– Rok szkolny jeszcze sie nie skonczyl.
– Pilna sprawa rodzinna. Reacher skinal glowa.
– Odeslales je. Madre posuniecie.
– Nie wiem, o czym mowisz.
– Lamaison nie zyje – wyjasnil Reacher.
W oczach Deana pojawil sie przelotny blysk nadziei, trwal jednak krotki ulamek sekundy i trudno go bylo dostrzec w ciemnosci.
– Wyrzucilem go z helikoptera – kontynuowal Reacher.
Dean nie zareagowal.
– Lubisz obserwowac ptaki? Poczekaj dzien lub dwa, pojedz piec kilometrow na poludnie i wejdz na dach samochodu. Dwa myszolowy oznaczaja kojota ukaszonego przez weza. Wiecej – Lamaisona, Parkera lub Lennoxa. Wszyscy gdzies tam sa.
– Nie wierze ci.
– Pokaz mu, Karla – powiedzial do Dixon.
Dixon wyciagnela portfel, ktory zabrala Lamaisonowi. Dean wzial go do reki i obejrzal w korytarzu. Wytrzasnal zawartosc na dlon i przejrzal. Prawo jazdy Lamaisona, jego karty kredytowe, legitymacja pracownika New Age ze zdjeciem. Karta ubezpieczenia spolecznego.
– Lamaison nie zyje – powtorzyl Reacher. Dean wlozyl rzeczy do portfela i zwrocil Dixon.
– Macie jego portfel – powiedzial. – To niczego nie dowodzi.
– Moge ci pokazac pilota – zaproponowal Reacher. – On tez nie zyje.
– Przed chwila wyladowal.
– Przed chwila go zabilem.
– Jestes szalony.
– A ty jestes wolny. Dean nic nie odpowiedzial.
– Nie spiesz sie – ciagnal Reacher. – Przywyknij do tego. Powiedz nam tylko, kto i kiedy tu przyjedzie.
– Nikogo tu nie bedzie.
– Ktos musi przyjechac.
– Nie bylo o tym mowy.
– Naprawde?
– Mozesz to powtorzyc? – poprosil Dean. – Lamaison nie zyje?
– Zabil czterech moich przyjaciol – odpowiedzial Reacher. – Gdyby zyl, nie tracilbym czasu na rozmowe z toba.
Dean wolno skinal glowa. Zaczal sie przyzwyczajac.
– Nadal nie wiem, o czym mowicie – powiedzial. – Zgoda, podpisalem lipne papiery. Przyznaje. Zrobilem to szescset piecdziesiat razy. Na tym koniec. Nigdy nie bylo mowy o skladaniu elementow lub pokazywaniu, jak to zrobic.
– Czy ktos oprocz ciebie o tym wie?
– To nic trudnego. Zwyczajnie podlaczasz i uzywasz. Prosta sprawa. Musi tak byc. Tej broni beda uzywali zolnierze. Bez urazy. W nocy, na polu walki, w warunkach silnego stresu.
– Moze to proste dla ciebie.
– Stosunkowo proste dla kazdego.
– Zolnierze nigdy nie obsluguja broni, dopoki ktos im nie pokaze, jak to sie robi.
– Zostana przeszkoleni, to oczywiste.
– Przez kogo?
– Przeprowadzimy szkolenie w Fort Irwin. Poprowadze pierwszy kurs.
– Lamaison o tym wiedzial?
– To standardowa procedura.
– Zmusil cie, abys mu pokazal. Dean potrzasnal glowa.
– Nie. Nie wspominal o tym, chociaz mogl. Nie moglem mu niczego odmowic.
– Dziewiec godzin – rzekla Neagley.
– Kolejne trzysta trzydziesci szesc tysiecy kilometrow kwadratowych – dodala Dixon.
Dokladnie trzysta trzydziesci szesc tysiecy siedemset, pomyslal Reacher. No to juz mamy obszar wielkosci calej Kalifornii i ponad polowy Teksasu. Pole kola liczylo sie, mnozac
– Jada tu – powiedzial Reacher. – Musza.
Nikt nie odpowiedzial.
Dean zaprosil ich do srodka. Dom okazal sie dlugim parterowym budynkiem z betonu i drewna. Betonu nie otynkowano, pozwalajac, aby pokryl sie zolta patyna. Drewno mialo ciemnobrazowy kolor. Na podlodze duzego salonu lezaly dywany indian Navajo. Dostrzegli stare meble i kominek z popiolem z ostatniej zimy. Duzo ksiazek i walajace sie wszedzie plyty kompaktowe. I stereo ze wzmacniaczem lampowym i glosnikami tubowymi. W sumie wszystko to wygladalo jak marzenie uciekiniera z wielkiego miasta.
Dean poszedl do kuchni, aby zaparzyc kawe.
– Dziewiec godzin i dwadziescia szesc minut – powiedziala Dixon. Neagley i O’Donnell nie zalapali, lecz Reacher zrozumial, o co jej chodzi. Jesli zaokraglic liczbe
– Mahmoud jest ostrozny – przypomnial Reacher. – Nigdy nie kupilby kota w worku. Albo to jego forsa i nie chce jej stracic, albo forsa kogos innego, kogo wolalby nie zdenerwowac. Jedzie tu.
– Dean jest odmiennego zdania.
– Dean mowi, ze nie uprzedzili go o tym. To roznica. Dean wrocil z kawa. Siedzieli w milczeniu przez kolejnych pietnascie minut. Nagle Reacher odwrocil sie do Deana i zapytal:
– Masz narzedzia elektryczne?
– Troche
– A plastikowe opaski do kabli?
– Duzo. Z tylu domu jest warsztat.
– Powinienes pojechac na polnoc – doradzil Reacher. – Do Palmdale. Na sniadanie.
– Teraz?
– Teraz. Zostan do lunchu. Wroc po poludniu.
Dean siedzial przez chwile w milczeniu, pozniej wstal, zabral klucze i wyszedl. Uslyszeli pracujacy silnik i zgrzyt kamieni na podjezdzie. Po chwili dzwiek ucichl i ponownie zapadla cisza.
– Dziewiec godzin i czterdziesci szesc minut – powiedziala Dixon. Reacher skinal glowa. Obszar potencjalnych poszukiwan powiekszyl sie do miliona dziewieciuset czterdziestu kilometrow kwadratowych.
– Jedzie tu – powtorzyl Reacher.
Siedemnascie minut po pierwszej nad ranem krag poszukiwan urosl niemal do dwoch milionow szesciuset tysiecy kilometrow kwadratowych. Reacher znalazl atlas, wytyczyl trase przejazdu i obliczyl, ze Denver jest oddalone o osiemnascie godzin drogi. Oznaczalo to, ze do spotkania dojdzie prawdopodobnie o szostej rano. Idealnie z punktu widzenia Mahmouda. Przypuszczalnie Lamaison powiedzial mu, ze grozili corce Deana. O szostej rano dzieciak bylby w domu, przypominajac ojcu, na jakie niebezpieczenstwo sie naraza. Moze Mahmoud zamierzal zlozyc mu niezapowiedziana wizyte, byl jednak pewien, ze uzyska to, czego chce.
Reacher wstal i ruszyl na przechadzke. Obszedl dom, a nastepnie obejrzal pokoje. Ranczo skladalo sie z domu, garazu i warsztatu, o ktorym wspomnial Dean. Poza nimi w okolicy niczego nie bylo. Mimo panujacych ciemnosci Reacher czul pusta przestrzen otaczajaca go ze wszystkich stron. W srodku sprawa byla prosta. Trzy sypialnie, salon, kuchnia i jadalnia. Jedna z sypialni nalezala do corki Deana. Na tablicy wisialy zdjecia wydrukowane na