krazyly w oddali, zataczajac male kola. Swiatla reflektorow kreslily przypadkowe wzory na ogrodzeniu, jak szperacze w jakims wieziennym dramacie.
– Poczekaj na sygnal – powiedziala Neagley.
Obserwowal brame. Zauwazyl, ze straznik sie poruszyl. Skrecony drut na szczycie bramy zadrzal. Uslyszal bolesny skrzyp kol na metalowej szynie. Brama zaczela sie przesuwac. Przylozyl glocka do skroni Mauneya i nacisnal spust. Czaszka eksplodowala, a Neagley i Reacher ruszyli pedem do wyjscia, jak sprinterzy, ktorzy wystartowali z bloku.
Neagley wyprzedzila go juz po pol kroku. Reacher stanal w miejscu i obserwowal, jak biegnie. Przemknela przez krag swiatla w poblizu budki wartownika, wykonala unik, omijajac poruszajaca sie brame i wybiegla na ulice. Stracil ja z oczu.
Odwrocil sie i pobiegl w przeciwna strone. Pietnascie sekund pozniej byl w miejscu, od ktorego zaczal. Za dlugim nosem bella.
77
Moze widzieli Neagley i pomysleli, ze Reacher pobiegl przed nia. A moze zobaczyli jedynie poruszajaca sie brame lub uslyszeli jej zgrzyt. Z pewnoscia slyszeli strzal. Moze dopowiedzieli sobie reszte. W kazdym razie chwycili przynete. Zareagowali natychmiast. Trzy samochody ryknely, zawrocily i ruszyly w strone ulicy, gwaltownie przyspieszajac. Zostawialy za soba obloki spalin i wyrzucaly ziemie spod kol. Przemkneli przez brame, jakby samochody byly podrasowane na wyscigi. Reflektory oswietlily ulice, powodujac, ze stalo sie widno jak w dzien.
Patrzyl, jak odjezdzaja.
Poczekal, az ponownie zapadna ciemnosci, az ucichnie zgielk. Policzyl do dziesieciu, wolno posuwajac sie wzdluz prawej burty bella. Zignorowal drzwi do kokpitu. Minal je i polozyl dlon na klamce tylnych drzwi.
Sprobowal.
Nie byly zamkniete.
Spojrzal przez ramie na domek pilota. Zadnego ruchu. Nacisnal. Zasuwa sie poruszyla. Otworzyl drzwi. Byly szerokie, lekkie i tandetne. Jak drzwi vana. Spodziewal sie czegos zupelnie innego, moze ciezkich pneumatycznie otwieranych drzwi samolotu rejsowego.
Otworzyl je na szerokosc pol metra, zajrzal, a nastepnie wskoczyl do srodka. Przyciagnal drzwi, zamarl na chwile, a nastepnie zamknal jednym zdecydowanym ruchem. Przykucnal i wyjrzal przez okno, obserwujac budke wartownika. Zadnej reakcji.
Odwrocil sie i ukleknal w kabinie. W srodku beli przypominal powiekszonego minivana. Byl nieco szerszy i nieco dluzszy od samochodu, ktorym w telewizyjnych reklamowkach jezdzi typowa amerykanska matka majaca dzieci w wieku szkolnym. Nieco mniej pudelkowaty. Z nieco wyrazniej zarysowanymi konturami. Wezszy z przodu, szerszy na wysokosci podlogi, ciasniejszy na wysokosci glowy, wezszy z tylu. Ma siedem miejsc. Dwa w kokpicie, trzy w srodku i dwa z tylu. Brakowalo srodkowego rzedu. Masywne wysokie fotele lotnicze byly obite czarna skora, mialy zaglowki i oparcia na rece, a takze pasy bezpieczenstwa. Do polowy wysokosci kabine obito czarna wykladzina dywanowa. Powyzej pokryto czarnym pikowanym wloknem winylowym. Korporacyjny szyk, chociaz lekko przestarzaly. Pomyslal, ze pewnie wzieli helikopter w leasing. We wnetrzu unosila sie slaba won paliwa lotniczego.
Za tylnymi siedzeniami bylo troche miejsca. Na ladunek, pomyslal. Przestrzen bagazowa. Jak w minivanie. Niezbyt duzo miejsca, ale wystarczy. Odszukal raczki i pochylil tylne siedzenia do przodu. Przeszedl do tylu i usiadl na podlodze. Bokiem, z wyprostowanymi nogami i zgarbionymi plecami przycisnietymi do przegrody. Wyciagnal zdobyczne SIG-i i ulozyl na podlodze przy kolanach. Pochylil sie do przodu i wyprostowal fotele. Nastepnie skulil sie, aby sprawdzic, czy zdola ukryc glowe.
Chyba tak, pomyslal.
Ponownie podniosl glowe. Okna kabiny pokrywala rosa. Byly ciemne, szare, bez wyrazu. Jak ekran wylaczonego telewizora. Na zewnatrz nic sie nie dzialo. Do srodka docieraly jedynie przytlumione dzwieki. Najwyrazniej dywan i winylowe poszycie zapewnialy dzwiekoszczelnosc.
Piec minut.
Dziesiec.
Nagle zamglone szyby zajasnialy. Reacher ujrzal poruszajace sie jasne swiatla i cienie. Samochody. Wracali. Trzy pary reflektorow kolyszacych sie i krazacych wokol. Swiatla przez chwile przesuwaly sie po szybie, a nastepnie zamarly. Sekunde pozniej zgasly. Samochody ponownie znieruchomialy na parkingu.
Wytezyl sluch.
Nie slyszal niczego z wyjatkiem wolnych krokow i niskich glosow. Nie triumfujacych, lecz zaniepokojonych. Nieomylny znak kleski.
Tym razem sie nie udalo.
Czekal.
78
Czekal coraz bardziej zziebniety i zdretwialy od nieruchomego siedzenia. Wyobrazil sobie scene, ktora rozgrywa sie czterdziesci metrow dalej. Zwloki Mauney a w drzwiach, pusta walizka Samsonite w biurze.