roztaczajacym wokol siebie aure wladczego dostojenstwa jak nasz prezes, choc rzecz jasna nie byl rownie przystojny. Morgan Freemantle, najwyzszy autorytet w olbrzymiej machinie biznesu zwiazanego z wyscigami konnymi, mial w sobie wiecej wladzy niz uroku, wiecej inteligencji niz zyczliwosci i wiecej rezerwy niz cierpliwosci. Domyslalem sie, ze ludzie nie tyle go lubili, co raczej darzyli sporym szacunkiem, a on sam byl zapewne panaceum na wiekszosc bolaczek trawiacych swiat wyscigow konnych.

Powiedzial, ze dowiedzial sie o nas od przyjaciela pelniacego funkcje ubezpieczyciela u Lloydsa i od tej pory zasiegnal tu i owdzie jezyka na nasz temat.

– Wyglada na to, ze wasza firma cieszy sie niezla renoma – rzekl z niewzruszona powaga w glosie. – Musze przyznac, ze nie sadzilem, iz istnienie takiej organizacji jest w ogole konieczne, ale slysze, ze na swiecie kazdego roku dochodzi do mniej wiecej dwustu porwan dla okupu, nie liczac wasni plemiennych w Afryce ani przewrotow politycznych na terenie Ameryki Srodkowej i Poludniowej.

– Ee – mruknalem niepewnie.

Ciagnal dalej: – Powiedziano mi, ze zjawisko to moze miec o wiele wieksza skale, ale nie wszystkie przypadki porwan sa zglaszane na policje. Chodzi mi o przypadki, kiedy rodzina lub firma po cichu dogaduje sie z porywaczami, wyplacajac okup i nie informujac strozow prawa, co sie stalo.

– Najprawdopodobniej – przyznalem.

– To glupie – skwitowal krotko.

– W wiekszosci wypadkow, tak.

– Komendanci policji, z ktorymi rozmawialem, potwierdzili, ze nie maja nic przeciwko wspolpracy z wasza firma, gdy zaistnieje taka potrzeba. – Przerwal i niemal niechetnie dorzucil: – Nie powiedzieli o was zlego slowa.To milo z ich strony, pomyslalem.

– Ustalmy zatem – rzekl stanowczo i z rozwaga w glosie – ze w razie gdyby doszlo do kolejnych incydentow zwiazanych z wyscigami konnymi, mozecie liczyc na wsparcie Jockey Clubu, pomozemy wam, oczywiscie na tyle, na ile bedziemy w stanie.

– Bardzo dziekuje – powiedzialem ze zdziwieniem.

Pokiwal glowa. – Mamy doskonala ochrone. Nasi ochroniarze tez z pewnoscia w razie potrzeby nie odmowia wam pomocy. W Jockey Clubie – dodal ze smutkiem w glosie – sporo czasu poswiecamy na demaskowanie wszelkiej nieuczciwosci, poniewaz niestety wyscigi konne przyciagaja rozmaitych oszustow.

Nie wiedzialem, co mam na to odpowiedziec, wiec milczalem.

– Niech mi pan da znac, panie… ee… Douglas – rzekl, wstajac – gdyby w przyszlosci panska firma zostala zaangazowana przez osobe ze srodowiska zwiazanego z wyscigami w sytuacji i okolicznosciach, w ktorych moglibysmy wam jakos pomoc. Mam na mysli wszystko, co mogloby zachwiac niewzruszonym dotad fundamentem swiata wyscigow. A za taki precedens uwazam wymuszanie okupu zwiazane ze sprzedaza koni wyscigowych.

Ja rowniez wstalem. – Moja firma moze jedynie doradzic klientowi, aby powiadomil Jockey Club o tym, co go spotkalo – odpowiedzialem wymijajaco. – Nie mozemy go do tego przymuszac.

Otaksowal mnie wzrokiem. – Lubimy wiedziec, co sie dzieje na naszym wlasnym podworku – powiedzial. – Chcielibysmy wiedziec, przed czym mamy sie bronic.

– Liberty Market bedzie zawsze sklonna do pelnej wspolpracy – zapewnilem.

Usmiechnal sie krotko, niemal sardonicznie. – Ale pan, podobnie jak my, nie wie, gdzie ani w jaki sposob uderzy wrog, i w tej sytuacji nie pozostaje nam nic innego jak byc przygotowanym na najgorsze i miec nadzieje, ze zastosowane srodki zapobiegawcze okaza sie skuteczne.

– Mhm – mruknalem – takie jest zycie.

Znow mocno, zdecydowanie uscisnal moja dlon i wstal od biurka, aby odprowadzic mnie do drzwi swego gabinetu.

– Miejmy nadzieje, ze na tym sie skonczy. Gdyby jednak stalo sie inaczej, prosze sie ze mna skontaktowac.

– Oczywiscie – zapewnilem.

Ktoregos wieczora zadzwonilem do Villa Francese. Telefon odebrala Ilaria.

– O, Pan Dobra Rada – usmiechnela sie. – Jak leci?

– Jako tako – odparlem. – A co u pani?

– Nuda. Jak zawsze zreszta.

– Zastalem Alessie? – zapytalem.

– Nasza zlota dziewczyna poszla z ojcem w odwiedziny.

– Och…

– Aczkolwiek – dodala wolno Ilaria – powinna wrocic okolo dziesiatej. Prosze zadzwonic pozniej.

– Dobrze. Dziekuje.

– Niech mi pan nie dziekuje. Poszla odwiedzic Lorenzo Traventiego, ktory wraca do zdrowia po tamtym postrzale, a ostatnio wyglada coraz lepiej, miewa napady romantycznego nastroju i przy lada okazji caluje Alessie po rekach.

– A pani, Ilario, jak zawsze uprzejma i mila.

– Staram sie – mruknela z rozbawieniem. – Moze powiem jej, ze pan dzwonil.

Powiedziala. Kiedy znow zadzwonilem, Alessia odebrala niemal natychmiast.

– Przepraszam, nie bylo mnie – powiedziala. – Co slychac?

– Moze lepiej powiedz, co u ciebie.

– Och… calkiem niezle. Naprawde. Odkad wrocilam do domu, wzielam udzial w kilku gonitwach. Dwa zwyciestwa. Niezle. Pamietasz Brunelleschiego?

Poszperalem w pamieci. – Tego konia, na ktorym z wiadomych przyczyn nie moglas pojechac podczas Derby?

– Zgadza sie. Widze, ze pamietasz doskonale. To wlasnie na nim odnioslam jedno zwyciestwo w ubieglym tygodniu, a teraz wysylaja go do Waszyngtonu, aby wzial udzial w gonitwie International i mozesz w to wierzyc lub nie, poproszono mnie, abym to wlasnie ja na nim pojechala.

– I zamierzasz pojechac?

– Sama nie wiem.

– Do Waszyngtonu? – spytalem. – Tego w Ameryce?

– No tak. Na torze w Laurei odbywa sie doroczna gonitwa swiatowej rangi. Zaprasza sie najlepsze konie z calej Europy, oczywiscie na koszt gospodarzy, to oni placa wszystkie rachunki, takze za trenerow i dzokejow. Nigdy tam nie bylam, ale slyszalam, ze jest naprawde wspaniale. I co o tym sadzisz?

– Jezeli mozesz, to jedz – odparlem.

Zapadla krotka cisza. – O to w tym wszystkim chodzi, prawda? Jezeli moge. Coz, juz prawie moge. Ale musze podjac ostateczna decyzje najdalej do jutra. Aby w razie czego mieli czas na znalezienie innego dzokeja.

– Zabierz z soba Ilarie – powiedzialem.

– Ona nie zechce – odparla z przekonaniem w glosie, a po chwili z lekkim powatpiewaniem spytala: – Nie zechce, prawda?

– Sama ja zapytaj.

– Dobrze. Moze faktycznie ja zapytam. Poprosze, aby tam ze mna pojechala, zobaczymy, co odpowie. Choc tak naprawde wolalabym, abys to ty mogl mi towarzyszyc. Poradzilabym sobie ze wszystkim bez trudu, gdybym wiedziala, ze tam bedziesz.

– Nie da rady – odparlem. – Ale wiem, ze sobie poradzisz.

Rozmawialismy jeszcze przez kilka minut, a kiedy sie rozlaczylismy, jeszcze przez jakis czas zastanawialem sie, czy mimo wszystko moglbym sobie pozwolic na wziecie tygodniowego urlopu i czy stac mnie na wydatki zwiazane z wylotem do Stanow. Niestety, w biurze mielismy prawdziwy nawal pracy, a brakowalo ludzi, ktorzy mogliby poradzic sobie z codziennymi obowiazkami. Tony Vine zostal w trybie pilnym wezwany do Brazylii, a czterech czy pieciu partnerow utknelo na Sardynii, gdzie prowadzili wyjatkowo skomplikowane i zmudne negocjacje. Raz po raz przyjmowalem od nich meldunki, pelniac dyzur w dyspozytorni, czym zajmowalem sie w przerwach pomiedzy poradami dla wlascicieli koni wyscigowych. Nawet Gerry Clayton musial przestac skladac z papierow rajskie ptaszki i zajac sie bardziej prozaiczna papierkowa robota.

Nic nigdy nie uklada sie tak, jak sie tego spodziewamy…

Morgan Freemantle, Starszy Steward z Jockey Clubu, wybral sie na tydzien do Laurel, gdzie mial byc gosciem

Вы читаете Zagrozenie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату