Przymknal jedno oko i wycelowal piec centymetrow powyzej pepka Lennoxa.
Nacisnal spust.
Huk wystrzalu zostal stlumiony przez halas panujacy w kabinie. Mozna go bylo uslyszec, lecz nie tak wyraznie jak w bibliotece. Kula trafila tamtego w srodek tulowia. Reacher pomyslal, ze pewnie przeszla na wylot. To nieuniknione, jesli czlowiek strzela z dziewieciomilimetrowego pistoletu z odleglosci poltora metra. Chociaz Reacher nie odczuwal leku przed lataniem, wolal nie zniszczyc maszyny. Wlasnie dlatego wybral Lennoxa, a nie Parkera. Kula wymierzona w tulow Parkera moglaby przejsc na wylot i uszkodzic przewod hydrauliczny lub elektryczny. Przez Lennoxa przeszla i wyleciala na zewnatrz w noc. Niczego nie niszczac.
Lennox zamarl na chwile w dziwacznym polprzysiadzie. Na jego koszuli pojawil sie krag krwi, ktory przybral czarna barwe w przycmionym pomaranczowym swietle. Puscil pas bezpieczenstwa i zamachal lewa reka, nasladujac mchy prawej. Przykucnal piec centymetrow od otwartych drzwi. Za nim byla pusta otchlan. Na jego twarzy pojawil sie grymas przerazenia.
Reacher przesunal lekko glocka i strzelil ponownie. Tym razem kula trafila w mostek. Pomyslal, ze u faceta tak duzego i starego jak Lennox mostek musi miec gmbosc okolo jednego centymetra. Kula z pewnoscia go przebije, wczesniej jednak roztrzaska kosc i pchnie cale cialo do tylu. Jakby ktos zadal mu lekki cios, wystarczajacy, by odrzucic go w tyl. Przy strzale w glowe Lennox po prostu osunalby sie na podloge. W karku znajduje sie zbyt wiele stawow, aby strzal w glowe dal efekt, jakiego oczekiwal Reacher.
Jednak to kolana, a nie mostek Lennoxa zalatwily sprawe. Mezczyzna przykucnal lekko w pozycji pionowej jak czlowiek, ktory zamierza oprzec sie na pietach. Poniewaz byl poteznie zbudowany i ciezki, a na dodatek mial czterdziesci jeden lat, kolana mu zesztywnialy. Ugiely sie pod katem nieco wiekszym niz dziewiecdziesiat stopni i odmowily posluszenstwa. Gorna czesc tulowia przechylila sie do tylu pod wplywem naglego opom. Walnal siedzeniem o prog drzwi, a ciezar ramion i glowy spowodowal, ze zrobil fikolka i zniknal w mroku. Ostatnia rzecza, jaka widzial Reacher, byly podeszwy jego butow, w dalszym ciagu oddalone od siebie, wymachujace w ciemnosci.
Chociaz wszystko trwalo niecale dwie sekundy, Reacher mial wrazenie, jakby w tym czasie minely dwa zycia. Zycie Franza i Orozca. Wszystko dzialo sie plynnie i ospale. Reacher znajdowal sie w dziwnym stanie laski i udreki, planowal kolejne posuniecia, jakby gral w szachy, swiadomy wszystkich mozliwosci, minusow, zagrozen i okazji. Inni w kabinie nawet nie zdazyli zareagowac. O’Donnell lezal zwrocony twarza do podlogi, probujac uniesc glowe na tyle wysoko, aby moc sie odwrocic. Dixon usilowala przekrecic sie na plecy. Pilot zamarl na wpol obrocony w fotelu. Parker zastygl w dziwacznym przysiadzie. Lamaison gapil sie w miejsce, gdzie jeszcze przed chwila byl Lennox, jakby nie mogl zrozumiec, co sie stalo.
Reacher skoczyl.
Opuscil oparcie dmgiego fotela i wspial sie na niego niczym nocna zjawa. Olbrzym wyrastajacy znikad, rzucajacy duzy cien w niespokojnej pomaranczowej poswiacie. Zamarl na chwile nieruchomo, prawie calkowicie wyprostowany, z glowa dotykajaca sufitu. W duzym rozkroku, aby zachowac maksymalna stabilnosc. W lewej rece trzymal SIG-a wymierzonego w twarz Parkera, w prawej glocka wycelowanego w Lamaisona. Oba pistolety byly nieruchome, twarz Reachera pozbawiona wyrazu. Smiglo wirowalo. Bell w dalszym ciagu wykonywal powolne obroty. Drzwi byly nadal szeroko otwarte. Huk silnika, wycie wiatru i zapach lotniczego paliwa.
O’Donnell wygial grzbiet i podniosl glowe na tyle wysoko, aby dostrzec buty Reachera. Na chwile zamknal oczy. Dixon przewrocila sie na plecy, oparla na zwiazanych dloniach i opadla na drugie ramie, twarza w kierunku tylnej czesci kabiny.
Wszyscy zamarli. Pilot, Parker i Lamaison.
Chwila najwiekszego zagrozenia.
Reacher nie mogl oddac strzalu do przodu. Zbyt duze bylo prawdopodobienstwo, ze uszkodzi jakas wazna czesc kokpitu. Nie mogl odlozyc broni, aby rozwiazac O’Donnella i Dixon, poniewaz Parker znajdowal sie zaledwie poltora metra od niego. Nie mogl go uderzyc, poniewaz brakowalo miejsca. O’Donnell i Dixon zajmowali cala podloge.
Lamaison byl nadal przypiety pasami. Podobnie pilot. Gdyby poderwal bella, wszyscy by upadli. Oczywiscie musieliby poswiecic Parkera, lecz Reacher nie sadzil, aby Lamaison odczuwal wyrzuty sumienia z tego powodu.
Sytuacja patowa.
Gdyby ja wykorzystali, byloby po nim.
80
Nie polapali sie. Nie wykorzystali okazji. Zamiast tego O’Donnell podniosl glowe i stopy, przesuwajac sie kilkanascie centymetrow blizej Reachera, a Dixon wykonala obrot w przeciwna strone, robiac mu troche miejsca. Reacher postawil noge miedzy nimi i walnal Parkera w brzuch lufa SIG-a. Ten stracil oddech, zgial sie wpol i wykonal instynktowny krok, stawiajac stope w miejscu, ktore stworzyli O’Donnell i Dixon. Reacher rzucil sie za nim jak torreador. Kopnal go podeszwa w siedzenie i silnie pchnal, posylajac potykajacego sie na sztywnych nogach Parkera przez otwarte drzwi w noc. Zanim przebrzmial jego krzyk chwycil Lamaisona lewa reka za gardlo, mierzac w pilota z SIG-a. Silnie uderzyl glockiem w kark Lamaisona.
Pozniej bylo juz latwiej.
Pilot zamarl w kokpicie. Bell wisial w powietrzu. Slyszeli uderzenia smigla. Maszyna wolno obracala sie w miejscu. Drzwi byly otwarte. Szerokie i zapraszajace. Przytrzymywane przez strumien powietrza. Reacher zacisnal lokiec wokol karku Lamaisona, podciagajac go w gore i napinajac pasy na ramionach. Odlozyl glocka na podloge i wsunal dlon do kieszeni, szukajac kastetu O’Donnella. Chwycil go w palce jak narzedzie i spojrzal za siebie. Wyprostowal ramie i przewrocil Dixon na brzuch, a nastepnie uzyl krawedzi kastetu do rozciecia sznura krepujacego jej nadgarstki. Napiela ramiona i wlokna sizalu zaczely wolno pekac jedne po drugich. Reacher slyszal wyraznie kazde pekniecie przez twardy zgrzyt ceramicznego materialu i tepe harmoniczne odglosy uderzen. Czasami dwa rownoczesnie. Lamaison zaczal stawiac opor, wiec Reacher napial lokiec. Chociaz mogl w ten sposob poddusic Lamaisona, zmuszajac go do uleglosci, musial opuscic pistolet, zamiast mierzyc w glowe pilota. Ten nie mial zamiana skorzystac z okazji. Nawet nie zareagowal. Siedzial z rekami na sterach. Nie odrywal stop od pedalow. Utrzymywal maszyne w mchu obrotowym.
Reacher w dalszym ciagu na slepo pilowal sznurki. Minuta. Dwie. Dixon pomszala ramionami, podsuwajac kolejne nitki powrozu i sprawdzajac postepy. Lamaison zaczal stawiac coraz silniejszy opor. Byl duzym mezczyzna, silnym i dobrze zbudowanym. O grubym karku i szerokich ramionach. Na dodatek wystraszonym. Jednak Reacher byl wiekszy, silniejszy od niego i wsciekly. Bardziej wsciekly, niz Lamaison przerazony. Napial ramie. Lamaison w dalszym ciagu sie szamotal. Reacher przez chwile zastanawial sie, czy go nie ogluszyc. Chcial jednak, aby tamten pozostal przytomny, wiec nadal mocowal sie z powrozem. Nagle sznur z sizalu pekl. Dixon uwolnila nadgarstki, odepchnela sie od podlogi i ukleknela. Reacher podal jej kastet i swojego glocka, a nastepnie przelozyl SIG-a z lewej reki do prawej.
Od tej pory bylo juz znacznie latwiej.
Dixon zrobila madra rzecz. Zignorowala kastet i jak syrena przysunela sie do Lamaisona, by po chwili wyciagnac z jego kieszeni drugiego SIG-a i sprezynowiec O’Donnella. Dwie sekundy pozniej uwolnila nogi, a po uplywie pieciu kolejnych oswobodzila O’Donnella. Oboje byli zwiazani przez wiele godzin i zesztywnieli. Rece silnie im drzaly. Pozostal jedynie pilot. O’Donnell chwycil go za kolnierz i przytknal lufe SIG-a do brody. Nie mogl chybic, chocby nie wiadomo jak drzaly mu rece. Pilot nie mial zadnych szans i najwyrazniej to pojal. Nie poruszyl sie. Reacher przytknal SIG-a do ucha Lamaisona i przechylil sie w druga strone.
– Jaka mamy wysokosc? – zapytal pilota. Ten przelknal sline i odpowiedzial:
– Dziewiecset metrow.
– Wznies sie troche – powiedzial Reacher. – Na jakies poltora kilometra.
81