wywnioskowal, ze odgadla przeznaczenie gwizdka, i nie tracil czasu, zeby sie jej pozbyc.

Nic dziwnego, ze nie sprzeciwial sie jej odjazdowi. Wroci do swojego college’u i umrze daleko stad, glupia dziewczyna, ktora wziela za duza dawke. Nie bedzie to mialo zadnego zwiazku z Adamsem czy Humberem. Nic tez dziwnego, ze byl tak zdecydowany mnie zabic: nie tylko z tego powodu, co wiedzialem o koniach, czy ze go oszukalem, ale dlatego, ze widzialem Elinor pijaca dzin.

Wyobrazenie sobie sceny poprzedzajacej moje przybycie nie wymagalo wielkiego wysilku. Adams mowiacy gladko:

„A wiec przyjechala pani sprawdzic, czy Roke uzywal gwizdka?”

„Tak”.

„A pani ojciec wie, ze jest pani tutaj? Czy wie o gwizdku?” „Alez nie, ja przyjechalam pod wplywem impulsu. Oczywiscie, ze ojciec nie wie”.

Musial uznac ja za idiotke, skoro popelnila taka gafe, ale prawdopodobnie nalezal do tego typu mezczyzn, ktorzy i tak wszystkie kobiety uwazaja za idiotki.

„Moze lodu do drinka. Przyniose. Zaden klopot, jest w sasiednim pokoju… Prosze bardzo, mloda damo… Mocny dzin z odrobina fenobarbitonu to pewna i szybka droga do nieba”.

Podjal nierozwazne ryzyko zabijajac Stapletona, i powiodlo mu sie. A kto wie, czy gdybym zostal znaleziony w sasiednim hrabstwie w jakiejs przepasci przy szczatkach motocykla, a Elinor umarlaby w swoim college’u, nie udaloby mu sie wyjsc calo z tych opresji.

Elinor umarlaby… Ciagle jeszcze trzymalem palec na tarczy telefonu. Przekrecilem trzy razy dziewiec. Nie bylo odpowiedzi. Nacisnalem widelki i sprobowalem jeszcze raz. Cisza. Linia nie dzialala, telefon byl gluchy. Wszystko bylo martwe. Mickey nie zyl. Stapleton nie zyl, Adams nie zyl… Elinor… stop, stop. Sprobowalem zebrac rozproszone mysli. Jezeli telefon nie dziala, ktos bedzie musial pojechac do college’u Elinor i nie pozwolic jej umrzec.

W pierwszym odruchu pomyslalem, ze ja nie bede mogl tego zrobic. Ale kto? Jezeli moje rozumowanie bylo sluszne, Elinor potrzebny byl lekarz, i kazda chwila, jaka marnowalem na znalezienie innego telefonu czy osoby, ktora pojechalaby za mnie do Durham, byla po prostu zmniejszaniem jej szans na przezycie. Moglem tam dojechac w niecale dwadziescia minut. Telefonujac z Posset nie zalatwilbym pomocy dla Elinor.

Wykonalem trzy proby wlozenia klucza do zamka. Nie moglem utrzymac klucza w prawej rece, a lewa bardzo mi sie trzesla. Odetchnalem gleboko, otworzylem wreszcie drzwi, wyszedlem i zatrzasnalem je.

Nikt mnie nie zauwazyl, kiedy wychodzilem przez stajnie ta sama droga, ktora przyszedlem, i kiedy podchodzilem do motocykla. Jednak po pierwszym kopnieciu motocykl nie zapalil i zza rzedu boksow wyszedl Cass, by sprawdzic, co sie dzieje.

– Kto tam jest? – zawolal. – To ty, Dan? Co tu robisz? – Szedl w moja strone.

Nadepnalem z furia na starter. Silnik kichnal, krztusil sie i zawarczal. Nacisnalem sprzeglo i wrzucilem bieg.

– Wracaj! – wrzeszczal Cass.

Ale ja juz odwrocilem sie od niego, wyjechalem z bramy i pedzilem droga do Posset, az spod kol tryskaly kamienie.

Gaz byl w prawej raczce kierownicy. Trzeba bylo przekrecic go do siebie, by przyspieszyc, i od siebie, by zwolnic. Normalnie to bylo proste. Tego wieczoru jednak bylo troche inaczej: kiedy udalo mi sie zlapac uchwyt wystarczajaco mocno, by przekrecic gaz, bol mojej dretwej dotad reki ozyl tak nagle, ze omal nie spadlem z motocykla, jeszcze zanim przejechalem brame.

Durham lezalo pietnascie kilometrow na polnocny wschod. Dwa kilometry w dol wzgorza do Posset, jedenascie przez wrzosowiska po prostej i malo uczeszczanej drodze lokalnej, dwa przez przedmiescia. Ten ostatni fragment drogi, z ruchem, zakretami, czesta koniecznoscia zmiany szybkosci, bedzie najtrudniejszy.

Na motocyklu utrzymywala mnie jedynie swiadomosc, ze jezeli spadne, to Elinor prawdopodobnie umrze. Byla to jednak jazda, ktorej nie chcialbym powtarzac. Nie wiem, jak wiele otrzymalem uderzen, ale chyba niewiele mniej od worka treningowego. Staralem sie nie myslec o tym i koncentrowac sie na aktualnej sytuacji.

Jezeli Elinor pojechala prosto do college’u, to wkrotce po przyjezdzie musiala poczuc sie spiaca. O ile potrafilem sobie przypomniec, jako ze nigdy nie zwracalem na to specjalnej uwagi, barbiturany zaczynaly dzialac mniej wiecej po godzinie. Inaczej jednak barbiturany rozpuszczone w alkoholu. Szybciej. Pewnie od dwudziestu minut do pol godziny. Nie wiedzialem dokladnie. Dwadziescia minut od chwili wyjazdu ze stajni wystarczylo, by mogla bezpiecznie dojechac. I co potem? Mogla pojsc do swojego pokoju, poczuc sie zmeczona, polozyc sie i zasnac.

Podczas mojej bojki z Humberem i Adamsem byla w drodze powrotnej do Durham.

Nie wiedzialem, ile to czasu zmarnowalem w umywalni, krecac sie w oszolomieniu, ale nie mogla przyjechac do college’u na dlugo przedtem, nim wyruszylem jej na pomoc. Zastanawialem sie, czy poczula sie na tyle zle, by komus o tym powiedziec, czy prosic o pomoc. Nawet jednak gdyby to zrobila, ani ona, ani nikt inny nie mialby pojecia, co jej wlasciwie jest.

Dojechalem do Durham, pokonalem zakrety, nawet zatrzymalem sie na krotko pod czerwonym swiatlem na ruchliwej ulicy i zwalczylem pokuse, by ostatnie pol kilometra przejechac wolniutko i uniknac tym sposobem koniecznosci uzywania gazu. Jednak moja nieznajomosc czasu, w jakim trucizna poczynic moze nieodwracalne szkody w organizmie, dodala skrzydel mojemu niepokojowi.

18

Sciemnialo sie juz, kiedy wjechalem na dziedziniec college’u: wylaczylem silnik i pobieglem schodami do drzwi wejsciowych. Przy biurku portiera nie bylo nikogo, w budynku panowala cisza. Bieglem korytarzami, probujac przypomniec sobie zakrety, znalazlem schody, wbieglem dwa pietra w gore i dopiero tam sie zgubilem. Nagle nie mialem najmniejszego pojecia, w ktora strone nalezy isc, by trafic do pokoju Elinor.

Szczupla starsza kobieta w okularach szla w moja strone, trzymajac pod pacha plik papierow i gruba ksiazke. Ktos z personelu, pomyslalem.

– Prosze mi powiedziec, gdzie jest pokoj panny Tarren?

Podeszla blizej i spojrzala na mnie. Nie byla zachwycona tym, co zobaczyla. Pomyslalem, jak wiele bym w tym momencie dal za godny szacunku wyglad.

– Prosze – powtorzylem. – Ona moze byc chora. Gdzie jest jej pokoj?

– Pan ma zakrwawiona twarz – zauwazyla.

– To tylko skaleczenie… prosze mi powiedziec. – Zlapalem ja za reke. – Niech mi pani pokaze jej pokoj i wtedy, jesli z panna Tarren wszystko jest w porzadku, pojde sobie, bez klopotu. Ale zdaje mi sie, ze ona moze bardzo potrzebowac pomocy. Prosze mi uwierzyc…

– Dobrze – powiedziala z ociaganiem. – Pojdziemy sprawdzic. To jest tu… o, wlasnie tu.

Podeszlismy do drzwi pokoju Elinor. Mocno zapukalem. Nie bylo odpowiedzi. Pochylilem sie, by zajrzec przez dziurke od klucza. Klucz tkwil w zamku z tamtej strony, nie moglem wiec nic zobaczyc.

– Prosze otworzyc – nalegalem na kobiete, ktora ciagle przygladala mi sie podejrzliwie. – Prosze otworzyc i sprawdzic, czy wszystko jest w porzadku.

Polozyla reke na galce i przekrecila ja. Jednak drzwi ani drgnely. Byly zamkniete na klucz. Znowu zapukalem. Nie bylo odpowiedzi.

– Niech pani poslucha – rzeklem naglaco. – Skoro drzwi zamkniete sa od wewnatrz, Elinor Tarren jest w srodku. Nie odpowiada, bo nie moze. Naprawde natychmiast potrzebny jest lekarz. Czy moze pani sprowadzic lekarza?

Kobieta skinela glowa i przyjrzala mi sie badawczo przez okulary. Nie bylem pewien, czy mi uwierzyla, ale na to wygladalo.

– Prosze powiedziec lekarzowi, ze zostala otruta fenobarbitonem i dzinem. Okolo czterdziestu minut temu. I prosze, prosze, niech sie pani pospieszy! Czy sa zapasowe klucze do drzwi?

– Nie mozna wypchnac klucza, ktory jest juz w zamku. Probowalismy tego przy innych okazjach, z innymi drzwiami. Musi pan wylamac zamek. Ja pojde do telefonu. – Oddalila sie wolno korytarzem, wciaz zadziwiajaco opanowana wobec podejrzanie wygladajacego mlodzienca o pokrwawionej twarzy i nowiny, ze jedna z jej

Вы читаете Dreszcz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×