– Swieta racja.
– Co z Elzbieta? – spytal z niepokojem.
Skinalem glowa na furgonetke i pozalowalem tego. Przytrzymalem sie kurczowo bocznego lusterka. Nawet stojac na chodniku przed jego domem, moglem zostac oskarzony o prowadzenie pojazdu w stanie nietrzezwym.
– Jak Boga kocham, Ty – powiedzial. – Wez sie w garsc czlowieku.
Sprobuj ty. Ja nie moge – odparlem. Zmiazdzyl mnie spojrzeniem, obszedl furgonetke i otworzyl tylne drzwi. Kiedy znalazl sie w srodku, uslyszalem jak zwraca sie do Elzbiety. Staralem sie ze wszystkich sil nie obsunac sie bezwladnie po blotniku do rynsztoka. Przygladalem sie bez zainteresowania, jak w pewnej odleglosci na tej samej ulicy wysiada z taksowki pasazer w prochowcu i przechodzi na druga strone do budki telefonicznej. Taksowka nie odjechala. Wiedzialem, ze dalej nie pojade, musialem wiec przekonac Tonia, zeby mnie wyreczyl, albo znalezc kogos innego. Nie ma co sie ludzic, myslalem, ze wysilkiem woli mozna zachowac trzezwosc. To niemozliwe. Przeklety stary gracz alkohol atakuje podstepnie w chwili, kiedy wydaje ci sie, zes go pokonal. U mojego boku pojawil sie Tonio.
– Usiadz na siedzeniu obok kierowcy – powiedzial. - I daj mi kluczyki, zeby nikt ci nie mogl zarzucic, ze w takim stanie prowadziles samochod. Odwioze was do kliniki. Ale musicie niestety zaczekac z dziesiec minut, bo jest jeszcze u mnie pacjent i musze wypisac recepte… Rozumiesz, co do ciebie mowie?
– Wszystko.
– No to wsiadaj. – Otworzyl mi drzwi i przytrzymal ramie, kiedy sie zachwialem. – Gdyby Elzbieta mnie potrzebowala, daj znac klaksonem.
– Dobrze.
Usiadlem na siedzeniu. Osunalem sie i odchylilem glowe w tyl. Powolutku zaczal mnie morzyc sen.
– Dobrze sie czujesz? – spytalem Elzbiety.
Glowe miala za moimi plecami. Uslyszalem, jak szepcze cichutko:
– Tak.
Pompa mruczala rytmicznie, dzialajac jakby w zmowie z whisky. Nie potrzebowalem sie juz spieszyc. Tonio mial nas odwiezc… Elzbieta byla bezpieczna. Moje znuzone powieki opadly. Zanurzylem sie w otchlan, wirujaca i chaotyczna. To nawet dosc przyjemne uczucie, tylko nie nalezy mu sie przeciwstawiac.
Tonio otworzyl drzwiczki i obudzil mnie, potrzasajac za ramie.
– Wypij to – powiedzial, podajac mi kubek z kawa. – Za chwileczke wracam.
Wrocil do domu, podpierajac drzwi wejsciowe kuta w zelazie miniatura wiezy w Pizie. Kawa byla mocna i slodka, ale za goraca. Z przesadna ostroznoscia postawilem kubek na podlodze. Wyprostowalem sie, pragnac, zeby bol przygniatajacy mi barki zelzal i minal, ale mialem w sobie tyle najstarszego znanego ludzkosci srodka znieczulajacego, ze nie czulem go wyraznie.
Tylko raz w zyciu bylem tak pijany, i to nie tego dnia, kiedy powiedziano mi, ze Elzbieta umrze, ale cztery dni potem, kiedy dowiedzialem sie, ze bedzie zyc. Wlalem w siebie niepoliczona ilosc podwojnych whisky, prawie nic przedtem nie jedzac przez caly tydzien. To dziwne, ze wspominalem obledna szczesliwosc tamtego wieczoru, bo przeciez nie oznaczal on wcale kresu udreki, a dopiero poczatek trwajacych lata jalowych zmagan z cierpieniem…
Przylapalem sie na tym, ze gapie sie bezmyslnie w boczne lusterko. Pomyslalem oglupialy, ze gdybym sie spuk… skupil z calych sil, to udaloby mi sie zobaczyc, co w nim widac. Bezsensowna gra. Draznilo mnie, ze nie widze wyraznie, kiedy chce. Wpatrywalem sie uporczywie w lusterko, czekajac na pomyslny koniec spowolnionego procesu wyostrzania sie wzroku. Wreszcie, usmiechajac sie z absurdalnym triumfem, zobaczylem obraz odbity w lusterku. Nic specjalnego. Niepotrzebnie sie fatygowalem. Jakas taksowczyna stojaca przy krawezniku. Ktos do niej wlasnie wsiadal, jakis facet w prochowcu.
W prochowcu?
W prochowcu!
W mojej ospalej glowie zabrzeczaly cicho dzwonki alarmowe. Otworzylem drzwiczki i wygramolilem sie na chodnik, potracajac po drodze noga kubek i rozlewajac kawe. Opierajac sie z boku o furgonetke, spojrzalem w kierunku taksowki. Nie odjezdzala. Stala naprzeciw budki telefonicznej. Tej, z ktorej dzwonil do kogos facet w prochowcu.
Powiadaja, ze nagla, przytlaczajaca katastrofa dziala otrzezwiajaco, ale to nieprawda. Zataczajac sie na chodniku, dotarlem do drzwi Tonia i stanalem na stopniu. Zupelnie zapomnialem o klaksonie. Zastukalem masywna kolatka w drzwi i glosno go wezwalem. Pojawil sie na szczycie schodow, prowadzacych do jego gabinetu na pierwszym pietrze i mieszkania pietro wyzej.
– Cicho badz, Ty – powiedzial. Juz niedlugo.
– Kos… ktos nas sledzil – powiedzialem. – To niebezpieczne.
Pomyslalem stropiony, ze mnie nie zrozumie. Nie pojmie, o czym mowie. Nie wiedzialem od czego zaczac wyjasnienia. Ale widocznie Elzbieta powiedziala mu dostatecznie duzo.
– Ach tak. Dobrze, zejde za chwile.
Jego glowa zniknela za zalomem schodow, a ja obrocilem sie chwiejnie, zeby jeszcze raz spojrzec na ulice. Taksowka stala wciaz w tym samym miejscu. Swiatla wygaszone, a wiec nie do wynajecie. Po prostu stala i czekala. Czekala, zeby pojechac za nami, kiedy wyruszymy. Czekala, zeby przekazac Vjoersterodowi, dokad pojechalismy.
Zatrzaslem sie z bezsilnego gniewu. Wiec jednak Vjoersterod nie byl przekonany, ze palka Rossa i grozby wobec Elzbiety zapewnia na zawsze moja potulnosc. Zostawil na strazy przed moim domem faceta w prochowcu. Na wszelki wypadek. Nie zauwazylem go. Bylem tak pijany, ze nie moglem nic zauwazyc. A teraz – prosze. Deptal nam po pietach.
Zalatwie go, pomyslalem z wsciekloscia. Zalatwie go na amen.
Po schodach zaczal schodzic Tonio, prowadzac chudego, zgarbionego staruszka, ktory oddychal chrapliwie przez otwarte usta. Wolno zeszli na dol. Tonio podtrzymywal go pod reke, kiedy mnie mijali, a potem pomogl mu przejsc przez prog i pokonac schodek. Z rovera stojacego tuz za moim bedfordem wysiadla sedziwa prawie jak on staruszka.
Tonio doprowadzil do niej swojego pacjenta, pomogl mu wsiasc do auta i wrocil do mnie.
– Woli przyjezdzac wieczorem – wyjasnil. Mniej spalin i latwiej zaparkowac.
– Lord For…For cos tam – powiedzialem.
– Forlingham – dopowiedzial Tonio ze skinieniem glowy. – Znasz go?
– Przychodzil na wyscigi. Biedny staruszek. – Spojrzalem oszolomionym wzrokiem na ulice. Widzisz te taksowke?
– Tak.
– Jechala za nami.
– O! Wiec ty zawieziesz Elzbiete do kliniki, a ja zatrzymam taksowke. – Omal nie parsknalem smiechem, ale skonczylo sie na absurdalnym pisnieciu. – Wiesz jak najlatwiej zwichnac reke? Powiem ci… machajac na taksowke.
– Jestes pijany – powiedzial Tonio. – Zaczekaj, przebiore sie. – Mial na sobie fartuch lekarski, w ktorym wygladal tak mlodo i czarujaco, jak piosenkarz. – Mozesz zaczekac?
Machnalem zamaszyscie reka we wspanialomyslnym gescie.
– To taksowka na mnie czeka! – zapewnilem uroczyscie. Poszedl sie przebrac. Dobiegal mnie gluchy, niezawodny stukot pompy Elzbiety. Zastanawialem sie, czy pojsc do niej i dodac jej otuchy, ale doszedlem do wniosku, ze w tym stanie pewnie bym nie zdolal. Forlinghamowie uruchomili samochod i odjechali. Taksowka wciaz czekala.
Z poczatku sadzilem, ze to, co zobaczylem zaraz potem, jest zwidem, halucynacja, urojeniem. Ze to niemozliwe. Ze ja snie. Jednakze tym razem nic mi sie nie przywidzialo. Zza rogu skrecil gladko, podjechal lagodnie do kraweznika i zatrzymal sie za taksowka rolls-royce Silver Wraith, wlasnosc wypozyczalni samochodow „Lucullus”.
Z taksowki wysiadl facet w prochowcu i zameldowal sie przy rollsie. Po dwoch minutach wsiadl z powrotem do taksowki, ktora nastepnie odjechala.